NAJBARDZIEJ OBRAZOWE SCENY TORTUR. Młotki, szpikulce, imadła i haki
Oldboy
To, co zrobiono Dae-su Oh, można spokojnie nazwać najsłynniejszą filmową torturą. Przetrzymywanie głównego bohatera filmu Oldboy przez 15 lat w więzieniu bez klamek i okien, w całkowitej izolacji oraz dezorientacji, było niczym innym jak nieludzko przedłużającą się męką psychiczną. Najlepsze miało jednak nadejść, gdyż mężczyzna po zagadkowym wyjściu na wolność natychmiast zaczął wdrażać w życie swoją skrupulatnie planowaną wendetę. Nie przebierając w środkach, Dae-su rozpoczyna namierzanie swoich oprawców i rozprawianie się z nimi – chce dopaść wszystkich, którzy choć w najmniejszym stopniu przyczynili się do jego wieloletnich cierpień. Mężczyzna niczym ponury anioł śmierci naznacza swoją drogę zemsty licznymi trupami, ale to jedną ze swoich pierwszych ofiar traktuje wyjątkowo brutalnie. “Mam zamiar ci odpłacić za całe 15 lat. Każdy wyrwany ząb postarzy cię o rok” – mówi przed wykonaniem kary. Przywiązuje biznesmena taśmą izolacyjną do krzesła, a następnie precyzyjnie wyrywa mu żywcem ząb po zębie za pomocą młotka ciesielskiego. Kamera jednak nie pokazuje widzowi wszystkiego, pozostawiając pole do popisu jego wyobraźni. Podobnie jak w przypadku Wściekłych psów, i tutaj dobór muzyki odgrywa niebagatelną rolę. Krwawą dentystyczną scenę ilustruje XVIII-wieczny koncert skrzypcowy Vivaldiego – Zima. Muzyka klasyczna pasuje do tak obrzydliwej, ponurej i brudnej sceny jak pięść do nosa; o wiele lepiej łączyłaby się ona z czymś nobliwym i wytwornym. Być może reżyser chciał wyrazić swoistą drwinę, przyrównując wyrywanie zębów do pracy równie precyzyjnej jak gra na skrzypcach, albo chciał zobrazować ulgę i satysfakcję, jakie mścicielowi sprawiało zadawanie bólu.
Tylko Bóg wybacza
Seans filmu Nicholasa Windinga Refna nie należy do najlżejszych; reżyser świadomie przeplata ze sobą obrazy przyjemnie błogie, hipnotyzujące z krwawymi scenami tętniącymi okrucieństwem. Nawet niezwykle przyjemna dla oka stylistyka duńskiego reżysera nie jest w stanie zrównoważyć tak dużego natłoku brutalności. Jest jednak w filmie pewna wyjątkowa scena, która szczególnie zakorzenia się w pamięci widza. Uwagę przykuwa już na wstępie niesamowity wystrój miejsca akcji, którym jest eklektyczny, disco-barokowy tajski klub karaoke. Kwiaty, figurki kupidynków oraz dyskotekowe kule mają jedynie uśpić czujność widza, który zareaguje na nagły męski krzyk agonii z jeszcze większym zdziwieniem. Chang, mężczyzna o twarzy wykutej z ciosanego kamienia, przy akompaniamencie nerwowej muzyki wymierza karę australijskiemu bandycie. Ciało blondyna zostaje najeżone ostrymi szpikulcami. Pierwsze zostają z siłą wbite w jego ramiona, kolejne w uda, tak że mężczyzna zostaje przygwożdżony do białego fotela, ma którym wierzga niczym związane zwierzę. Kolejne ostrza wchodzą w gałki oczne, ostatni szpikulec zostaje zaś wtopiony w ucho, a następnie w bębenek – prawdopodobnie organ zostanie przebity na wylot. Tego jednak widz się nie dowie, gdyż scena zostaje nagle i bez zapowiedzi urwana. Tym, co potęguje niepokój, jest obecność elegancko wystrojonych, pięknych kobiet. Siedzą one w teatralnych, sztywnych pozach, nieruchome jak rzeźby, każda z zamkniętymi oczami. Choć zakazano im patrzeć na scenę tortur, do ich uszu dochodzą przeraźliwe krzyki cierpienia. Jednak twarze kobiet niezmiennie nie pokazują żadnych emocji. Wszyscy w bogato wystrojonej sali wydają się ruszać w zwolnionym tempie, oprócz konającego mężczyzny, który zaburza pozornie spokojny obraz sceny. Refnowi udało się nakręcić wyjątkowo estetyczną scenę tortur.
