Od ELEKTRONICZNEGO MORDERCY do DEKORATORA WNĘTRZ. Wszystkie TERMINATORY Schwarzeneggera
TERMINATOR: GENISYS / 2015
Arnold kończąc drugą kadencję gubernatorowania w Kaliforni, mógł się pochwalić, a raczej pożalić 32% poparciem obywateli. Jak czas pokazał, było to i tak o 5% więcej niż wyniosło poparcie krytyków z Rotten Tomatoes dla Terminatora: Genisys. Tak, dobrze obliczyliście, przy Genisys widnieje 27 nędznych procentów i zgniły pomidor. Z drugiej strony, na IMDb, gdzie filmy oceniają widzowie, obraz w reżyserii Alana Taylora może się pochwalić oceną 6,3/10, czyli całkiem niezłą, i identyczną jak Bunt maszyn, który został przecież w swoim czasie cieplej przyjęty zarówno przez widzów, jak i krytyków, niż sequel z 2015 roku. Wiadomo jak to jest z sequelami, szczególnie czwartymi ich odsłonami, wszystkiego musi być więcej, lepiej, mocniej, głośniej, i jak głosi niepisana zasada, głupiej. No i jednocześnie… tak samo jak w oryginale, bo tego oczekują widzowie, ale też inaczej, bo przecież rozwój postaci i historii nie może dreptać w miejscu. Współczuję scenarzystom, uwięzionym między młotem a sierpem, tfu… kowadłem. Oczekując na kolejną część Terminatora chcielibyśmy zatem dostać coś podobnego do Jedynki lub Dwójki, żeby powrócił tamten klimat i tamta jakość, z drugiej jednak strony nie chcielibyśmy po raz n-ty zobaczyć po prostu T-800 przybywającego z przyszłości, by bronić Johna Connora przed jakimś np. T-2000. Ta koncepcja zdała się wyczerpać wraz z fabułą Buntu maszyn, dlatego już McG skręcił z fabułą Salvation w zupełnie inną stronę, wyrzucając ze swojego konceptu choćby kanoniczny motyw podróży w czasie.
Jeśli więc mieliśmy dostać kolejnego Terminatora z 67-letnim wówczas Arnoldem Schwarzeneggerem, którego za rolę elektronicznego mordercy pokochał cały świat, scenariusz musiał po pierwsze w jakiś logiczny sposób wytłumaczyć podstarzały wygląd T-800, z drugiej, tak zakręcić znaną historią, żeby stare i dobrze znane części składowe (Kyle Reese, Sarah Connor, Skynet, podróż w czasie) pokazać w zupełnie nowym świetle, próbując przy tym co rusz zaskakiwać widzów czymś… zaskakującym. Największym problemem Genisys, leżącym w ogóle u podstaw zasadności realizacji filmu, było jednak to, że… nikt na kolejny sequel Terminatora nie czekał, i chyba bardziej spodziewano się hiszpańskiej inkwizycji, niż zobaczenia na ekranie, i to w wydaniu na serio, T-800 z siwymi włosami i zmarszczkami na twarzy. Na Genisys nie czekali fani pierwszych odsłon, dzisiejsi 40-60 latkowie, którzy pożegnali serię z Arnoldem w roku 2003, wraz z napisami końcowymi Buntu maszyn. A już na pewno na podstarzałego T-800 nie czekała współczesna widownia, dorastająca na Matrixach, Szybkich i wściekłych, filmach Marvela i DCEU, czy Johnnie Wicku.
