Najciekawsze sceny erotyczne. Oceniają mężczyźni
Erotyka zagościła na wielkim ekranie niewiele później, niż kinematografia w ogóle powstała. I choć z upływem lat nasze podejście do tego tematu wyraźnie łagodnieje, każdy nieco inaczej postrzega sferę filmowych rozkoszy. Od delikatnych, ledwie zarysowanych w seksualny sposób gestów, po perwersje i stosunki niesymulowane – wybór jest ogromny. Wczoraj mogliście przeczytać zestawienie stworzone przez kobiety, dziś publikujemy wybór męskiej części redakcji.
Mariusz Czernic
W kwestii zmysłowości i erotyzmu rządzą według mnie Włosi, a reprezentujące Italię aktorki Edwige Fenech, Barbara Bouchet i Agostina Belli to symbole seksu lat siedemdziesiątych. Ich obecność na ekranie powoduje szybsze bicie serca…
Five Dolls for an August Moon – thriller Mario Bavy w stylistyce giallo. Gorąca, letnia atmosfera daje o sobie znać już na początku, w pierwszej scenie po czołówce, kiedy to Edwige Fenech po wypiciu drinka próbuje rozkręcić sztywną atmosferę, wykonując seksowny taniec. Mario Bava wraz z operatorem Antoniem Rinaldim stosują serię zbliżeń na twarze bohaterów, którzy obserwują show. Jeden z mężczyzn proponuje zabawę towarzyską – bierze sznur i związuje tancerkę, zapowiadając, że za chwilę odprawi rytuał poświęcenia dziewicy. Rozdaje uczestnikom noże, a potem gasną światła…
Caliber 9 – klasyk kina gangsterskiego, inspirowany dziełami Jean-Pierre’a Melville’a, reżyserowany przez Fernanda Di Leo, mistrza gatunku. Znany z roli Don Fanucciego (Ojciec chrzestny II) włoski aktor Gastone Moschin wystąpił tutaj u boku Barbary Bouchet, ikonicznej postaci włoskiego kina gatunkowego, która chętnie i często eksponowała swoje wdzięki, czym zdobyła uznanie męskiej części publiczności. Jedna z najbardziej sensualnych scen z jej udziałem to taniec erotyczny w nocnym klubie – jeden z tych szczególnych momentów, kiedy to gangsterzy nie myślą o sięgnięciu po broń, tylko zamawiają drinka, wyciszają się i testują swoją wrażliwość na kobiece piękno.
Revolver – kino sensacyjne Sergia Sollimy z muzyką Ennia Morricone, który znany jest między innymi z tego, że tworzy piękne tematy miłosne. Revolver z 1973 roku to wbrew pozorom film o miłości. Gdy żona głównego bohatera zostaje porwana, ten gotów jest na wszystko, by ją odzyskać. Ale zanim dojdzie do porwania, reżyser pokazuje scenę miłosną, by wzmocnić relację między bohaterami, których zagrali Oliver Reed i Agostina Belli. Podczas spaceru do sypialni kochankowie bez słów wyrażają swoje uczucia. Kamera z żabiej perspektywy filmuje nogi dwojga kochanków oraz podłogę, na której lądują części garderoby. Z czasem jednak operator zmienia punkt widzenia, by pokazać twarz aktorki. I już wiadomo, że główny bohater posiada ogromne szczęście, gdyż poślubił najpiękniejszą kobietę w Italii. Krótka, lecz bardzo subtelna i wymowna scena.
Szymon Pewiński
Życie Adeli – rozdział 1 i 2 – absolutne the best of scen erotycznych. Abdellatif Kechiche podjął podwójne ryzyko. Niektórzy widzowie zarzucają mu, że pokazał zbyt wiele. Dlatego w kilku krajach trzygodzinne Życie Adeli trafiło do kin w wersji ocenzurowanej, skróconej właśnie o najodważniejsze ujęcia. Z drugiej strony te siedem–osiem łóżkowych minut w wykonaniu Adèle Exarchopoulos i Léi Seydoux może śmiało konkurować z redtubowymi filmikami.
Adèle i Emma spotykają się przypadkowo. Ta pierwsza dopiero wchodzi w dorosłość, poznaje siebie i nie do końca jeszcze wie, czego oczekuje od życia. Druga – to artystyczna dusza: początkująca malarka, znająca filozofię, literaturę. Ich wzajemna miłość i fascynacja rodzi się powoli, bez pośpiechu i sztucznie nakręcanych emocji. Pierwsze rozmowy, spojrzenia i pocałunki. W końcu – pierwszy seks.