https://www.youtube.com/watch?v=-JzY-tDZuIE&list=LLJqUdU7Z7CNId6cplEYO6lA&index=6
Mechaniczna pomarańcza
Kubrick jako jedyny na tej liście udowadnia, że sceny tortur nie muszą wiązać się z rozlewem krwi. Choć w Mechanicznej pomarańczy praktycznie jej nie ma, jest to filmowe studium przemocy – zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Zresztą cały film Kubricka zawiera w sobie wiele nieprzyzwoitości, które wówczas w kinie były czymś całkowicie nowym i godnym potępienia. Obrazy beztroskiej przemocy czy gwałtu sprawiały, że film wycofywano z wielu kin. Na miano tortur zasługuje wiele scen tej produkcji, jest jednak taka scena, która w swym niepokojącym dziwactwie stała się wręcz kultowa. Alex DeLarge jest przeciętnym nastolatkiem socjopatą zafascynowanym przemocą. Żyje w dystopijnym świecie opanowanym przez figlarne uliczne gangi, do których zresztą sam należy. Jego nocne rozboje ostatecznie jednak kończą się więzieniem, a z więzienia mężczyzna trafia na kontrowersyjne leczenie, zwane terapią Ludovica, które ma mu pomóc pozbyć się maniakalnego lubowania się w przemocy. Alex zostaje skrępowany i przypięty do fotela w pustej sali kinowej. Oczy pacjenta podtrzymują zaciski, które uniemożliwiają mruganie. Zostaje on zmuszony do oglądania obrazów pełnych sadyzmu i brutalności, podczas gdy lekarze bez przerwy monitorują jego zachowanie i działanie jego mózgu. Głośne okrzyki sprzeciwu Alexa oraz desperackie wołanie o pomoc nie są jednak spowodowane nadmierną brutalnością spektaklu. Największą torturą dla bohatera jest profanacja muzyki jego guru – Ludwika van Beethovena. Scena zapada w pamięć głównie przez gwałtowną, boleśnie realistyczną i rodzącą współczucie reakcję katowanego Alexa. Być może nie jest to jedynie zasługa dobrego aktorstwa Malcolma McDowella. Kubrick nigdy nie był reżyserem, z którym przyjemnie się współpracowało. Ową scenę zaś kazał aktorowi odgrywać o wiele dłużej, niż początkowo obiecywał. Na tyle długo, że McDowell miał ponoć przypłacić to silnym bólem oraz poważnie podrażnionymi rogówkami oczu.
https://www.youtube.com/watch?v=E51-2B8gHtk&list=LLJqUdU7Z7CNId6cplEYO6lA&index=1
Ichi zabójca
Obecność na liście tak wielu tytułów kina dalekowschodniego nie powinna nikogo dziwić. Nie od dziś wiadomo, że Azjaci wyjątkowo dobrze odnajdują się w kinie ekstremalnym. Nie ma zatem lepszego sposobu zamknięcia tego zestawienia niż opisanie najsłynniejszego filmu mistrza sadyzmu – wspomnianego już nie raz Takashiego Miikego. Trzeba przyznać, że w Ichi zabójcy Japończyk wspiął się na wyżyny kreatywności i szaleństwa, wymyślając najbardziej irracjonalne metody tortur, rzecz jasna wciąż spektakularne. Mimo wszechobecnej brutalności i degeneracji (Miike idzie tutaj naprawdę na całość) film paradoksalnie prezentuje się prawie karykaturalnie, niczym kreskówka dla dorosłych z jaskrawą przemocą i przerysowanymi bohaterami wyrwanymi ze świata mangi i anime. Ichi zabójca jest jak toksyczny koktajl, którego podstawowym składnikiem jest krew. Kakihara zaś wydaje się najbardziej wyrazistą postacią filmu, taką, która bez problemu mogłaby ubiegać się o tytuł największego psychopaty w historii kina. Kakihara to osoba, która żyje dla idei czystej, bezinteresownej przemocy. Przemocy będącej dla niego jak powietrze, jak pasja, w której się spełnia, z dnia na dzień starając się być coraz lepszym, jeszcze bardziej zwyrodniałym katem. A pomagają mu w tym codzienne przyjemności: samookaleczenia, tortury, sadomasochizm, chorobliwa ciekawość ludzkiego ciała, a szczególnie jego wytrzymałości. W podziemiach siedziby gangu mężczyzna ma swoją salę tortur, z której sufitu na ciężkich łańcuchach zwisa niczym piniata ciało jednej z ofiar; jej skóra na plecach i reszcie ciała podziurawiona jest przez ostre haki. To jest jedynie punkt wyjścia do kolejnych bolesnych gier Kakihary. Z wesołym, można by nawet pomyśleć, że serdecznym uśmiechem na twarzy blondyn w kraciastym garniturze przebija ostrym szpikulcem kolejno poliki, podniebienie oraz język swojej wyjątkowo cichej ofiary. W końcu oblewa bezwładne ciało wrzącym olejem z patelni, patrząc na przeżywającego męki człowieka z radością i dumą, jakby podglądał własne dzieci bawiące się w ogródku przed domem.