Aby więc trafić z nowym Terminatorem w jakikolwiek target, do filmu wciśnięto kilka wersji T-800 o znajomej twarzy Arnolda z 1984 roku (o czym za chwilę), licząc, że Genisys popłynie na fali sentymentu, jak Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy, wykorzystujące postaci i kopiujące fabułę Nowej nadziei. Zaś dla młodszych pokoleń widzów, wpakowano do filmu dużo wybuchów, pościgów, kolorowego CGI, oraz Emilię Clarke, wciąż grzejącą się przy ogniu sławy jej postaci z Gry o tron. Emilia Clarke była prywatnie wielkim fanem filmów z serii Terminator, i nie mogła uwierzyć, że będzie pracować z samym Arnoldem Schwarzeneggerem. Uciechę z jej spotkania z idolem z dzieciństwa widać zresztą w filmie; Emilia Clarke we wspólnych scenach z Arnoldem promienieje szczerą radością. Aby uatrakcyjnić swój film, scenarzyści naprawdę zdrowo zakręcili fabułę, albowiem okazało się, że w sumie cała przyszłość i przeszłość wywróciła się do góry kołami, a Terminatory, zarówno te złe, jak i dobre, są wysyłane w przeszłość hurtowo, i przez cholera wie kogo. Miały to ponoć wyjaśnić kolejne odsłony Trylogii Genisys, bo na taki cykl planowana była, jak można przeczytać w internetach, nowa mini-seria. Miała wyjaśnić, no ale nie wyjaśniła, bo nie powstała.
Przyjrzyjmy się teraz wszystkim wersjom T-800 występującym w Genisys, w porządku chronologicznym. W retrospekcji snutej przed widzami i Kyle’em Reese’em możemy obejrzeć wydarzenia z roku 1973, kiedy to 9-letnia Sarah Connor pływa na łódce z ojcem, i widzi najpierw, jak chatka Puchatka… wróć, chatka z jej matką w środku wylatuje w powietrze (po co wysadzono chatkę i matkę, nie wiadomo), a po chwili przez dziurę w łódce do środka wlewa się ciekły metal, choć dziecko mogło to pomylić z wodą. Wtedy zjawia się T-800 o licu Schwarzeneggera z roku 1984, znanym z filmu Camerona. Na twarzy ma charakterystyczne okulary, które, jak pamiętamy z filmu Króla świata, nosił tylko po to, by zakryć oko rozwalone w pościgu samochodowym za Sarą i Kyle’em. Po co i dlaczego nosi je w retrospekcji Sary, nie wiadomo. T-800 wysłany do roku 1973 ratuje Sarę, i mamy fajny kadr, jak w jednym ręku niesie małą dziewczynkę, a w drugiej dymiącą bazookę (dobrze, że nie na odwrót – dymiącą dziewczynkę i małą bazookę). Tylko że nie widzieliśmy aby z kimś tą dymiącą bazooką walczył, a że Sarah wspominała o eksplodującym chwilę wcześniej domku z jej matką w środku, to w moim mniemaniu T-800 rozwalił właśnie ów domek, hehe. Idzie to w parze z teorią, na jaką trafiłem w sieci, że T-800 z filmu Genisys to… również zły cyborg, który miał infiltrować Sarę od dzieciństwa, by w końcu móc dorwać się do jej syna za kilkadziesiąt lat. Brzmi jak stek bzdur? To prawda, bo to jest stek bzdur. Aczkolwiek…
Aczkolwiek Kyle Reese przez dobre trzy czwarte filmu nie ufa Terminatorowi, pieszczotliwie nazywanemu przez Sarę Popsem (Pops – zdrobniale ojciec, ale za stary by nazywać go fatherem; w polskiej wersji tłumaczone jako dziadek, a w creditsach jako Guardian, czyli Strażnik). I w sumie faktycznie, gdy T-800 w 2017 roku tylko spostrzega Johna Connora, puszcza z rąk wielkiego misia i wali do niego tym co ma pod ręką (do Connora, nie do misia), automatycznie i bez zastanowienia, jakby miał zaprogramowane zabicie Johna Connora, o czym mówił Kyle. Po chwili konsternacji i przerażenia Sary i Kyle’a, którzy właśnie zobaczyli jak ginie ich syn, którego jeszcze nie spłodzili, bo nie spółkowali, okazuje się ku ich zdumieniu (i tylko ich, bo widzowie wiedzieli o tym zwrocie akcji z trailera), że John Connor jest złożony z jakiegoś płynnego badziewia i okazuje się przydupasem Skynetu. T-800 oddycha z ulgą, że John Connor okazał się tym złym, i że Sarah wciąż będzie go lubić. Skojarzyło mi się to z odznaczeniem, które otrzymał Frank Drebin w Nagiej broni, za zabicie trzydziestu dilerów narkotyków, i który dziękując za medal wyjaśniał, że ostatniego to w zasadzie potrącił przypadkowo samochodem, ale na szczęście okazał się on dilerem narkotyków.
