Już sam tytuł brzmi dziwnie i wcale nie zwiastuje dobrego filmu. Niestety, tak jest. Produkcja nawet w swoich czasach wygląda na produkt klasy B, niedoinwestowany i kręcony najszybciej jak się tylko da. Tu jednak nie chodzi o estetykę i technikę, lecz o historię, a ta jest przednia, jak to się kiedyś mówiło. Śmiać się można zarówno z fabuły, w której występują Marsjanie nieumiejący poradzić sobie z brakiem ichniejszej wersji Św. Mikołaja, jak i z samej formy wizualnej filmu. Takie perełki z powodzeniem mogłyby być częścią zestawień opowiadających o najdziwniejszych świątecznych produkcjach. Święty Mikołaj wyruszający na podbój Marsa jest jednak świetną, nieco surrealistyczną komedią, więc nie zapominam o tym rodzynku także w ramach komedii świątecznych. Zobaczcie koniecznie.
Pomysł na fabułę jest wyśmienity. Buddy’ego przygarnia święty Mikołaj i wychowuje wśród elfów jako elfa. W końcu okazuje się jednak, że Buddy zauważa, że coś z nim jest nie tak. Wyrusza więc w pełną niebezpieczeństw podróż w poszukiwaniu swojego ludzkiego ojca. Will Ferrell w roli zagubionego elfa sprawdza się świetnie i nieklasycznie. Jest śmieszny, czasem obsceniczny, wręcz creepy, a jego relacje z ludźmi pokazują, jak trudno jest nieraz zrozumieć innych. Jon Favreau udowodnił tym filmem, że jest niezwykłym talentem i powinien kręcić więcej tego typu obyczajowych i abstrakcyjnych historii, zamiast marnować się w sztampowym kinie superbohaterskim.
Brakuje tego typu produkcji w okresie świątecznym. Nie pamiętam, kiedy ostatnio Muppety w ogóle pojawiły się w ramówkach telewizyjnych. Opowieść wigilijna w wersji Hensonowskiej jest doskonałym przykładem poważnego filmu, który widzieliśmy już w tak wielu wersjach, podanego w pouczający, interesujący estetycznie, fantazyjny i dowcipny sposób, lepszy w recepcji idei niż jakakolwiek inna mutacja, w tym animowana, historii Dickensa. To właśnie urocze Muppety są nośnikiem rozrywki i poważnych tematów tak przetworzonych, że każdego powinny ująć i namówić do zastanowienia się nad sensem życia, chociaż raz, w ten jakże do tego nadający się świąteczny czas.
Święta Bożego Narodzenia są nieco mityczne, synkretyczne, a historycznie i źródłowo na pewno nie chrześcijańskie, tylko budujące swoją narrację na wymieszaniu stricte pogańskich elementów. Takie właśnie przetrwają w kulturze świeckiej, a nie kościelnej, co jest pozytywnym znakiem naszych czasów, w których religie mieszają się ze sobą, zeświecczają i dopiero wtedy mogą w pełni cieszyć wszystkich ludzi, a nie antagonizować ich hermetyczne grupy. Żywot Briana jest takim świątecznym filmem-odtrutką na tę religijną antagonizację, ponieważ doskonale pokazuje mieszanie się symboliki i jej przejmowanie przez grupy, które aktualnie miały większą władzę i lepiej omamiły masy ludzi, żeby otrzymać religijne uzasadnienie w postaci ich ślepej wiary. Brian urodził się w tym samym czasie co Jezus, a jego pełne religijnych uniesień życie skończyło się na krzyżu. Jest więc co świętować.
Faktycznie zgadzam się z opinią, że niektóre wyczyny filmowe Hulka Hogana były nieznośnie sztuczne i nie dało się ich po prostu oglądać. Muskularny Święty Mikołaj nie potwierdza tej reguły, bo jest filmem zadziwiająco świeżym i wciąż śmiesznym. Rola Mikołaja bywa trudna poprzez to, że została już tyle razy zagrana, i to przez dobrych, zawodowych aktorów. Tym bardziej Hogan musiał się postarać i w ramach swojej aktorskiej ociężałości umiał wykreować postać, którą się pamięta, zarówno z powodu mięśni, jak i slapstickowych gagów. Szkoda, że ten film tak rzadko gości w ramówkach świątecznych.