O świecie, którego już dawno nie ma, czyli moje refleksje nad filmami lat minionych
Ktoś powie, że dla niego taki „niepowtarzalny urok” mają filmy z lat 80., bo wiążą się z jego młodością, z pierwszym pójściem do kina, z oszukaniem kasjerki, co do swojego wieku. Tak, to wszystko prawda, ale ten urok o którym ja tu piszę, to jest czar świata, którego już nie ma. Świata, który nie istnieje. Świata, który odszedł już do przeszłości. Bo odejść musiał, gdyż wybuchła wojna i wszystko zmieniła. I nie tylko chodzi o sam fakt, że wielu aktorów nie doczekało się wyzwolenia (In Benita, Zbyszek Rakowiecki, Eugeniusz Bodo), ale także dlatego, że w nowej powojennej rzeczywistości tym, którzy przeżyli, trudno było się odnaleźć. Część kontynuowała swoją karierę, jak Adolf Dymsza czy Jadwiga Andrzejewska i Elżbieta Barszczewska. Część pozostała na emigracji (Jadwiga Smosarska, Hanka Ordonówna). Rosło także nowe pokolenie, nie tylko twórców filmowych, ale także widzów. Pojawiły się nowe wyzwania i nowe oczekiwania. Trochę więc żal, że wszystko się tak potoczyło. Że nie było tej naturalnej wymiany, tej sztafety pokoleń, tego naturalnego biegu rzeczy. Że wszystko zniknęło, skończyło się. A może ja tylko tak mam i tylko mi się tak to wszystko jakoś ćmi. Mi się tylko tęskni, jakoś niewytłumaczalnie i dziwnie.
Bo przecież wszystko przemija i lata 80. też dawno za nami, a i wielu aktorów z tamtych lat już nie ma. Mimo wszystko lata, czy to dwudzieste- szalone i pełne nadziei, czy trzydzieste -pełne pesymizmu, są jakieś „niezastępowalne”. Nawet jak ogląda się współczesne seriale czy filmy, gdzie akcja toczy się w międzywojniu, to ja widzę tylko zwykłe przebranie się wszystkich i wszystkiego. Potem zaledwie ujęcie w jakimś zaułku, przy jakiejś ścianie, bo dekoracji nie warto było zrobić, bo nie warto było poszukać pleneru, nie warto było postarać się o odtworzenie ulicy. A potem to dumne obwieszczenie światu przez twórców, co to oni w tym filmie nie pokazali, że pół Warszawy zamknęli, że sprzączka od paska oryginalna, że konie specjalne i tyyyyle ich tu dano, że bryczka prawdziwa. I jak oni się tym cieszą i jak to jest w telewizji nagłaśniane. A poza tym sztuczność, teatr, atelier. Klimatu brak.
Ale na szczęście są taśmy filmowe i dzięki nim można zawsze wrócić do prawdziwego (?) świata zza szyb automobilu, do świata w starym iluzjonie? Gdzie piękni aktorzy są rzeczywiście piękni. Może to urok, wdzięk i czar, a może zasługa operatora i oświetleniowca? W każdym bądź razie obie strony musiały mieć talent i wykształcenie za sobą. I wiem już za czym tak bardzo tęsknię oglądając te filmy z lat minionych, które przecież nie są wolne od wad, błędów i pomyłek. Tęsknię za profesjonalizmem.