NAJGORSZE otwarte zakończenia w filmach
Lubicie otwarte zakończenia w filmach? Ja niekoniecznie. Zapraszam do lektury zestawienia filmów, których seanse zniszczyły mi ich otwarte zakończenia.
Jestem z tych, co uwielbiają oglądać ten sam film po sto razy. Jeśli dana produkcja zmieniła coś we mnie, mogę ją oglądać nawet codziennie. Jestem też z tych, co muszą wiedzieć, w jakim miejscu rozstają się z bohaterem, kiedy zaczynają lecieć napisy końcowe. Idealny film dla mnie to więc taki, który mnie poruszy, coś we mnie zmieni lub sprowokuje do przemyśleń i skończy się dokładnie tak, jak marzyłam, lub wręcz odwrotnie, zostawiając mnie w rozpaczy. Chyba więc nie zdziwi was, kiedy powiem, że otwarte zakończenia w filmach to nie mój styl.
Czym jest otwarte zakończenie? W tradycyjnej formie film ma początek historii, rozwinięcie i rozwiązanie akcji. W przypadku tzw. open ending nie dostajemy rozwikłania danego wątku, a namiastkę jego kolejnej części. To my sami mamy sobie dopowiedzieć, co się stało. Idealnym przykładem otwartego zakończenia jest ostatnia scena Incepcji, filmu, który jest naszą pierwszą pozycją w zestawieniu najgorszych otwartych zakończeń.
„Incepcja”
Incepcja to absolutne arcydzieło. Jeden z najlepszych filmów w historii kina. Produkcja, która pozostawia widza nieruchomego, wrytego w krzesło. Dlaczego? Przez sam pomysł.
Incepcja stawia pytanie — Jak bardzo możemy ingerować w czyjś umysł? Film opowiada o grupie ludzi, która zajmuje się projektowaniem snów, dzięki zaawansowanej technologi wpływają na marzenia senne. Szefem ugrupowania jest Cobb, grany przez znakomitego w tej roli Leonardem DiCaprio. Cobb jest mistrzem w swoim fachu, którego tak bardzo pochłonął świat snów, że musi używać bączka do określenia tego, w jakim jest wymiarze. Jeśli bączek upadnie, jest to rzeczywistość, jeśli stale się kręci — sen.
Film o snach nie mógł się skończyć inaczej, jak sprawdzeniem, czy główny bohater się obudził, poprzez kręcenie bączkiem. Reżyser produkcji, Christopher Nolan, zdecydował, że nie pokaże, czy bączek się zatrzymał, zostawiając tym samym nam do interpretacji, w jakim wymiarze jest Cobb. Z jednej strony to genialne posunięcie, z drugie strony udręka. Rzuca to cień na całą fabułę, ponieważ dzięki temu, jak wiele dowiadujemy się w trakcie seansu o zmaganiach Cobba, chcemy dla niego happy endu, a nie do końca wiemy, czy go dostał. Czym jest bowiem powrót do córek, jeśli to był tylko sen?
„Cudowne tu i teraz”
Cudowne tu i teraz to film, w którym występuje Miles Teller na długo przed swoją rolą w oscarowym Whiplash. I pierwszy, który zmusił mnie do zwrócenia uwagi na tego aktora. Na pozór prosta opowieść o pierwszym większym uczuciu licealistów. W rzeczywistości słodko-gorzka historia o zagubieniu i wypieraniu tego poprzez ucieczkę.
Sutter Keely (Miles Teller) to najpopularniejszych chłopak w szkole, typowy błazen i imprezowicz, który swoim urokiem i sprytem wyliże się ze wszystkiego i zdobędzie serce każdego. Aimee Finicky (Shailene Woodley) to z kolei chyba najmniej popularna dziewczyna w szkole. Zawsze z tyłu, zawsze cicha, zawsze trzymająca się zasad. Co się stanie, kiedy tę dwójkę przypadkiem połączy przyjaźń, która przerodzi się w fascynację, a nawet miłość? Armagedon, z którego wyjdą odmienieni. Pytanie tylko, czy pomimo tego, jak bardzo Sutter potrafi „nawalić”, jest dla nich przyszłość?
W Cudownym tu i teraz możemy jedynie gdybać, czy ta niespodziewana para została razem. W końcu po tym, jak o mały włos nie doszło do tragedii, nic dziwnego, że Aimee idzie dalej przed siebie bez Suttera. Naturalnym jest również to, że Sutter uzmysławia sobie, jak wiele dobrego zrobiła dla niego Aimee, jak również i to, że jest w niej zakochany. Wsiada w auto i jedzie do niej. Szkoda tylko, że historia kończy się w momencie, w którym Sutter staje przed Aimee, zanim którekolwiek z nich zdąży coś powiedzieć. Czy Sutter i Aimee dali szansę swojej miłości?