Ok, bo zeszliśmy trochę ze szlaku. Wracamy do T-800 z roku 1973. Wiadomo, jest to wytwór komputera, twarz Arnolda nałożona z filmu z 1984 i tyle. Ciała, na które nałożono cyfrową twarz Arniego, użyczał tym razem kulturysta Brett Azar, którego twarz widzimy na zdjęciu powyżej. Ta sama kreacja, tylko z gołą dupą, pojawia się w początkowych wydarzeniach z roku 1984, czyli m.in. w scenach niby z pierwszego Terminatora, bo wykreowanych i odtworzonych w Genisys od zera i niemal 1:1. Szczerze powiem, że pierwsze ujęcie na twarz T-800 po przybyciu do 1984 roku, sprawiło, że zastanawiałem się, czy to po prostu wstawiony fragment filmu Camerona, czy zrobiona od podstaw kopia tamtych scen. Kolejne ujęcia zdradzają już jednak komputerową genezę, a szczególnie kiepsko odtworzony komputerowo Bill Paxton, grający w oryginalnym filmie jednego z punków. Oczywiście żartuję, ale szkoda, że zabrakło budżetu na cyfrowe klony również tych trzech miłych dżentelmenów martwiących się, że Arnold ma ubrania w pralni; złudzenie realizmu całej sekwencji byłoby pełniejsze.
Teraz na arenę zdarzeń wkracza druga wersja T-800, czyli nieco posunięty przez czas cyborg, który w 1973 zaprzyjaźnił się z Sarah. Tego gra już prawdziwy Arnold, ale nieco odmłodzony efektami komputerowymi i charakteryzacją wygładzającą zmarszczki. Ten T-800 mówi do tego drugiego, młodszego, że czekał na niego od lat. I tu mam zawsze bekę, bo T-800-Dziadek i Sarah czekali na przybycie T-800 kilka lat, znając miejsce i czas jego przybycia, tymczasem gdy Dziadek dostaje właśnie solidny wpierdol od młodszego siebie i wyraźnie przegrywana na punkty na kartach u wszystkich sędziów, Sarah, która widocznie zaspała, dopiero biegnie po schodach, rozpakowuje karabin snajperski, składa go, ładuje nabój, dojada kanapkę, poprawia makijaż, bierze głęboki wdech, i już po pół godzinie oddaje strzał do wygrywającego T-800. Pobite gary! – krzyknąłby Obelix, gdyby grał w tym filmie, wszak Sarah zabrała karabin snajperski na uliczną bójkę i zabiła niespodziewającego się tego T-800, który mimo że zły, walczył z Dziadkiem honorowo, na pięści.
No właśnie, Dziadek. Naciągany jak gacie Hulka motyw starzenia się terminatorów umożliwił Arnoldowi ponowne wcielenie się w T-800, mimo upływu od Buntu maszyn długich dwunastu lat, i sześćdziesięciu ośmiu wiosen na koncie byłego Mister Universe. Po pierwsze zadajmy sobie pytanie, po co Skynet miałby pokrywać Terminatory prawdziwą ludzką tkanką, podatną na procesy starzenia? Jasne, podstawowym zadaniem terminatorów miało być infiltrowanie i likwidacja członków ruchu oporu w przyszłości. Ok, tylko ile taka infiltracja miałaby trwać? Tydzień, miesiąc, rok? Chyba nikt nie skapnąłby się nagle, że o kurde, ten nowy coś się nie starzeje, więc po co z taką drobiazgowością miałyby być projektowane T-800? I dlaczego tworzone były z tą samą twarzą, skoro już po pierwszym wykrytym szpiegu, kolejny zdradzałby się znajomą gębą z kilometra? No i skoro miał taki T-800 wnikać w szeregi ludzi, dlaczego wykonano go jako rosłego kulturystę, skoro członkowie ruchu oporu mieszkający w zgliszczach byli wygłodzeni i chudzi. Czy taki przypakowany przybysz, który wygląda jakby zjadł wszystkie stejki świata, nie wzbudziłby podejrzeń członków ruchu oporu, mających już omamy z niedożywienia? Po co wówczas w ogóle zabawa Skynetu w imitowanie starzenia się takiego cyborga? Oderwane to od jakiejkolwiek, nawet filmowej logiki, i wielka szkoda, że twórcy Genisys poszli tą właśnie ścieżką starzenia, zamiast zrobić coś zupełnie na przekór oczekiwaniom widzów.
