search
REKLAMA
Analizy filmowe

Od ELEKTRONICZNEGO MORDERCY do DEKORATORA WNĘTRZ. Wszystkie TERMINATORY Schwarzeneggera

Rafał Donica

22 marca 2021

REKLAMA

TERMINATOR 2: DZIEŃ SĄDU / 1991

Trudno mi dziś w to uwierzyć, bo darzę T2 ogromny szacunkiem i uwielbiam do niego wracać, ale gdy pierwszy raz obejrzałem Dzień sądu… nie przypadł mi za bardzo do gustu. Brakowało mi postaci Kyle’a Reese’a (lubię Michaela Biehna za role Reesa’a i Hicksa z Aliens, co poradzę?), ale jeszcze bardziej brakowało mi złego T-800, który w sequelu stał się już takim trochę cyborgiem-przytulakiem, o ile oczywiście ktoś lubi tulić się do zimnej stali. Jeśli chodzi o ogólnie pojęty rozmach (prolog to mistrzostwo świata!) i efekty specjalne (T-1000 forever!), Dzień sądu bez wątpienia wygrywa z oryginałem z 1984 roku. Film zdobył zresztą aż 6 nominacji do Oscara, z czego aż 4 przekuł na statuetkę (najlepszy dźwięk, efekty dźwiękowe, efekty specjalne, charakteryzacja), pozostając na zawsze jedynym filmem z franczyzy z nominacjami do Oscara. Ale ten dobry T-800 mi zgrzytał, bo wciąż miałem w pamięci stosunkowo świeży obraz bezlitosnego, małomównego Arnolda z części pierwszej. W porównaniu z częścią pierwszą, w dwójce T-800 się już rozgadał, a w kolejnych częściach to już szkoda gadać. Oczywiście poza Salvation, bo tam wypowiedział jeszcze mniej słów niż w pierwszej części, a dokładnie licząc, ani jednego. I choć James Cameron w Dniu sądu nie śmieszkuje zbytnio z T-800, to widać już pierwsze symptomy uczłowieczania cyborga i skręcania w kierunku mocnego ocieplania wizerunku tego niezwykłego opiekuna do dzieci, o nerwach ze stali i cierpliwości godnej maszyny.

Pozbawiony uczyć cybernetyczny organizm z przyszłości zaczyna uczyć się chwytliwych odzywek, gdzie znaleźć kluczyki w kradzionym aucie, a także, choć nieświadomie, jak być doskonałym synonimem ojca dla Johna Connora. Jak to mówi Sarah, takim, który nigdy nie uderzy Johna, nigdy go nie zawiedzie i nie powie, że nie ma dla niego czasu. I choć w finale T-800 przyznaje, że wie już dlaczego ludzie płaczą, stwierdza przytomnie, że sam nie będzie tego w stanie zrobić, i poświęca swoje istnienie dla bezpieczeństwa Johna, Sary i całej ludzkości. Edward Furlong grający nastoletniego Johna Connora, z miejsca dogadał się z Arnoldem Schwarzeneggerem, ponieważ młody aktor dorastał bez ojca, a Schwarzenegger mógł pełnić tę rolę zarówno przed, jak i poza kamerą. Obaj aktorzy tak dobrze się rozumieli, ponieważ ich filmowe wcielenia były emocjonalnie w podobnym wieku.

W sequelu, nie dość, że Arnold stoi już po stronie dobra, w dodatku przysięga przed Johnem Connorem, że już nikogo więcej nie zabije, od tej pory prując ludziom po nogach. Przysięga jest na tyle mocna, że jej echa słychać aż w Terminatorze: Genisys, gdzie Sarah Connor wspomina, że Dziadek (tak będzie nazywany T-800) czasem strzela ludziom w nogi. W wersji reżyserskiej filmu Camerona, poza przelewaniem na Johna niemal ojcowskich uczuć i powstrzymaniem wgranej systemowo rządzy zabijania, T-800 pod jego okiem uczy się dodatkowo wyrażać radość, prezentując nieprzystający już do tej postaci, nawet w jej pozytywnym wydaniu, koński uśmiech. Podobno ulubionymi momentami Arnolda Schwarzeneggera z całej serii są te, w których terminator próbuje być człowiekiem, ponieważ według Arniego to coś zabawnego, a nie tylko ciągle akcja i przemoc.