„Wróg”
Denis Villeneuve to reżyser, który wyjątkowo lubuje się w otwartych zakończeniach. Sięgnął po ten zabieg m.in. w Labiryncie, Diunie i we Wrogu. O ile w pierwszych dwóch przypadkach wykorzystanie open ending zdaje egzamin, tak we Wrogu jeszcze bardziej udziwnia i tak już osobliwą opowieść.
We Wrogu Denis Villeneuve zabiera nas w podróż po najskrytszych zakamarkach naszej podświadomości i stawia przed pytaniem — Co byś zrobił, gdybyś poznał swojego identycznie wyglądającego sobowtóra, który byłby ucieleśnieniem wszystkich twoich pragnień? Przed takim pytaniem reżyser postawił również głównego bohatera Wroga. Adam wiedzie nic nieznaczące, pełne rutyny i braku satysfakcji życie. Właściwie mało co go cieszy i fascynuje. To się zmienia, gdy ogląda film polecony mu przez jego znajomego. Zauważa tam mężczyznę wyglądającego identycznie jak on. Fascynuje go to tak bardzo, że postanawia go odnaleźć. Czy poradzi sobie z tym, że jego sobowtór ma wszystko to, czego on pragnie?
Wróg kończy się tym, że Adam wraca do domu, do Helen, żony jego sobowtóra. Pyta, czy miała jakieś plany na dzisiaj, ponieważ chyba będzie musiał wyjść. Kiedy kobieta nie odpowiada, Adam idzie do sypialni, sprawdzić, czemu kobieta milczy. Kiedy wchodzi do pomieszczenia, zamiast Helen, widzi tarantulę rozmiaru pokoju i wzdycha. Tak kończy się ten film, a jego otwarte zakończenie zostało skrytykowane nie tylko przeze mnie, ale i przez światowych krytyków. Niektórzy twierdzili, że poszczególne elementy filmu, takie jak tajemnica i motyw pająka, zostały źle ułożone.
„Przetrwanie”
Przetrwanie to doskonały przykład tego, jak zwiastun potrafi zepsuć seans filmowy.
Kiedy zapowiedź Przetrwania weszła do kin, ludzie szczególnie wyczekiwali później jednej sceny w filmie. Tej, w której w zwiastunie Liam Neeson walczy z wilkami. We wspomnianym fragmencie bohater wkłada szkło między palce, szykując się na walkę z otaczającymi go wilkami, i rusza prosto na nie. Niestety, jak dowiadujemy się później z seansu filmu, do owej walki nigdy nie doszło. Okazało się, że ujęcie to było finalną sceną produkcji. Scena, którą widzimy w zwiastunie, była jedynie przynętą. W rzeczywistości sekwencja ta kończy się, zanim Neeson wykona jakikolwiek ruch, pozostawiając to jako otwarte zakończenie, w którym sami możemy zdecydować, co się stało. Wielu widzów było rozczarowanych tym, że film tak się kończy, skoro zwiastun pokazał coś innego.
„Randka w nieskońćzoność”
Randka w nieskończoność to zaskakująco ciekawy pomysł na opowiedzenie historii zauroczenia w dobie kryzysu psychicznego, do którego przyznaje się coraz więcej osób. To też niespodziewanie dobre połączenie aktorów. Nie przypuszczałam, że Kaley Cuoco z Teorii wielkiego podrywu i komik Pete Davidson tak dobrze odnajdą się w czymś cięższym gatunkowo od typowej komedii stand-upowej.
Randka w nieskończoność to trochę komedia, trochę dramat, trochę romans, trochę science fiction. Śledzi historię Sheili i Gary’ego. Kiedy się spotykają, jest to miłość od pierwszego wejrzenia — dopóki nie zdamy sobie sprawy, że ich magiczna randka wcale nie była przeznaczeniem. Sheila ma wehikuł czasu i zakochują się w sobie w kółko, a kiedy idealna noc nigdy nie wystarcza, Sheila udaje się do przeszłości Gary’ego, aby zmienić go w idealnego mężczyznę. Niestety to też nie działa.
Sheila nie zdaje sobie sprawy z tego, że to ona potrzebuje pomocy. Wraca do tego samego momentu przez dni, tygodnie, a nawet miesiące, myśląc, że gdy w końcu „naprawi” Gary’ego i ułoży ich randkę w idealny sposób, odnajdzie przy nim szczęście, które wyleczy ją z depresji. Niestety nie zaznaje szczęścia, a wręcz pogrąża się jeszcze bardziej w rozpaczy. Kiedy wyznaje prawdę Gary’emu, ten nie chce jej znać. Choć film kończy się, kiedy Gary pojawia się na moście, z którego Sheila chce skoczyć, i przekonuje ją, by zobaczyła, co przyniesie im nowy dzień; w powietrzu wisi jedno pytanie. Widzimy Gary’ego i Sheilę idących za rękę w nieznane, ale czy to oznacza, że Gary zdecydował się dać ich relacji szansę, czy tylko chciał uratować Sheilę przed samobójstwem, by nie mieć jej na sumieniu? Niestety nigdy się tego nie dowiemy. W tym momencie film się kończy. Nie doświadczymy więc kolejnej randki tej dwójki.