Proces produkcji filmowej to nie rurki z kremem. Aby do kin trafiło gotowe dzieło, trzeba rozłożonego w czasie wysiłku wiele osób, wielu mniejszych procesów i działań. W tym zbiorze nietrudno o potknięcia, nierzadko takie, które wykolejają i zatapiają cały projekt. Jednak gdy determinacja poszczególnych zaangażowanych (bądź zainteresowanych) osób jest wystarczająca, nawet wykolejony i nieukończony film może trafić do widzów.
Dla enfant terrible polskiego kina ekranizacja powieści fantastycznonaukowej napisanej w początkach XX wieku przez Jerzego Żuławskiego miała być triumfalnym powrotem do kraju po kilku latach francuskiej banicji. Jednak zamiast triumfem, Na srebrny globie okazało się dla krewnego autora powieści wielką klęską, która przeszła do legendy i niemal ostatecznie przekreśliła karierę filmową nad Wisłą. Pokaźny budżet, odległe lokacje i spora artystyczna swoboda, którą otrzymał Andrzej Żuławski, doprowadziły projekt do impasu; w końcu przeciął go ówczesny minister kultury, anulując produkcję. Powstało kilka godzin materiału, który miał nigdy nie ujrzeć światła dziennego. Jednak dekadę później Żuławski ocalił projekt, domontowując do istniejących scen kadry współczesnej Warszawy i uzupełniając luki scenariuszowe autorskim odczytem brakujących scen. Efekt jest taki sobie, ale to oryginalny materiał robi kolosalne wrażenie i zasługiwał na pokazanie – w obecnej formie Na srebrnym globie jest interesującą projekcją tego, co mogło być arcydziełem światowego kina.
Niedokończone filmy nie zawsze trafiają do kina na skutek ambitnego ratunku. Czasem dzieje się tak z powodu pośpiechu studia i producentów, którzy po analizie tabelek z Excela są gotowi wypchnąć do kin niedogotowany produkt. Tym przypadkiem są kontrowersyjne Koty Toma Hoopera, które trafiły do widzów z ewidentnie niedopracowanymi wirtualnymi efektami specjalnymi – co stanowiło spory problem w filmie, który opierał się na komputerowej przeróbce aktorów na humanoidalne koty. Efekty były pokraczne, niedoedytowane i dziwaczne (w złym sensie). Reżyser i studio zdecydowali się poprawić film, ale z mizernym skutkiem.
Podobny przypadek co Koty miał miejsce u progu XX wieku, gdy do kin trafił sequel kultowej Mumii. Choć możliwe, iż twórcy uważali, że CGI jest OK, to ewidentnie tak nie było – komputerowo wygenerowane grafiki sprawiały, że gra Gothic wygląda w porównaniu jak wystawa z Birtish Museum. Później przyznano, że zawinił pośpiech, choć patrząc na chałturę, którą odstawiła ekipa od VFX, można wątpić, czy danie im więcej czasu na pracę coś by pomogło.
Komedia romantyczna z Jakiem Gyllenhaalem i Jessicą Biel w reżyserii Davida O. Russella wyróżnia się tym, że zaczynem fabuły jest… wbicie sobie przez główną bohaterkę gwoździa w głowę. Film natrafił na spore trudności budżetowe w trakcie zdjęć, w efekcie czego reżyser zarzucił projekt w 2010 roku, skupiając się na kolejnych projektach, które namieszały sporo na oscarowych galach. Po latach, być może częściowo na fali ówczesnej popularności Russella, studio postanowiło dokończyć film, a właściwie zmontować to, co zostało już nakręcone i wypuścić. W efekcie widzowie dostali film bez zakończenia, płaski i niespójny. Sam Russell odmówił podpisania produktu swoim nazwiskiem.
Komediowy western Petera Markle’a był już w finałowych etapach zdjęć, gdy odtwórca głównej roli i gwiazda filmu, John Candy, zmarł na atak serca. Wstrzymane w ten sposób zdjęcia dokończono, używając dublerów, przepisując scenariusz i korzystając z efektów specjalnych, a film trafił do kin pięć tygodni później. Technicznie rzecz biorąc Wagons East zostały dokończone, jednak trudno mówić o rzeczywistym dokończeniu w tej sytuacji, tym bardziej zważywszy na ekspresowe tempo pospiesznych dokrętek i korekt. Efekt jest znośny, choć daleko mu do dopracowanego dzieła.
Zdjęcia do sequela thrillera Grizzly rozpoczęły się w 1983 roku, jednak nigdy ich nie dokończono po tym, jak producent opuścił projekt i wycofał całe finansowanie. W efekcie film, w którym występowali m.in. Laura Dern, George Clooney, Louise Fletcher czy Charlie Sheen, przez długi czas pozostawał nieukończonym. Po latach materiał trafił do internetu, a po opisaniu sprawy przez media w 2020 roku w końcu zorganizowano premierę Grizzly II. Dziś to głównie produkcyjna ciekawostka, przyciągająca uwagę wczesnymi rolami późniejszych gwiazd.
W latach 50. Orson Welles „przejadł” już swoje kredyty zaufania zarobione Obywatelem Kane’em i choć kręcił świetne kino, zmagał się nieustannie z jego finansowaniem. W efekcie pozostawił po sobie szereg zaczętych, ale zarzuconych przez brak funduszy projektów. Jednym z nich był Don Kichot, oczywiście adaptujący klasyczną powieść Miguela de Cervantesa. Welles przez kolejne lata dokręcał kolejne fragmenty filmu, próbując aż do śmierci doprowadzić jego produkcję do końca. Po odejściu reżysera materiały zostały zebrane i zmontowane w finalny film przez Jesúsa Franco, po czym wypuszczone do kin w 1992 roku, jednak Don Kichot wg Orsona Wellesa pozostaje de facto nieukończonym projektem legendarnego twórcy.
Don Kichot, jak i większość filmów Wellesa od połowy lat 50., kręcony był głównie w Europie. W latach 70. Welles rozpoczął projekt, który miał być jego wielkim powrotem do USA – satyrycznej metaopowieści o kinie, tworzeniu i przemijaniu. W rolę starzejącego się reżysera wcielał się sam John Huston, a narracja prowadzona była w awangardowy sposób mieszający ujęcia kolorowe, czarnobiałe i ekspresyjny montaż. W 1971 roku ze względów prawno-finansowych produkcja została wstrzymana i przez kolejne lata wielokrotnie wstrzymywana i wznawiana. Po śmierci Wellesa film został określony „Świętym Graalem kina” i po wielu latach sporów prawnych, przymiarek i snucia planów w 2019 roku na ekrany trafił dokończony pod okiem Petera Bogdanovicha i Franka Marshalla wersja Drugiej strony wiatru, co czyni ją oficjalnym zamknięciem filmografii Wellesa.