 I choć w filmie Camerona jeszcze to tak nie raziło, reżyser Avatara ustanowił w uniwersum Terminatora niebezpieczny precedens, który będzie miał katastrofalne skutki w kolejnych częściach, rozpoczynając prawdziwą lawinę żartów i pajacowania w wykonaniu Arnolda-Terminatora. Co jeszcze trzeba powiedzieć o T2, to że ekipa Stana Winstona dokonała tu najlepszej charakteryzacji w kwestii obrażeń twarzy T-800, w całej franczyzie. Niestety, nie popisał się dział fryzjerów, który uczesał przybywającego z przyszłości T-800 od razu na jeża, choć w filmie z 1984 roku fryzurę tę cyborg zyskiwał dopiero po próbie ognia. Ani T2, ani żaden z kolejnych filmów nie podejmuje próby wyjaśnienia nagłej zmiany fryzury T-800, które produkowane były ponoć taśmowo, a więc w zamyśle, powtarzalnie.

Co ciekawe, James Cameron poprosił Stana Winstona o wyreżyserowanie zwiastuna zwiastunu, co dziś nazywa się teaserem. Cameron nie chciał, aby ów teaser był tylko wczesnym materiałem filmowym, więc z budżetem 150 000 dolarów Winston stworzył zajawkę, która pokazywała futurystyczną linię montażową produkującą kopie terminatorów, z których wszystkie wyglądały jak Arnold Schwarzenegger. Cameron był zadowolony z tej krótkometrażówki, którą puścił w świat przed premierą Dnia sądu, obawiając się reakcji publiczności na finalne zwiastuny pokazujące powrót Schwarzeneggera jako Terminatora (po tym, jak Terminator w pierwszym filmie został przecież wyraźnie zniszczony). Linię produkcyjną terminatorów w filmie, mieliśmy zobaczyć dopiero 17 lat później, w finale Terminatora: Ocalenie.

Ocalenie McG nie był pierwszym filmem, w którym odtworzono wizerunek T-800 z 1984 roku, już bowiem w Dniu sądu twórcy wyznaczyli sobie podobne zadanie. Wówczas jednak nie uciekano się do komputerowego nakładania twarzy młodszego Arnolda na dublera itp., lecz James Cameron kazał zbudować fragment korytarza, ubrał Arnolda Schwarzeneggera w oryginalny strój terminatora oraz okulary, i ten odtworzył ujęcie z oryginalnego filmu, z którego wykonano zdjęcia z ataku na posterunek w 1984 roku, które pokazano Sarze Connor przebywającej w zakładzie psychiatrycznym.

Biorąc pod uwagę honorarium Arnolda Schwarzeneggera w wysokości 15 milionów dolarów, i siedemset słów dialogu, zapłacono mu 21 429 dolarów za słowo. Słynne Hasta la vista, baby kosztowało więc, bagatela, 85 716 dolarów. Dzięki premierze znakomicie przyjętego sequela, który przy budżecie 100 milionów dolarów zarobił na całym Świecie ponad 500, terminator stał się jedyną postacią wymienioną na liście 100. bohaterów i złoczyńców Amerykańskiego Instytutu Filmowego, jako złoczyńca i bohater pozytywny. Niewykorzystanym  pomysłem, który miał znaleźć się w T2, było wysłanie w przeszłość dwóch Arnoldów / T-800, jednego dobrego, a drugiego złego, zanim zdecydowano, że ostatecznie to T-1000 będzie villainem. Pomysł na dwóch Arnoldów został finalnie wykorzystany w Terminator: Genisys. W Dniu sądu wspomina się też, że rany na ciele T-800 mogą się goić, ale również dopiero w Genisys pomysł doczeka się rozwinięcia, i będzie mowa o całkowitej regeneracji tkanki, która trwa długie lata.