W tych kilku minutach film zawarł na ekranie wszystko, co w seksie najpiękniejsze: czułość, pożądanie, potrzebę sprawiania przyjemności drugiej osobie i otwarcie na co, co ona chce i może nam dać. Oglądamy pocałunki, pieszczoty i najpiękniejsze „69” w historii kina. Kamera podchodzi bardzo, bardzo blisko, ale mimo wszystko zatrzymuje się na granicy. Jeśli pokazywać seks, to właśnie w taki sposób. Nie potrafię pisać o tej scenie bez zachwytu i emocji. Inna sprawa, że tak zwyczajnie nie mogę się napatrzeć na przepiękne odtwórczynie głównych ról. Ot, taki bonus od kina.
Sekretarka – ten film tylko stwarza pozory wyuzdania i “męcz mnie, dręcz mnie”. Tak naprawdę to opowieść o dwojgu ludzi, którzy jakimś przedziwnym trafem na siebie wpadają i są dla siebie stworzeni. Rozchwianą emocjonalnie Lee (Maggie Gyllenhall) i skrzywdzonego Edwarda (James Spader) połączy nie tylko uczucie, ale też – co równie ważne – seksualne upodobania. Ona nieśmiała, pociągająca nosem. On – przynajmniej w jej oczach – “Wielki Pan E. Edward Grey” (nie, nie ten). Dużo między nimi strachu, jeszcze więcej wstydu. Aż nagle dzieje się coś, co przełamuje bariery. Za drobny pisarski błąd Edward nakazuje swojej sekretarce oprzeć się o biurko i w tej pozycji czytać napisany przez nią list. Podchodzi powoli i wymierza jej solidnego klapsa. Lee spogląda na niego z lekkim przerażeniem, narastającym podnieceniem, a później pochyla się i zaczyna czytać dalej… A potem żyli długo i szczęśliwie.
Czekając na wyrok – rety, jakiż ten film jest przygnębiający. Hank (Billy Bob Thornton) pracuje w więzieniu i wykonuje wyroki śmierci. Jego syn popełnia samobójstwo. Leticia (Halle Berry) traci syna w wypadku samochodowym, a jej były mąż – ojciec dziecka – zostaje stracony na krześle elektrycznym. Zgadnijcie, kto wykonał wyrok. I właśnie tych dwoje spotyka się w najmniej odpowiednim czasie, w najmniej sprzyjających okolicznościach. Upijają się „na smutno”, a Leticia opowiada Hankowi o swoim synu, a potem płacząc, błaga go, żeby dał jej chwilę przyjemności. Jak to po pijaku bywa – ciąg dalszy to nieporadny, z pozoru mechaniczny seks na brzydkiej kanapie i jeszcze brzydszym dywanie. Ale, chyba dość niespodziewanie, zaczyna dziać się między nimi coś więcej, a Leticia w ciszy przeżywa orgazm – zapewne pierwszy od dawna. Oboje wydają się tym faktem nieco zaskoczeni. Ale kto powiedział, że miłość nie może zaczynać się od pospolitego (przepraszam za słowo) pieprzenia?
9 songs – film Michaela Winterbottoma to eksperyment, który się nie udał. Miała wyjść zmysłowa historia kilkunastomiesięcznego związku Lisy (Margo Stilley) i Matta (Kieran O’Brien), a wyszło średnie porno przeplatane świetną muzyką (między innymi Black Rebel Motocykle Club, Phillip Glass czy niezbyt popularny u nas Elbow). Jest ostro – jak to w porno, jest też dosłownie – jak to w porno. Ale jest też po prostu miło – jak to w życiu. Matt leży w łóżku, a jego dziewczyna serwuje mu poranne fellatio. Tak na „dzień dobry”. W zasadzie nic więcej. No, ale chyba większość facetów lubi poranki, po których dzień staje się piękniejszy, i wieczory, gdy na scenie gra na przykład Franz Ferdinand.
45 lat – Miało być erotycznie, zmysłowo, ale tu nie będzie. Przyzwyczailiśmy się do oglądania na ekranie młodych wijących się ciał, ale seksualność nie kończy się wraz z przejściem na emeryturę. Scena, w której grane przez Charlotte Rampling i Toma Courtnaya małżeństwo z czterdziestopięcioletnim stażem zaczyna baraszkować pod kołdrą, to jedna bardziej niepozornych, ale przy tym niezwykle wzruszających scen miłosnych. Mimo wysiłków obojga hydraulika Toma nie działa jak kiedyś. Jego żona z czułością mówi, że nic się nie stało, więc po prostu się przytulają i zasypiają. Jeśli dożyję wieku bohatera 45 lat, też chciałbym – podobnie jak on – nie musieć w łóżku wstydzić się starości, zamiast łykać pigułki, “by konar znów zapłonął”.
