MOZART IN THE JUNGLE – solidny, z elementami wirtuozerii
Gdy po raz pierwszy usłyszałam ten mocno sugestywny tytuł, jak większość z was wyobraziłam sobie XVIII-wiecznego kompozytora, który jakimś trafem znalazł się w dziczy i wywija batutą, choćby przed małpami. Wiedziałam również, że połączenie dwóch tak odległych skojarzeń będzie albo genialne, albo okaże się klapą.
Serce mi urosło (ciśnienie się podniosło) na wieść, że główną rolę w serialu wielu twórców (scenarzyści to Alex Timbers, Roman Coppola, Jason Schwartzman i Paul Weitz, a reżyserów do tej pory było dwunastu, w tym dwóch z wymienionych powyżej) zagra Gael García Bernal. Człowiek, któremu wystarczy tylko się uśmiechnąć, a wszędzie wypada dobrze. Jego wyczyny mogliśmy oglądać w Dziennikach motocyklowych, niszowym Nawet deszcz, a ostatnio w chilijskim Nerudzie.
Okazało się, że nie ten cyrk, nie te małpy, bo Mozart i dżungla znaczenie mają symboliczne. Choć wciąż rozchodzi się tu o muzykę klasyczną – poznajemy środowisko Filharmonii Nowojorskiej w obliczu wielkiego przełomu. Dział marketingowy i udziałowcy najstarszej amerykańskiej orkiestry symfonicznej nie mają innego wyboru, jak iść z duchem czasu. Ściągają w tym celu nowego dyrygenta, a raczej mistrza batuty, młodego geniusza, gorącokrwistego Meksykanina Rodrigo de Souzę, dla którego muzyka jest pasją, życiem, powietrzem. I wchodzi ten Bernal, uśmiecha się szeroko, orkiestra i rzeczniczka prasowa już go kochają, a wieloletni dyrygent, który z jego powodu musiał przejść na emeryturę, nienawidzi. Znacie ten typ człowieka?
Rodrigo, genialny wirtuoz, to przede wszystkim człowiek. Miewa wątpliwości, gubi się, potyka o własne sznurowadła. Szalony. W poszukiwaniu dźwięków idealnych przemierza zakamarki Nowego Jorku, wyprowadzając muzykę klasyczną na ulicę. O cechach tyrana – zwolni asystenta za nieprawidłowo zaparzoną yerba mate, ale komu, jak nie jemu, wolno?
Na głównym planie mamy jeszcze Hayley (to Lola Kirke – Tracy z Mistress America i Greta z Zaginionej dziewczyny), sympatyczną, spokojną, wytrwałą oboistkę, równoważącą charakter maestro. I, jak łatwo się domyślić, tylko czekamy, aż między dwojgiem zaiskrzy. Nie jest to bynajmniej serial dwójki aktorów. Osobiście urzekła mnie postać Glorii, kobiety-skały, menedżerki filharmonii, która dba o to, by zgadzały się pieniądze i sprytnie pośredniczy w kontaktach artystów i biznesmenów. Wcieliła się w nią Bernadette Peters, jedna z największych gwiazd wszech czasów na Brodwayu. Orkiestra to zresztą pełny przekrój osobowości, wieku, rasy i orientacji, tak charakterystyczny dla współczesnych zachodnich seriali – wśród jej członków znajdziemy postaci grane przez Saffron Burrows, Marka Bluma, Joela Bernsteina i Debrę Monk.
Produkcję Amazonu ogląda się szybko. Każdy sezon (premiera trzeciego miała miejsce 9 grudnia w serwisie Amazon Prime) składa się z dziesięciu ponad dwudziestominutowych odcinków.
Być może, gdyby części trwały dwa razy dłużej, znudzilibyśmy się scenami rozmów, rozważań, prób i występów. Dynamika została jednak zachowana. Główna zaleto-wada Mozarta w dżungli? Jeśli idzie o fabułę, to serial taki, jakich wiele. Przeczuwamy, kto z kim będzie romansował (tak, muzyka klasyczna również idzie w parze z seksem i dragami) i czy orkiestra wybrnie z kłopotów finansowych. Scenarzyści zaskakują nas jednak sposobem prowadzenia związków czy wielobarwnością postaci, a ekipa dźwiękowa aranżacją kolejnych utworów.
W muzyce klasycznej tkwi największa siła serialu, który oglądamy z tego samego powodu, co najlepsze występy w talent show na YouTubie. Dla emocji, wzruszeń. Nie wątpimy, że Rodrigo żyje dyrygenturą (o jego uśmiechu pisałam z wielkiego osobistego afektu, ale prawdą jest, że zalicza mistrzowskie sceny jedna za drugą – raz jest drama „kingiem”, raz wrażliwcem, raz dyrygentem, raz piłkarzem…), a Alessandra (tu skok do trzeciego sezonu, w którym gościnnie wystąpiła Monica Bellucci) śpiewem. Zresztą ekipa dźwiękowa produkcji zdobyła tegoroczną nagrodę Emmy za kompozycję dźwięku, a sam serial i Gael García Bernal – Złote Globy dla najlepszego serialu telewizyjnego w kategorii komedia lub musical i dla najlepszego aktora w tego typu dziele.W Polsce niewiele się słyszy o tym niepozornym, a bardzo dobrym, momentami genialnym serialu.
Za oceanem chwalą go nie tylko krytycy, ale i muzycy, którzy uważają, że reprezentacja ich codziennych problemów (wieloletnie i kosztowne nauki, dorabianie na chałturach, niezrozumienie dla profesji, życie artysty, komercja i nowoczesność w muzyce klasycznej) jest bardzo godna. By podkręcić nieco tempo wydarzeń, przygody artystów realizowane są w różnych lokalizacjach. W drugim sezonie orkiestra wyjeżdża na występy do Meksyku, a w trzecim Rodrigo i Hailey rzucają się w wir pracy w Wenecji.
O muzyce klasycznej wiem wielkie nic. Ale (ponownie odwołam się do większości z was) na ekranie poszukuję emocji. A to, jak Rodrigo de Souza czuje muzykę, sprawia, że i widzowi chce się brać z życia pełnymi garściami. To nic, gdy bohaterowie zaliczają stereotypowe romanse jeden za drugim. Zawsze można poprzewracać oczami.
korekta: Kornelia Farynowska