Osobiście spodziewałem się, że w Genisys Arnold Schwarzenegger nie będzie wcielał się w podstarzałego T-800, no bo kto takie bzdury kupi, tylko ujrzymy go jako np. konstruktora T-800, protoplastę jego wyglądu, postury, dawcę wizerunku i głosu. Twórcę, który żyje gdzieś na odludziu, w poczuciu winy, że sprowadził na świat potwora. W tę stronę szedł już przecież, choć jedynie w zarysie, w dodatku podszytym humorem, Jonathan Mostow, w wyciętej scenie z Buntu maszyn, o której pisałem kilka akapitów wyżej. Sarah Connor i Kyle Reese uciekający przed T-800 mogliby zatem w Genisys trafić na ślad konstruktora swego prześladowcy, a ten napędzany potrzebą odkupienia, pomógłby im powstrzymać monstrum, które stworzył i wypuścił w świat. I dopiero w takim wypadku, nierówna walka podstarzałego Arniego (naukowca) z T-800 (monstrum) miałaby dramaturgię z prawdziwego zdarzenia, oraz pieprzony epicki wymiar. Aż mi się przypomniała moja fiksacja na punkcie postaci Frankensteina, w którego mitologię taki rozwój wydarzeń z Genisys by się znakomicie wpisywał. A skoro już zupełnym przypadkiem wdepnęliśmy w ten temat, moja książka Frankenstein 100 lat w kinie jest za darmo do ściągnięcia w formacie PDF (KLIKNIJ TUTAJ). Wplotłem tę autoreklamę w mój artykuł o terminatorze, z podobną gracją, jak twórcy Klanu reklamę kijków do nordic walking.
To ponoć sam James Cameron doradził producentom Davidowi Ellisonowi i Davidowi Goldbergowi, w jaki sposób mogliby wykorzystać 67-letniego Arnolda Schwarzeneggera w filmie, stwierdzając, że żywa ludzka tkanka wyhodowana na terminatorach, nadająca im ludzki wygląd, nie jest w rzeczywistości syntetyczna, lecz organiczna, a zatem terminatory mogą się wizualnie starzeć, i mogą na swój sposób żyć w społeczeństwie. Dzięki mózgowi, który jest procesorem neuronowym (uczącym się komputerem), T-800 może faktycznie stać się bardziej ludzki i nie dać się odkryć. W filmie znajdujemy kilka scen, sugerujących, że terminatora stać na zastanawianie się nad sensem własnego istnienia, jak w momencie, gdy T-800 patrzy na swoje mechaniczne ramię pozbawione skóry, jakby zastanawiał się Kim jestem, skąd przybyłem, dokąd zmierzam, choć w rzeczywistości pomyślał pewnie O kurwa, co to jest!?
Niestety, zamiast fajnego i zaskakującego scenariusza, kładącego większy nacisk na procesy starzenia i dojrzewania(?) terminatora, dostaliśmy T-800 uśmiechającego się co rusz jak głupi do sera (tak się kiedyś mówiło), dyskretnie swatającego Sarę z Kyle’em (kopulowaliście już? Za ile będziecie kopulować? Kopulujecie czy nie!?), znającego wszystkie wydarzenia z przeszłości i przyszłości, potrafiącego żartować, np. ze spodni Kyle’a Reese’a, i rzucającego suchymi tekstami – tym razem odzywką dnia jest Bite me!, którą podchwytuje od Sary Connor. Oczywiście nikt ani w tej części, ani zresztą w Buncie maszyn też, nie zająkuje się słowem, że aby T-800 mógł się uczyć, należy przestawić chip jego w głowie na tryb uczenia się. Sam to widziałem w wersji reżyserskiej Dnia sądu, nie zmyślam! T-800 udziela też wykładów na temat podróży w czasie (sam zresztą skonstruował wehikuł), i jest tak silny, że potrafi łamać prawa fizyki wysiadając z pędzącego samochodu w przeciwnym kierunku do jazdy, nie robiąc hyc do tyłu na plecy.
