Od ELEKTRONICZNEGO MORDERCY do DEKORATORA WNĘTRZ. Wszystkie TERMINATORY Schwarzeneggera
TERMINATOR: MROCZNE PRZEZNACZENIE / 2019
Trochę nakłamałem we wstępniaku, bo wcale nie mam zamiaru hejtować Mrocznego przeznaczenia, choć jednocześnie nie uważam go za jakiś wybitny sequel… aczkolwiek ogląda mi się go lepiej niż choćby Bunt maszyn. Również krytycy z Rotten Tomatoes byli zaskakująco dobrze nastawieni do filmu Tima Millera, bo jakby nie patrzeć 70% pozytywnych recenzji piechotą nie chodzi, a i widzowie dali 82% oraz kubeł popcornu; na IMDb też niezgorzej bo 6,2/10. Zgodnie ze wspomnianym już prawem sequeli, a ten jest aż piąty, znów jest wszystkiego więcej, aczkolwiek scenariusz nie jest tak wielowątkowo popierdolony jak w poprzedniej odsłonie, stanowiąc dość zachowawczą parafrazę T1, T2 i T3, bo wykorzystującą chyba wszystkie archetypy postaci, jakie pojawiły się w tamtych filmach. Tym razem na pierwszy plan opowieści wychodzą jednak zdecydowanie silne kobiety, a Arnold w swojej właściwej postaci pojawia się na ekranie dopiero w sześćdziesiątej szóstej minucie filmu.
James Cameron uważał przez moment, że Genisys był naturalną kontynuacją Dnia sądu. Kiedy jednak postanowił wyprodukować kolejny film z serii, czyli Mroczne przeznaczenie, postanowił zignorować fabułę Genisys. Nie wynikało to ze złośliwości czy samolubności reżysera, lecz z tego, że Genisys tak bardzo zamieszało w chronologii wydarzeń przeplatając ze sobą kilka linii czasowych, że rozplątanie tego supła w kolejnym filmie, byłoby iście karkołomnym zadaniem. Dlatego Cameron zdecydował się wrócić do znacznie prostszego punktu wyjścia, czyli wydarzeń z Dnia sądu. Znowu osią fabuły jest zbawca, a w tym przypadku zbawczyni ludzkości, polujący na nią terminator, a w tym przypadku dwa terminatory w jednym terminatorze, w dodatku potrafiące się rozpływać, bynajmniej nie z zachwytu. Jest też obrońca, a w tym przypadku aż trzech: kobieta, kobieta-terminator i terminator-terminator. W tle mamy całkiem interesujący wątek rządzy zemsty Sary Connor na T-800, który będąc młodym, nieopierzonym cyborgiem (ciała młodszej wersji T-800 ponownie użyczył Brett Azar) zabił jej Johna. Fabułę spina klamrą motyw T-800, próbującego zapracować na przebaczenie Sary Connor.
W T-800 bowiem, po zabiciu Johna pozbawionym dalszego sensu istnienia, prawdopodobnie z nudów odzywa się coś na kształt sumienia, i żeby zagospodarować sobie wolny czas, podsyła Sarze daty i miejsca uderzenia kolejnych terminatorów, żeby ta miała jakiś cel w życiu, przerabiając blaszaki na złom. Tymczasem T-800 zakłada sobie rodzinę, ratując pewną kobietę przed przemocowym mężem i pomagając jej wychowywać syna. Jak trzeźwo zauważa Sara, wybranka serca, czy też procesora T-800 jakimś cudem nie zauważa przez lata, że jej ukochany waży 200 kilogramów i nie musi spać. T-800 tłumaczy to tym, że nie jest to związek fizyczny, co można uznać za coś w rodzaju bardzo ślepej miłości, jaką kobieta obdarzyła swego wybawcę. Wątek Carla ujawniającego, że pozostaje w związku z Alicią i że ma adoptowanego syna o imieniu Mateo, mógł trafić do filmu zainspirowany prawdziwym skandalem obyczajowym, w który zaangażowany był Arnold Schwarzenegger. Aktor w 2011 roku ujawnił wszak, że zdradził swoją żonę Marię Schriver z ich gospodynią Mildred Baena, czego owocem były narodziny w 1997 roku chłopca, którego Arnold oficjalnie uznał za swojego syna.