Jacek Lubiński
Pokuta – chudzina Keira Knightley nigdy nie wyglądała tak bardzo pociągająco, jak w scenie z fontanną. Sekwencja ta wręcz ocieka seksem (i wodą rzecz jasna) oraz wrze od podskórnych emocji, choć przecież teoretycznie niewiele się w niej dzieje. Zresztą cały film Joego Wrighta wypełniają równie udane, niezwykle plastyczne momenty o potężnej dawce erotyzmu – pisanie zbereźnego listu-żartu czy potajemny seks w bibliotece to kolejne równie udanie działające na wyobraźnię widza przykłady.
Niewierna – każda scena z Diane Lane podnosi jakość tego dzieła. Aktorka sama w sobie jest właściwie definicją seksualnego pożądania, a jej figle z Olivierem Martinezem w obiektywie Petera Biziou (który nakręcił także słynne 9 1/2 tygodnia) i w takt muzyki Jana A.P. Kaczmarka to czyste arcydzieło erotyczne.
Noc w Rzymie – ten film to właściwie jedna wielka scena pięknej, niezwykle zmysłowej i bardzo naturalnej miłosnej rozgrywki na kilku różnych poziomach pomiędzy hiszpańskim (Elena Anaya) i rosyjskim temperamentem (Natasza Yarovenko). Może nie doskonałe, ale na pewno klimatyczne i pełne chemii doznanie.
Femme Fatale – Brian De Palma z pomocą Rebecki Romijn i Rii Rasmussen z iście taneczną wprawą (w tle przygrywa wariacja Bolero) udowadnia, że można połączyć zbrodnię z miłością bez szkody dla żadnej ze stron. Długa i trzymająca w napięciu sekwencja kradzieży w trakcie seksu (bądź seksu w trakcie kradzieży) pociąga dokładnie tak, jak obiecuje tytuł.
Prawdziwe kłamstwa – scena co prawda o zabarwieniu czysto humorystycznym, niemniej taniec Jamie Lee Curtis “na rurze” to prawdziwa erotyczna wisienka na torcie całego widowiska. Nawet Schwarzenegger z wrażenia upuścił…
BONUS: Malèna – no bo wiadomo, dorastanie i Monica Bellucci się po prostu dodają.
Damian Halik
Szynka, szynka – hiszpańska tragikomedia przepełniona była motywami seksu i jedzenia, a w głównych rolach mogliśmy zobaczyć młodzieńcze wcielenia Penélope Cruz i Javiera Bardema. Erotycznych scen było tu tyle, że ciężko wybrać mi jedną, konkretną. Stawiam więc na “romantyczny” wypad na pustynię. Swoją drogą takie spotkanie na planie to fatalne okoliczności na pierwszą randkę, ale w przypadku Cruz i Bardema zaowocowało ono piętnaście lat później, gdy podczas kręcenia filmu Vicky Cristina Barcelona oscarowa para znów się spotkała – tym razem tworząc związek także w realnym świecie.
Imperium zmysłów – odważna produkcja w reżyserii Nagisy Ôshimy właściwie w całości oparta jest na seksualności, będącej niezmiernie ważnym elementem miłosnej relacji Sady (Eiko Matsuda) i Kichizo (Tatsuya Fiji). Seksualności w wielu momentach wręcz brutalnej, ocierającej się niemal o BDSM (choć w wyraźnie “konserwatywnym”, japońskim wydaniu). Najmocniejsza scena? Wydaje mi się, że sam finał, podczas którego Sada wyraźnie skonfundowana swoim postępkiem… oszczędzę wam spoilerów.
Team America: World Police – dla rozładowania atmosfery. Wahałem się między kilkoma motywami, jak seks – dosłownie – w prezerwatywach z Nagiej broni czy epicki orgazm Kevina Kline’a w Rybce zwanej Wandą, jednak pełnometrażówka twórców South Parku wygrywa w przedbiegach. Stosunek Gary’ego i Lisy miażdży wszystko. I nie próbujcie tego w domu, bo nawet regularne uprawianie jogi nie pomoże wam w wykonaniu takich akrobacji. Ot, zalety bycia kukiełką.
BONUS: Nie chciałem, by lista zawierała tylko i wyłącznie role Penélope Cruz, ale nie sposób zapomnieć o namiętności, jaka rozgorzała między nią a Benem Kingsleyem w Elegii czy roli Sofii w Otwórz oczy, będącej przepustką do hollywoodzkiej kariery Cruz, za sprawą amerykańskiej adaptacji filmu (Vanilla Sky), w której aktorka także wystąpiła. Na dokładkę dorzuciłbym tu zdecydowanie zbyt wychudzoną Stacy Martin, która wystąpiła w pierwszej części Nimfomanki von Triera. Z przyjemnością patrzyłem na osoby, które – wyraźnie zniesmaczone – opuszczały kinową salę na znak protestu.