I tak doszliśmy do trzeciej wersji T-800 z Genisys, czyli Dziadka posuniętego przez czas o kolejne trzydzieści lat (przeskok akcji z roku 1984 do 2017). Tutaj gra już Schwarzenegger taki, jak w rzeczywistości, czyli posiadający zmarszczki i siwe włosy (naturalny kolor włosów Arnolda), bez ukrywania wieku aktora pod charakteryzacją czy CGI. Na główny plan wychodzi nieco pokraczna rywalizacja między T-800 i Kyle’em Reese’em, nie tylko o względy i uznanie Sary Connor, ale i w kwestii wieku, wyglądu i sprawności fizycznej. Dziadek do znudzenia powtarza, że jest stary ale nie przestarzały, mimo to sam łapie się na wyraźnych oznakach starzenia się, tak po ludzku. A to mu coś chrupnie w kolanie, a to zadrży mu dłoń, którą nie może już precyzyjnie ładować magazynków amunicją. A na akcję idzie z wielkim, wspomnianym już wyżej misiem pod pachą. Szkoda, że terminator Schwarzeneggera zaczynał od niesienia shotguna i róż, co fajnie nawiązywało w Dniu sądu do zespołu Guns N’ Roses, którego kawałka użyto w filmie, a skończył jako podtatusiały, czy raczej poddziadziały Dziadek targający pod pachą wielkiego misia, symbolizującego cholera wie co, chyba ostateczne zmiękczenie kultowego bohatera posępnego techno thrillera z 1984 roku. Z drugiej strony, taka odzierająca z mroku elektronicznego mordercy przemiana w czułego opiekuna, który na swój sposób miał nawet pokochać(!) Sarę Connor, wpisuje się w schemat uczłowieczenia, jakie na przestrzeni lat dokonywało się w kultowej postaci. Jakkolwiek durnie by to oczywiście nie brzmiało.
Siwy T-800 ginie w starciu ze złym Johnem, jadącym na kodach niezniszczalności, ale ostatecznie wraca do świata żywych jako połączenie T-800 i technologii podpierdolonej Skynetowi wprost z wielkiego kotła z ciekłym metalem, do którego wpadł niczym Obelix w dzieciństwie do kociołka z magicznym napojem. Genisys staje się przez to jedyną odsłoną serii, w której T-800 nie ginie. Niestety, poza ręką zamienioną w ostrze, jak u T-1000, nie mieliśmy okazji zobaczyć jak w takim wydaniu będzie śmigał Dziadek, jakie będzie miał możliwości bojowe itd., gdyż film okazał się umiarkowanym sukcesem. A potem przyszedł jeszcze James Cameron, powiedział, że tego filmu, podobnie jak Salvation i Buntu maszyn w ogóle nie było, i zaczynamy wszystko od nowa, zajebistym w założeniu Mrocznym przeznaczeniem. Chodziły też plotki, jakoby Genisys miało być ostatnim filmem Arnolda z serii, i że miał go zastąpić jego syn Patrick Schwarzenegger – zbieżność nazwisk nieprzypadkowa. Film Alana Taylora boxoffice’owo odbija się nieco od dna, do którego dotarł McG Ocaleniem, bo przy budżecie 155 milionów dolarów, zarobił w kinowych kasach 440. Stosunkowo niezły wynik, choć dupy nie urywał, wziął się zapewne stąd, że widzowie byli trochę stęsknieni za Arnoldem i jego I’ll be back, trochę poszli do kin z ciekawości, i z rozpędu generowanego wspomnieniami z czasów filmów Camerona.