TERMINATOR 3: BUNT MASZYN / 2003

No i się zaczęło, choć wiem, że nie powinno się zaczynać zdania od No i. A zaczęły się podśmiechujki z kultowego cyborga, z którego nie powinno się żartować, bo tak, to znaczy bo nie! Powiem Wam szczerze, że słynne okulary w kształcie gwiazdek, które T-800 założył sobie zupełnie przypadkowo na twarz, ustawiły dla mnie cały film tak, jak stracony w pierwszej minucie gol ustawia drużynę na cały mecz, czyli średnio pozytywnie. Wiem, że Terminator rzeczone okulary natychmiast zdjął i zmiażdżył pod butem, jednak posmak profanacji pozostał. Arnold Schwarzenegger powrócił do roli po dwunastu latach od premiery Dnia sądu. Tyle lat trzeba było, żeby kurz po spektakularnym sukcesie T2 nieco opadł, i jakiś reżyser odważył się nakręcić kolejną część, będąc i tak skazanym z góry na przegraną z dziełem Camerona. Schwarzenegger także musiał się tu mierzyć z własną legendą, i o ile nie poległ w tym starciu sromotnie, to poległ. I chyba z szacunku, albo ze strachu przed reakcją Camerona, nie wypowiedział w filmie Mostowa swojego one-linera wizytówki, czyli I’ll be back. Zamienił je zachowawczo na She’ll be back, oraz I’m back.

Arnold Schwarzenegger trenował przez sześć miesięcy, po około trzy godziny dziennie, zanim rozpoczęły się zdjęcia, kiedy to stwierdził, że ma już dokładnie taką samą masę ciała i mięśnie, jak 12 lat wcześniej, kręcąc Terminatora 2. 56-letni aktor martwił się swoją rozbieraną sceną (znakiem rozpoznawczym serii), ponieważ wiedział, że widzowie porównają ją do tych z poprzednich części. Jak wiadomo, Arnold bez odzienia wypadł doskonale. Była to jednakowoż ostatnia odsłona franczyzy, w której widzimy Arnolda w wersji nagiej, jak również ostatnia, w której widzimy w ogóle jego przybycie z przyszłości. Reżyser filmu, Jonathan Mostow nie potrafił niestety wykrzesać z Arnolda tyle, ile udawało się Cameronowi na planach T2 czy True Lies, przez co gra aktorska Austriackego Dęba w Buncie maszyn zdaje się być mocno drewniana. Schwarzenegger stoi tu zresztą w popkulturowym rozkroku pomiędzy byciem wciąż groźnym cyborgiem, potrafiącym stawić czoło nowszej terminatorce Terminatrix (przez którą zresztą traci głowę, dosłownie), a byciem cool cyborgiem, rzucającym spoko tekstami jak z rękawa; Talk to the hand to niestety takie Hasta La Vista dla ubogich. Wizerunku Arnolda nie poprawia także znacznie słabszy niż w T2 make-up, w finalnej części filmu w dużej mierze cyfrowy i sztucznie wyglądający. I nurtuje mnie jedna kwestia, skąd T-800 w Buncie maszyn, cyborg przecież nówka sztuka nieśmigany, wiedział gdzie szukać kluczyków w kradzionym aucie, skoro John Connor w Dniu sądu pokazał tę sztuczkę innemu egzemplarzowi?

Jeśli chodzi o rozwój człowieczeństwa naszego bohatera, to już w tej części szuka on na swój sposób odkupienia za zabicie Johna Connora. Robi to trochę nieświadomie, bo do ochrony młodego Johna (T-800 zabił / zabije starszą wersję w przyszłości) zostaje zaprogramowany, i nie ma wyjścia, musi ochraniać tę ofiarę losu, bo w tej wersji John Connor takową jest. Jednak T-800 tym razem, zamiast czułego opiekuna, jakiego pamiętamy z T2, staje się surowym wychowawcą, który z oschłością sprawdza obrażenia Connora, chwilami szarpie nieszczęśnika niczym worek ziemniaków, lub maltretuje, dusząc po przyciśnięciu do ściany. Schwarzenegger w momencie kręcenia Buntu maszyn miał na liczniku 56 lat, czyli bliżej mu było do sześćdziesiątki, niż do pięćdziesiątki (ale wniosek wysmażyłem) i choć na ekranie prezentował się wciąż dziarsko, nawet w wersji bez odzienia, nosił już zamiast T-shirta, golf częściowo zasłaniający szyję, która zdradzała pierwsze oznaki takiego, a nie innego wieku Arnolda.  Słowem, był to ostatni film, w którym Schwarzenegger przypominał jeszcze T-800 jakiego znaliśmy; w kolejnych odsłonach twórcy będą już musieli posiłkować się cyfrowymi dublerami aktora, lub wciskać widzom kit (pozdro dla Genisys!), że terminatory się starzeją i mogą mieć na imię Dziadek.

