search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

Nick Cave mnie zawstydził

Jakub Koisz

18 lipca 2013

REKLAMA

Zatkało mnie, gdy przeczytałem news głoszący, że w sieci dostępny jest już scenariusz „Gladiatora II” napisany przez Nicka Cave’a. W tekście tym Maximus, grany w oryginale przez Russella Crowe’a, po heroicznej śmierci wkracza do Elizjum, a potem zostaje zesłany przez bogów rzymskich z powrotem na Ziemię, aby… zabić Chrystusa. Nick od dawna mówił, że pomaga czasami swojemu umysłowi otworzyć się na nowe doznania dzięki używkom, ale tym razem wciągnął chyba o pół kilo koksu z piersi Kyle Minogue za dużo. Mimo to podziwiam gościa. Szczerze i oddanie. Za podejście do pracy.

Nick Cave to kompozytor, piosenkarz, scenarzysta, aktor, poeta, malarz. Ten charyzmatyczny wokalista jest uważany za jednego z największych intelektualistów rockowej sceny. W swoich tekstach często mierzył się z tematyką winy i odkupienia, cierpienia i śmierci, a także wielokrotnie nawiązywał do Biblii, w której odnalazł bogate źródło inspiracji. To są fakty. Znałem je. Nie wiedziałem jednak, że Nick Cave mnie zawstydza. Świetnie śpiewa, potwierdzono empirycznie (niektórzy mogli zobaczyć go na żywo na Open Er w Gdyni, ja niestety nie, ale ponoć ciągle żwawo bryka po scenie), a poza tym jego nazwisko nie blaknie, jak u wielu innych dinozaurów sceny.

Bo Cave to multidyscyplinarna maszyna – jego powieści dumnie stoją na mojej półce, kolejne płyty muzyczne nigdy nie spadały poniżej satysfakcjonującej jakości, a gdy sięgnę do jego biografii, ciągle coś mnie w doborze zrealizowanych i realizowanych projektów zaskakuje. Wspominając o książkach Cave’a nie mam na myśli jakichś gównianych autobiografii czy historyjek pisanych przez ghost writera, ale soczyste, bardzo sprawne literacko powieści. Taka „Śmierć Bunny’ego Munroe” na przykład nawiązuje do „Śmierci komiwojażera” Arthura Millera, wzbogacając tę historię czymś boleśnie wręcz gorzkim i obleśnym. Nie jest to literacka zabawa amatora, ale powieść spójna oraz nienachalnie intertekstualna. Polecam bardzo, nie zawiedziecie się, jeśli lubicie Bukowskiego czy wspomnianego Millera. Patrząc na dorobek Nicka (oczywiście byli więksi tytani pracy w historii literatury i muzyki), zaczynam znowu zastanawiać się nad tym, w czym tkwi geniusz i jak go zdefiniować. Niewątpliwie każdy z nas pomysły jakieś ma, ale czemu ich nie realizujemy? Wstydzimy się? Boimy się porażki, jesteśmy niepewni poziomu dzieła, które wyszło spod naszej ręki? A może nie szukamy, nie drążymy, wszak każdy projekt Cave’a wydaje się wręcz obsesyjnie dążyć do wyraźnych różnić w konfrontacji z poprzednim. Podjęcie się napisania scenariusza „Gladiatora II” to dobry przykład, ale należy też przywołać jego skrypt do niedawnego „Gangstera”, zrealizowanej i intrygującej „Propozycji” czy będącego ciągle w poczekalni Hollywoodu „Kruka”. Gdzieś międzyczasie oczywiście, wespół z Warrenem Ellisem, tworzy ścieżki dźwiękowe do filmów i pisze kolejne książki. Multitasking na poziomie pro.

Czemu o tym wszystkim piszę w kontekście filmu i kinematografii w ogóle? Z powodu wstydu. Nick Cave mnie zawstydził i kazał zadawać pytania. A może nigdy nie zrozumiem kina, jeśli nie zrozumiem również muzyki? A może nigdy nie będę potrafił stworzyć czegoś literacko spójnego i lirycznego, nie wiedząc, jak zagrać choćby kilka akordów na gitarze? Może zostanę krytykiem filmowym, nauczycielem pisania, a i tak nikt nie zapuka do moich drzwi, wierząc, że znajdę pomysł na kontynuację przygód Gladiatora? Obecność Nicka Cave’a w popkulturze mnie mierzi. Tytani pracy mogliby nie istnieć, o wiele łatwiej byłoby żyć mitem „jednego, wielkiego dzieła”, które zmieni nasze życie. Mitem natchnienia. Nick Cave mówił, że wcale nie ma głowy pełnej pomysłów, jego atutem jest jednak to, że gdy się już jakiś pojawi, zawsze go realizuje. A Ty? Realizujesz każdy wyśniony pomysł?

 

REKLAMA