Najbardziej ŻENUJĄCE SCENY POCAŁUNKÓW
Pocałunek – nie tylko w kinie – kojarzy się z namiętnością, erotyzmem, pewnego rodzaju przypieczętowaniem uczucia, którym kipią bohaterowie romantycznej historii. Stąd też sceny pocałunków nierzadko są wzniosłe, przepełnione emocjami, podkreślone pracą kamery czy muzyką, a nawet jeśli przedstawione skromnie, to jednocześnie bardzo zmysłowo. Wydawałoby się, że takie fragmenty to istny samograj i pewny sposób na podbicie serc widza. Są jednak i takie sceny, które skutecznie weryfikują ten pogląd.
Złe poprowadzenie aktorów, nieumiejętne budowanie klimatu czy wreszcie okoliczności samego pocałunku, celowo zaaranżowane w ten sposób na potrzeby fabularne czy komediowe – wszystko to razem i osobno może stanowić o tym, że pocałunek, zamiast rozpalić wyobraźnię, spowoduje, że będziemy wzrokiem szukać ucieczki przed zalewającą nas rzeką niezręczności. Oto, skąd nadpłynie.
ŻENADA PRZYPADKOWA
Gwiezdne wojny: Część II – Atak klonów (2002)
Pomimo mojej ogromnej sympatii do Natalie Portman znany z Ataku klonów wątek miłosny z jej udziałem to jeden z najboleśniejszych w odbiorze reprezentantów tej kategorii. Jego największą zaletą jest niewątpliwie opisujący go wybitny motyw muzyczny spod ręki Johna Williamsa, wspaniały utwór, na który ten romans właściwie nie zasługuje (gdyby kompozytor miał dosłownie oddać za pomocą dźwięków charakter relacji Padmé i Anakina, to prawdopodobnie nagrałby brzmienie ocieranych o siebie kawałków drewna). Pocałunek, do którego odnosi się ten akapit, to pierwsze fizyczne zbliżenie pary, którego absolutna niezręczność jest wypadkową zerowej chemii między Portman i Haydenem Christensenem, topornego aktorstwa, a nade wszystko poprzedzających go wywodów Anakina o tym, jak nie lubi piasku. Zdaję sobie sprawę z tego, że trening Jedi nie przewiduje lekcji podrywu, ale zakładam, że uczy, jak obcować z drugą istotą – Anakin prawdopodobnie ominął te wykłady. Pomyśleć, że ten sam człowiek lata później będzie mordować rebeliantów w ciasnym korytarzu!
Harry Potter i Insygnia Śmierci: część II (2011)
We wstępie pisałem o tym, jak pocałunek może stanowić przypieczętowanie uczucia, którym darzą się bohaterowie. Tak jest w przypadku Rona i Hermiony z serii o Harrym Potterze. Zarówno w książce, jak i adaptacji filmowej bohaterowie całują się w środku bitwy o Hogwart, nie mogąc dłużej przezwyciężać targających nimi uczuć. Okoliczności pocałunku różnią się od siebie w obu środkach przekazu, ja skupię się wyłącznie na tej filmowej, gdzie nastolatkowie całują się w Komnacie Tajemnic po zniszczeniu kolejnego z Horkruksów. Nawet bez znajomości książek można było się domyślić finału tej relacji, a ktoś wyjątkowo sympatyzujący z czarodziejską parą mógł sobie nawet robić nadzieję na znakomitą scenę w stylu pocałunku Willa i Elizabeth z trzecich Piratów z Karaibów. Takiego! David Yates postanowił pokazać widzom głównie mokre włosy Ruperta Grinta, który swoją głową zasłania Emmę Watson tak, że samego pocałunku właściwie nie widać, a scena jest dzięki temu romantyczna jak śmiech Voldemorta i pragniemy jedynie, by się skończyła.
Zresztą, jeśli pomyśleć nad tym dłużej, to żadna ze scen pocałunku w serii o Potterze nie była szczególnie udana, bo wyczyny tytułowego bohatera z Cho Chang i Ginny Weasley to także festiwal niezręczności (choć nie tak, jak Ginny wiążąca sznurówki Harry’ego). Tej magii zabrakło.
Planeta Małp (1968)
Jest coś podniosłego w wizji wyruszenia w podróż i pocałowania swojej sympatii zaraz przed wyprawą. Pożegnalne, dramatyczne zbliżenie, a potem odjazd w swoją stronę na Bóg wie jak długo – brzmi jak coś ze starych opowieści przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Oczywiście historie te nie zakładają, że ukochaną będzie małpa, pocałunek zostanie poprzedzony pytaniem o zgodę, w odpowiedzi usłyszy się „Dobrze, ale jesteś taki brzydki”, a samo zbliżenie obserwować będą inne małpy będące w wyraźnej konsternacji. Tak właśnie wygląda pocałunek z Planety Małp, przy okazji którego romantyzm zakopany jest głębiej niż Statua Wolności w ostatniej scenie. Reakcje wspomnianych innych małp prawdopodobnie zostały uwzględnione w montażu, aby odzwierciedlić reakcje widzów przypatrujących się tej scenie. Wysokie stężenie niezręczności w niej zawarte nie przeszkodziło Timowi Burtonowi powtórzyć tego pożegnania – w jego wersji Mark Wahlberg całuje ucharakteryzowaną Helenę Bonham-Carter.
Małe kobietki (1994)
Szósta z kolei adaptacja powieści Louisy May Alcott, wydanej po raz pierwszy w 1868 roku (już za kilka miesięcy pojawi się kolejna, w reżyserii Grety Gerwig). Bohaterami sceny pocałunku są postaci grane przez Winonę Ryder i Christiana Bale’a. Ich zbliżenie jest bardzo… beznamiętne, to właściwie przyciśnięcie jednej twarzy do drugiej połączone z sapaniem wynikającym ze zgięcia nosa. Wzdrygnąć się można głównie na sam koniec pocałunku, bo gdy Bale odrywa swoje usta od tych Winony, to ciągnie za sobą ogromną, gęstą strużkę śliny, która zapewne kończy na podbródku któregoś z dwojga. Nie zazdroszczę dalszego odgrywania sceny tej osobie – czy to aktorce, czy aktorowi – która czuła pod ustami wilgotne pasmo.
Milioner w spodenkach (1994)
Jeśli ten tytuł nic wam nie mówi, spieszę z wyjaśnieniem: disnejowski Milioner w spodenkach opowiada o jedenastoletnim Prestonie, który w ramach rekompensaty za zniszczenie roweru otrzymuje od złodzieja czek in blanco do uzupełnienia i odkupienia pojazdu. Sprytny dzieciak, nie mówiąc nikomu, sam wpisuje na czeku kwotę jednego miliona dolarów i realizuje go, a kolejne dni spędza na wydawaniu majątku (między innymi kupuje dom). W tej niezwykle przyziemnej fabule pojawia się też agentka FBI śledząca poczynania chłopca. Omińmy to, jak rozwija się akcja i przejdźmy do radosnej (a jakże) końcówki filmu, w której rzeczona agentka… całuje Prestona w usta. Całość trwa chwilę, ale i tak wzbudza zażenowanie, bo śmiem twierdzić, że ponadtrzydziestoletnia kobieta prędzej przytuliłaby jedenastolatka, niż całowała go w ten sposób. Pytanie, czy twórcy zdawali sobie z tego sprawę.