O mały włos, a z Buntu maszyn dowiedzielibyśmy się, skąd T-800 wziął akurat taką, a nie inną twarz. Otóż jej dawcą miał być pewien wojskowy, Sierżant Candy (Sierżant Cukierek? Co do cholery?) zagrany oczywiście przez Arnolda Schwarzeneggera. Wojskowy prezentując finalne prace nad cyborgiem, uśmiecha się wprost do kamery równie szeroko, jak w wersji reżyserskiej T2. Szkoda, że ta scena finalnie nie weszła do filmu, bo wiedzielibyśmy, komu zawdzięczamy pokraczne suszenie zębów przez T-800. Dowiedzielibyśmy się także, skąd wziął się głos T-800, gdyż Arnold w rzeczonej scenie nie mówi swoim głosem, lecz podłożonym przez innego aktora. Głos ze względu na akcent nie podoba się pozostałym wojskowym. Wtem odzywa się jakiś pracownik rządowy i… głosem Arnolda mówi Naprawimy to. Z jednej strony cała ta usunięta sekwencja jako odrębna miniatura wypada całkiem fajnie, z drugiej, sama w sobie była zbyt pocieszna, żeby wciskać ją do filmu, w którym i tak musieliśmy  zmagać się z gwiazdkowymi okularami w kolorze różowym.

Studia od dawna chciały zrobić kontynuację filmów o terminatorze, ale przez długi czas Arnold Schwarzenegger odmawiał udziału w potencjalnym sequelu, chyba że reżyserem byłby James Cameron. Ten jednak swoim T2 powiedział w temacie ostatnie słowo i nie chciał do niego wracać. Jednocześnie duże studia (m.in. FOX) obawiały się realizacji dużego blockbustera ze Schwarzeneggerem w roli głównej, przez jego podeszły już wiek i fakt, że w roku 1997 przeszedł zabieg wymiany zastawki serca. Cameron w końcu powiedział swojemu przyjacielowi, żeby po prostu to zrobił (zagrał w tym cholernym sequelu) i żeby zażyczył sobie za to góry pieniędzy. Reżyser argumentował swoje błogosławieństwo tym, że postać T-800 była w takim samym stopniu Schwarzeneggera, co jego własnością.

Jak można się było spodziewać, mimo obecności na pokładzie Arnolda, jako siły napędowej filmu, brak kapitana statku czyli Jamesa Camerona, sprawił, że Bunt maszyn rozpoczął boxoffice’owy zjazd serii po równi pochyłej. Film Jonathana Mostowa przy budżecie opiewającym na 140 milionów dolarów, czyli o 50 większym niż w T2, zarobił na całym Świecie, może i niezłą kwotę 430 milionów, ale było to o 70 milionów zarobku mniej niż w kasach kinowych zgarnął sequel Camerona.  Największym wygranym był Arnold, który wynegocjował za rolę blisko 30 milionów dolarów (nawet w przypadku, gdyby film w ogóle nie powstał), oraz gwiazdorskie warunki i przywileje, jak m.in. 1,5 miliona dolarów na prywatne odrzutowce, w pełni wyposażoną przyczepę do ćwiczeń, luksusowe apartamenty z trzema sypialniami na miejscu, całodobowe limuzyny, czy osobistą ochronę. Był to szczyt popularności aktora, na który już nigdy miał nie powrócić. Niemal prosto z planu Terminatora 3 przesiadł się na fotel gubernatora Kaliforni, co na dziesięć lat (pomijając epizodyczne występy) zapauzowało jego karierę.

