Najbardziej ŻENUJĄCE SCENY SEKSU
Showgirls (1995)
Pomysł na scenę seksu w basenie nie jest oczywiście niczym złym sam w sobie, gorzej, jeśli jego realizacja wygląda tak jak w nieszczególnie lubianym filmie Paula Verhovena z 1995 roku. Bohaterowie grani przez Elizabeth Berkley i Kyle’a MacLachlana oddają się uciechom zanurzeni w wodzie, bynajmniej nie idąc w kierunku intymnego, delikatnego seksu, a raczej intensywnego i dzikiego. Niestety to, co wyglądałoby dobrze (albo lepiej) na łóżku w sypialni, w wodzie tworzy efekt komiczny. Berkley rzuca się na prawo i lewo, woda rozbryzguje się wszędzie dookoła, a MacLachlan wygląda bardziej, jakby chciał wyciągnąć na brzeg wyjątkowo upierdliwą rybę, niż jakby czerpał przyjemność z aktu. Podobnie w przypadku widza – więcej tu konsternacji niż ekscytacji.
Skaza (1992)
Juliette Binoche i Jeremy Irons w scenie erotycznej trwającej około czterech minut i rozgrywającej się w kilku różnych miejscach. Ich zbliżenie jest chaotyczne i nieokiełznane, choć być może w teorii brzmi to lepiej, niż wygląda w samym filmie. Zamiast podekscytować widza niezaspokojoną żądzą, Binoche i Irons tarzają się w różnych miejscach, jakby próbowali utrzymać pion po zakrapianej imprezie i nie do końca wiedzieli, co zrobić w tym czasie ze swoimi kończynami. Na domiar złego przez pierwszą część sceny w tle nie przygrywa żadna muzyka, a kompletna cisza w połączeniu z tą szamotaniną tworzy atmosferę wyjątkowej wręcz niezręczności.
Monachium (2005)
W Mieście 44 oglądaliśmy scenę seksu przeplataną ujęciami powstańców przemierzających kanały, w Monachium Stevena Spielberga akt oglądamy na zmianę z retrospekcjami bohatera Erica Bany, którego myśli krążą wokół traumatycznych przeżyć z przeszłości, włączając w to pozbawianie życia innych osób. Lwia część sceny to właśnie te przykre wspomnienia, które od czasu do czasu przerywa wykrzywiona krzykiem twarz Bany, wisienką na torcie jest zaś ujęcie, w którym z jego włosów kapie pot, a które wygląda, jakby było krojone pod seanse 3D. Nie podoba mi się sposób realizacji tej sekwencji – dramatyczna muzyka, trudne sceny zabijania i grymas mężczyzny uprawiającego seks wydają mi się nieco tandetnym połączeniem, które zamiast przejąć i pozwolić wczuć się w jego sytuację, wytrąca z równowagi tym dziwnym koktajlem.
Matrix Reaktywacja (2003)
Sam nie wiem, co jest główną atrakcją tej sceny – seks Trinity i Neo czy dziwaczna impreza odbywająca się w Zionie. Oba te aspekty wydają się dla Wachowskich tak samo ważne, bo równie uparcie pokazują na zbliżeniach wspomnianych bohaterów, co imprezowiczów pląsających do elektronicznej, monotonnej muzyki. Trudno zatopić się w intymną chwilę Neo i Trinity, kiedy co jakiś czas kamera skupia się na ocierających się o siebie spoconych ludziach. Po pewnym czasie całość męczy, choć trwa zaledwie kilka minut – tyle, ile standardowy teledysk, do którego bardziej niż do fragmentu filmu podobna jest ta dziwaczna sekwencja.
BONUS: Kaczor Howard (1986)
Powrót po latach do przytoczonej tu sceny okazał się niemałym szokiem, bo Kaczora Howarda oglądałem ostatnio we wczesnym dzieciństwie przy okazji którejś telewizyjnej emisji, więc wspomnienia po latach się zatarły (patrząc na odbiór tego filmu po premierze i teraz – bardzo dobrze). Wśród udostępnionych na YouTubie klipów z filmu jest jedna, która robi szczególnie złe wrażenia, mianowicie flirt tytułowego kaczora i granej przez Leę Thompson piosenkarki Beverly. Seksu tu co prawda nie ma, jest za to mnóstwo aluzji („Rozbolała mnie głowa”, mówi Howard, na co Beverly odpowiada, że ma na to aspirynę), rozpinanie koszuli i forma kaczego wzwodu w postaci piór na głowie Howarda unoszących się do góry, gdy Beverly kładzie na nim dłoń. Myślę, że taka siermiężność dialogu i ogólna niezręczność skręcałyby wnętrzności nawet w przypadku, gdyby w scenie było dwoje ludzi, nie pomaga zatem fakt, że Howard to sztuczny, wątpliwej jakości wykonania kaczor. Ten antyerotyczny moment zakończony zostaje całusem.
Możemy odetchnąć z ulgą i zrelaksować się po tej dawce niezręczności, jaką zaserwowali nam twórcy wyżej wymienionych filmów. Jeśli pragniecie dodać coś od siebie, zapraszam do komentowania (a może nie zgadzacie się ze mną w przypadku którejś ze scen). Tymczasem pamiętajcie – czas na indyka. Gobble gobble.