Ocena dwóch Mechaników jest dość prosta. Obydwa stanowią dość standardową produkcję dwóch twardzieli kina akcji swoich czasów. Film z 1972 roku to filmowe rzemiosło nie wybijające się ponad inne tego typu produkcje, a wersja nowsza stanowi przykład typowego seryjnego „stathamowego średniaka”, z zastrzeżeniem, że obydwa filmy całkiem dobrze się ogląda. Nie stanowią kamieni milowych kina akcji, ale to zrealizowane „po bożemu” klasycznie opowiedziane historie z umiejętnie dobranymi duetami. Oczywiście dynamiką i efektownością oryginał ustępuje wersji Simona Westa. Natomiast nowa wersja może pozazdrościć obrazowi Michaela Winnera klimatu. W pamięci zapadają z niej co najmniej dwie sceny: prolog i scena w restauracji z kieliszkiem.
W nieco innym kierunku podążył wątek główny, czyli relacja uczeń-nauczyciel i motywacje tego pierwszego. Nie umniejszając nic kreacji Vincenta, który jest przekonujący w swej roli zadufanego w sobie gogusia, to lepsze wrażenie zrobił na mnie Ben Foster, wyposażając swego bohatera w większy ładunek emocji. W ogóle wydaje się, że to właśnie młodsi bohaterowi przyćmili „starych wymiataczy”, którzy zagrali po raz kolejny tę samą postać.
Zwracają uwagę różne zakończenia. Banalnym i oklepanym zdaje się być to nowsze, jednak jest ono wynikiem cieplejszego potraktowania postaci Bishopa w remake’u.
W końcowym rozrachunku ciężko wskazać zwycięzce tego pojedynku. Obydwa filmy, które dzieli 29 lat, mają swoje atuty i z czystym sumieniem można po nie sięgnąć. Werdykt ostateczny: remis.
Tekst z achiwum film.org.pl (04.02.2012)