Jeśli jakoś przymkniemy oczy na fakt, że T-800 prowadzi życie typowego Kowalskiego (poza zgromadzeniem w szopie prawdziwego arsenału), że zmieniał pieluchy, potrafił świetnie słuchać i był – jak sam mówi – mistrzem dowcipu… musimy jeszcze przymknąć oko na to, że ma na imię Carl, choć i tak dobrze, że nie Pops, jak w sequelu nr 4. A gdy już i to jakoś kupimy, to musimy przełknąć najsolidniejszą pigułę w postaci profesji Carla, czyli dekoratora wnętrz. Nie to, żebym miał coś do dekoratorów wnętrz, jeden z nich właśnie kończy urządzać mi łazienkę, i bardzo ładnie wychodzi! O dziwo, z każdym seansem te wszystkie motywy coraz mniej mnie śmieszą, i jakoś tak nawet przyjemnie mi się patrzy na (prawie) uczłowieczonego terminatora, który zdaje się być po raz pierwszy w całej sześcioczęściowej opowieści szczęśliwy. Choć jeśli cofniemy się do roku 1984 i założeń pierwszego filmu, to przypomnimy sobie, że terminator nie został stworzony przez Jamesa Camerona po to, żeby być szczęśliwym! Cameron, patrząc na to, co stało się z jego dzieckiem, mógłby wręcz rzec: Miałeś jedno zadanie: zabijać! Co do cholery poszło nie tak, że nawijasz o zasłonkach w baloniki i żyrafy!? Mógłby, gdyby osobiście nie zapalił zielonego światła dla projektu pod tytułem Dark Fate. Z drugiej jednak strony, skoro okazało się, że replikantka Rachel mogła gdzieś między Blade Runnerem a Blade Runnerem 2049 zajść w ciążę, to w sumie czemu cyborg z Terminatora nie może mieć partnerki, wychowywać dziecka, dekorować wnętrz, i siedząc na kanapie oglądać meczu?
Arnold Schwarzenegger, co zrozumiałe, chętnie wraca do roli, która okazała się jego życiowym dokonaniem. W międzyczasie próbował swoich sił w ponurych dramatach, jak Maggie z 2015 czy Po katastrofie z 2017 roku, i choć w obydwu tych filmach nie zagrał źle, widzowie nie garnęli się do oglądania Arnolda w wydaniu stricte dramatycznym, bez strzelania, rzucania przeciwnikami i one-linerami. Stąd jego regularne powroty do franczyzy, która przez ponad trzydzieści lat, w taki czy inny sposób obracała się wokół jego osoby. Podoba mi się w Mrocznym przeznaczeniu wizerunek Arnolda, dobrze mu w zaroście i siwych włosach postawionych na jeża. Ale po pierwsze, skoro Cameron, który pobłogosławił film Millera, tak bardzo chciał odciąć się od części 3-5, uznając je za niekanoniczne, to dlaczego w swoim sequelu nie pokusił się o własne wyjaśnienie dlaczego i po co terminatory się starzeją?
Po drugie, Carl nosi brodę, co akurat ma większy sens niż terminatory posuwane przez czas. Otóż wracając do motywu infiltracji prowadzonej przez terminatory w przyszłości, akurat rosnący zarost nie byłby takim głupim pomysłem, jeśli cyborgi miałyby przebywać w towarzystwie członków ruchu oporu przez dłuższy czas. Charakteryzacja Arniego stoi w Mrocznym przeznaczeniu na wysokim poziomie, i choć jest to CGI, obrażenia twarzy w każdej fazie, aż do całkowitego zniszczenia twarzy Arnolda, to kawał dobrej cyfrowej roboty. Również czerwone oko okaleczonego T-800 wreszcie się porusza, co było bolączką charakteryzacji Stana Winstona w pierwszych dwóch odsłonach, gdzie sztuczne oko pozostawało siłą rzeczy, wpatrzone przed siebie, podczas gdy drugie patrzyło w bok. No i urwana w połowie ręka, także efekt CGI; w końcu Arnold mógł zagrać poszarpanego T-800 bez chowania własnej ręki za plecami, co niestety wyraźnie było w T2 widać. Mroczne przeznaczenie stoi również aktorsko wyżej od choćby Buntu maszyn, a szczególnie od Genisys, w których ogólne wrażenie psuły pary głównych bohaterów, pozbawione ekranowej chemii i aktorskiej charyzmy.