TERMINATOR: OCALENIE / 2008

O samym filmie pisałem znacznie szerzej w kontekście innej postaci, w moim bardzo ciekawym i świetnie przyjętym przez czytelników film.org.pl artykule Dlaczego TERMINATORY tak go nienawidzą – wszystkie wcielenia Johna Connora – do którego z radością odsyłam (KLIKNIJ TUTAJ). Tymczasem skupmy się na krótkim występie Arnolda Schwarzeneggera, który chcąc ale nie mogąc zagrać w czwartej odsłonie z powodu braku czasu (w tym czasie miał całą Kalifornię na głowie), wyraził zgodę na użycie swojej twarzy. Ale nie tak, jak w Face/Off, tylko przy użyciu efektów komputerowych. Twarz Arnolda została skopiowana z pierwszego Terminatora (zachowano nawet oryginalne uczesanie z 1984 roku) i nałożona cyfrowo na ciało dublera. Ciałem T-800 został podobnie przypakowany jak Arnold za młodu, rodak bohatera niniejszego artykułu, słusznie zbudowany Roland Kickinger (dwa zdjęcia niżej). Ciekawostką jest fakt, że Kickinger, posiadający podobnie jak Arnold i Tomasz Karolak, diastemę, już trzy lata wcześniej wcielił się w Schwarzeneggera w kiepskim filmie telewizyjnym See Arnold Run, o wyścigu Arnolda do fotela Gubernatora Kaliforni.

Sklejka ciała Kickingera z cyfrową podobizną Arnolda wyglądała niestety tak…  średnio bym powiedział, i sprawiała wrażenie, jakby tym razem T-800 był bardziej smutny niż zły. Widzimy go na szczęście dosłownie przez kilkkim adziesiąt sekund, milczącego i z brakiem mimiki jeszcze bardziej, niż u prawdziwego Arnolda w oryginalnym Terminatorze. I gdy tylko opadły emocje, minął szok i zaskoczenie nagłym pojawieniem się Schwarzeneggera na ekranie, twórcy jakby sami stwierdzili, że już wystarczy tej błazenady i wydali komendę PODPALAĆ! I już po kilku sekundach obsmażania miotaczem płomieni widzieliśmy golusieńki endoszkielet T-800, jak go ojciec Skynet stworzył. Ten krótki, niemy występ podobizny Arnolda, oczywiście w żaden sposób nieujęty w jego filmografii, nie wnosi do ewolucji postaci terminatora kompletnie nic. Był to jednocześnie pierwszy film z serii, w którym to ktoś inny wypowiedział kultową kwestię I’ll be back (John Connor to uczynił), oraz ostatni, przy którym pracował zmarły w 2008 roku Stan Winston.

Terminator: Ocalenie kontynuuje rozpoczęty przez Bunt maszyn spadek zarobków z kinowych kas i zmniejszające się zainteresowanie widzów tematyką. Przy oszałamiającym budżecie 200 milionów dolarów, Ocalenie zarobiło na całym Świecie zaledwie 371. W jednym z wywiadów Arnold Schwarzenegger wyrażał radość i ulgę z powodu niezagrania w filmie McG, który w mojej opinii nie jest wcale taki zły (film, nie McG). Według byłego Conana i równie byłego Gubernatora, Salvation ssał lub był do dupy, zależnie od tego jak tłumaczono na polski opinię Arnolda, która brzmiała niczym tytuł futurystycznego pornosa: Terminator Salvation sucked. Odważne słowa w kierunku wcale nie takiego złego filmu McG, zwłaszcza biorąc pod uwagę, co Arnold miał już za moment odjebać w Terminatorze: Genisys.

Rafał Donica

Rafał Donica

Od chwili obejrzenia "Łowcy androidów” pasjonat kina (uwielbia "Akirę”, "Drive”, "Ucieczkę z Nowego Jorku", "Północ, północny zachód", i niedocenioną "Nienawistną ósemkę”). Wielbiciel Szekspira, Lema i literatury rosyjskiej (Bułhakow, Tołstoj i Dostojewski ponad wszystko). Ukończył studia w Wyższej Szkole Dziennikarstwa im. Melchiora Wańkowicza w Warszawie na kierunku realizacji filmowo-telewizyjnej. Autor książki "Frankenstein 100 lat w kinie". Założyciel, i w latach 1999 – 2012 redaktor naczelny portalu FILM.ORG.PL. Współpracownik miesięczników CINEMA oraz FILM, publikował w Newsweek Polska, CKM i kwartalniku LŚNIENIE. Od 2016 roku zawodowo zajmuje się fotografią reportażową.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA