NIE TYLKO REDWOOD, czyli gdzie jeszcze „przebrano” Polskę za inne miejsce
Już za kilka dni do polskich kin zawita Redwood, czyli brytyjski horror, w którym jedną z głównym ról grają… góry karkonoskie, a dokładniej okolice Maciejowej pod Jelenią Górą. Nasz szlak turystyczny wciela się w tytułowy amerykański Park Narodowy Red Wood i robi to ponoć z całkiem niezłym skutkiem.
W tej mrocznej historii chorego na białaczkę chłopaka, który wraz ze swoją dziewczyną podróżuje szlakiem górskim w poszukiwaniu cudownego wyleczenia, okolice Jeleniej Góry idealnie sprawdzają się jako survivalowa sceneria wypełniona grozą i tajemnicą. Reżyser filmu, Tom Paton, a także operator, Michał Sterzyński, bez problemu „przebrali” okolice Jeleniej Góry za amerykański park. Już 8 grudnia samemu będzie można się przekonać, czy polskie góry są dobrym aktorem.
W jednym z wywiadów operator filmowy Redwood powiedział, że Polska jest wymarzonym miejscem do kręcenia takich koprodukcji ze względu na to, że na miejscu można korzystać również z potencjału świetnej, lokalnej ekipy filmowej. Niestety Polska nie jest tania jak Czechy i Bułgaria, ale twórcy mają nadzieję, że coraz częściej zagraniczni producenci będą się decydowali na kręcenie właśnie u nas.
Twórcy Redwood nie są jednak pierwszymi, którzy postanowili przebrać Polskę za inne miejsca na świecie. I choć nie było to wcześniej krwiste kino o wampirach, nasze tereny nieźle sobie radziły, udając choćby fantastyczne, wyśnione krainy. Oto kilka filmów, w których Polska gra nie-Polskę, w zestawieniu pomijamy więc takie gigantyczne produkcje jak Lista Schindlera czy Pianista i nie wspomnimy również o kinie ze Stevenem Seagalem, który aż dwukrotnie przyjeżdżał wraz z ekipą filmową do naszego kraju. Przyjrzymy się filmom, które korzystały z polskich krajobrazów, udając, że wcale nimi nie są.
Opowieści z Narni: Lew, czarownica i stara szafa, 2005, reż. Andrew Adamson
Z jednej strony krwawe horrory jak Redwood, a z drugiej – sceneria przygód z fantasy skierowanego dla dzieci. Nasze przepiękne plenery wykorzystali twórcy widowiska Opowieści z Narnii: Lew, czarownica i stara szafa. Mogliśmy zobaczyć w nim Góry Stołowe, sudecki Wodospad Kamieńczyka, Puszczę Białowieskiej, a nawet przez chwilę zamarznięte jezioro Siemianówkę. Oczywiście mnóstwo w tym filmie postprodukcyjnego „komputera”, ale reżyser, Andrew Adamson, zażyczył sobie, aby odtworzyć polskie jaskinie skalne dokładnie takie, jakie zapamiętał w czasie wizyty w Polsce. W Księciu Kaspianie Góry Stołowe z lasami, a także szczelinami skalnymi, labiryntami i pojedynczymi skałkami o oryginalnych kształtach widoczne są bardzo wyraźnie. Podczas realizacji kontynuacji w 2007 roku zamknięto turystom dostęp do kilku obiektów aż do końca lipca, nie mając problemów z tym, że było to letni szczyt sezonu. W zamian filmowcy zobowiązali się sfinansować Karkonoskiemu Parkowi Narodowemu drogie siatki zabezpieczające teren wokół wodospadu.
Dowód życia, 2000, reż. Taylor Hackford
Russell Crowe i Meg Ryan w Polsce, a poligon pod Poznaniem udaje czeczeńską wioskę? W filmie Dowód życia jest kilka polskich akcentów, nie wspominając o tym, że operatorem był Sławomir Idziak. Co jednak najważniejsze – film Taylora Hackforda dzięki sporemu budżetowi dowodzi, że polskie plenery skutecznie mogą „udawać” odmienne kulturowo miejsca, bowiem jeden z opuszczonych polskich kościołów przerobiono na… meczet. I rzeczywiście wygląda jak muzułmańska świątynia. Ciekawe, czy przy obecnej temperaturze politycznej też by się na to zgodzono?
Avalon, 2000, reż. Mamoru Oshi
Japoński reżyser Mamoru Oshi, znany głownie jako twórca Ghost in the Shell, nakręcił w Polsce eksperymentalny Avalon. Film kręcono w takich miastach jak Warszawa (twierdza Modlin), Krakowie (Nowa Huta) czy Wrocławiu. Ścieżkę dźwiękową stworzył Kenji Kawai przy udziale Filharmonii Warszawskiej. Co ciekawe, film przeszedł w Polsce prawie bez echa – rodzimi dystrybutorzy nie byli pod wrażeniem pozycji Oshiego wśród miłośników anime i nie dostrzegli w pomyśle reżysera szansy również dla rodzimego rynku. Nie zmienił tego również fakt, że obsada była w całości polska. Nie pozbyto się cybepunkowej i postapokaliptycznej stylistyki rodem z japońskich animacji, a polskie miasta udawały w tym przypadku bliżej nieokreśloną, cyfrową antyutopię, jednak mieszkańcy powyższych miast z łatwością dojrzą znane im budynki. Co ciekawe, Oshi sam zdecydował, że postacie będą mówiły po polsku, aby zaakcentować japońskiemu widzowi samotność oraz wyalienowanie bohaterów.
Życie na gorąco, 1978, reż. A. Konic
Mimo że jest to „nasz” serial, to chyba najbardziej się nagimnastykował, aby ubrać Polskę w obce ciuszki. Polska, lata 70. Główny bohater, redaktor Maj, niczym James Bond na dopalaczach, przemierza świat wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu zbrodniarzy hitlerowskich. Nie wszyscy wiedzą, że serial Andrzeja Konica (współtwórcy sukcesu Stawki większej niż życie) początkowo miał opowiadać o Hansie Klossie, który na długo po wojnie rozlicza na własną rękę niegodziwców II wojny światowej z dawnych grzechów. Postanowiono jednak, że wiarygodniejsze będzie utrzymywanie, że dziennikarzowi bardziej pasuje skakanie po światowej mapie. Maj podróżuje więc po Europie, a także fikcyjnych państwach Ameryki Łacińskiej i Afryki (nazwy odcinków to miejsca odwiedzin wojowniczego redaktora, czasami te nazwy własne są całkowicie wyssane z palca). I wszystko byłoby super jak na PRL-owską wersję Bonda, tylko że większość scen nakręcono… w Polsce! Do najzabawniejszych fragmentów jego wojaży należy walka z czarnoskórą, afrykańską partyzantką, która sfilmowana została na lotnisku w Modlinie. Twórcy myśleli, że porozrzucanie tu i ówdzie kontenerów oraz siatek wojskowych zmyli widzów. Widać nie tylko aktor, Leszek Teleszyński, ale również ekipa scenarzystów na żadnym etapie produkcji tego serialu nie miała okazji zobaczyć afrykańskich stepów.