72-letni aktor, rok przed premierą filmu musiał przejść zabieg wymiany zastawki serca, wstawionej mu w roku 1997. Niestety zabieg się nie udał i skończyło się operacją na otwartym sercu. Gdy Arnold wybudził się po zakończonej pełnym sukcesem operacji, podobno jego pierwsze słowa do personelu szpitalna, brzmiały, jakżeby inaczej I’m back! Twardziel w filmach i w życiu, można powiedzieć. Arnold mimo słusznego wieku i przebytych operacji, wypadł jednak bardzo wiarygodnie w scenach akcji Mrocznego przeznaczenia. Zawsze miło popatrzeć, jak nasz idol z dzieciństwa wciąż zdrowo pruje z karabinów i napieprza się z drugim cyborgiem. Do tego Arnold w ostatnim filmie cyklu zagrał zdecydowanie najlepiej i najdojrzalej od czasu Dnia sądu, jakby wiedział, że nie może tego zepsuć, bo właśnie żegna się z widzami i definitywnie zamyka franczyzę oraz pewną epokę. Austriacki Dąb wcielał się w terminatora dokładnie przez 35 lat. Niestety nie udało mu się przebić wyniku swojego odwiecznego konkurenta (a od kilka lat przyjaciela) Sylvestra Stallonego, który grał swojego Rambo przez 37, a Rocky’ego Balboę aż przez 42 lata; obydwaj panowie zajmują bardzo wysokie miejsca w moim ubiegłorocznym zestawieniu DŁUGODYSTANSOWCY. Aktorzy NAJDŁUŻEJ wcielający się W JEDNĄ POSTAĆ – (KLIKNIJ TUTAJ).
Film twórcy Deadpoola zrobił spektakularną klapę, bo przy naprawdę solidnym budżecie 185 milionów dolarów, zarobił w kinach żenujące 261 milionów. Ale to wcale nie to sprawiło, że franczyza Terminatora dobiegła w końcu do mety. Widać bowiem jak na dłoni, że cała rola T-800 w filmie z 2019 roku została napisana jako wielkie pożegnanie tej kultowej postaci. Arnold mówi w filmie głośno i wyraźnie, że już nie wróci, jego postać doszła do ściany, o T-800 powiedziano już po prostu wszystko. O uczłowieczeniu, tudzież zbliżeniu do imitacji prawdziwego człowieka może świadczyć nie tylko duchowa przemiana maszyny, ale i szrama na twarzy starszej wersji T-800. Rana zadana mu przez Sarę Connor w przeszłości, zamiast zagoić się i zniknąć całkowicie, zamienia się w jak najbardziej ludzką bliznę.
Postać stworzona przez Schwarzeneggera i Camerona, w trakcie trzydziestu pięciu lat przeszła ewolucję od ekranowego badassa bez skrupułów, poprzez opiekuna Johna, dla którego elektroniczny (kiedyś) morderca, gotów był stanąć na jednej nodze i nie zabijać więcej ludzi, wiernego obrońcę Sary Connor na przestrzeni kilku dekad, aż do stróża domowego ogniska, takiego co drinki przygotuje, przytuli bliskich, pomoże wnieść zakupy, a w głębi stalowej duszy dręczony jest wyrzutami sumienia za uczynione zło. Może na tym właśnie polega ostateczny triumf ludzkiego ducha nad zimną kalkulacją Skynetu, że jego własny twór, który zaczynał od polowania na matkę Johna Connora, skończył ginąc ze słowami For John! na ustach, zdobył w końcu serce i przeszedł na stronę ludzi nie poprzez zero-jedynkowe przeprogramowanie, lecz z własnej woli. A od tego już tylko mały krok do człowieczeństwa.