Making a Murderer. Artykuł o serialu
Tekst zdradza szczegóły sprawy dotyczącej Stevena Avery’ego.
Manitowoc, niewielkie hrabstwo w Wisconsin. W języku Indian Chippewa ta nazwa oznacza miejsce wielkiego ducha. Nad jeziorem Michigan mieści się jego siedziba administracyjna i główne miasto, również Manitowoc. W latach sześćdziesiątych na ulicy North spadł dziewięciokilogramowy fragment radzieckiego Sputnika 4. To było spore wydarzenie. Wokół fabryki klimat jest wilgotny, ze skrajnymi temperaturami w lecie i w zimie. Turyści, jeśli się tam zapuszczają, to głównie dla atrakcji muzeum marynistycznego. 8% populacji żyje w skrajnej biedzie.
Ogólnie rzecz biorąc, dosyć nudne miejsce do życia. Ale stosunkowo bezpieczne.
W tym mieście w lipcu 1962 roku przyszedł na świat Steven Avery. Rodzina mieszkała tam od zawsze i od zawsze prowadziła złomowisko. Nawet ulica została nazwana ich nazwiskiem. Ludzie wokół traktowali Averych trochę z góry, oni trzymali się swoich, równie wyniośle separując od otoczenia. Dolores, Allan i ich dzieci – oprócz Stevena Earl, Chuck i Barb, potem również ich rodziny. Specyficzny mikroorganizm, jak miasto w mieście i państwo w państwie.
W szkole Steven radził sobie średnio. IQ w granicach 70, jak stwierdził psycholog. Ale matka mówi, że zawsze był prawdomówny. Od dziecka. Kiedy coś zmalował, przyznawał się do winy. Dziecięce wybryki przerodziły się w poważniejsze wykroczenia. Włamanie, potem okrucieństwo wobec zwierząt. Dwa wyroki. „Byłem młody, głupi i zadawałem się z niewłaściwymi ludźmi” – powiedział. Potem kuzynka oskarżyła go o obnażanie się przed nią i o to, że wyskoczył przed maską jej samochodu, wymachując bronią. Tłumaczył, że chciał położyć kres rozsiewanym przez nią plotkom, że broń nie była naładowana. Że jest rodzinnym człowiekiem, ojcem czwórki dzieci, przykładnym mężem Lori. Jako recydywiście groziło mu jednak sześć lat odsiadki. I może na tym by się skończyło, gdyby nie tragedia Penny Beerntsen.
Rodzina Penny była wszystkim tym, czym nie była rodzina Averych. Filarem społeczności, członkiem wspólnoty kościelnej. Ona sama działała charytatywnie, udzielała się społecznie. W lipcu 1985 roku uprawiała, jak to miała w zwyczaju, jogging na plaży. Mężczyzna wyłonił się znikąd. Nie miała z nim szans. Zawlókł ją za osłonę drzew, brutalnie zgwałcił i dotkliwie pobił. Roztrzęsioną i pogrążoną w głębokim szoku kobietę znaleźli spacerowicze i natychmiast zawiadomili policję.
Gdzie w tym czasie był Steven Avery? Wedle zeznań szesnaściorga świadków, uwiarygodnionych kwitami z kasy – na zakupach z rodziną ponad 60 kilometrów dalej w Green Bay. Alibi jednak zdało się na nic. Fakt, że oskarżająca go kuzynka miała męża w siłach porządku, również zadziałał na jego szkodę. Niewiele wskórał przeciętnej klasy adwokat z urzędu. Próbki zostały oczywiście pobrane i skatalogowane – ale kto w 1985 roku słyszał o badaniach DNA? Penny opisała wygląd napastnika, a rysownik sporządził szkic. Oczywiście potem zaprzeczał, jakoby portret pamięciowy powstał w oparciu o dostarczone mu zdjęcie Stevena Avery’ego. Jednak szkic przypominał go co do joty i trudno dziwić się Penny, że skonfrontowana z linią podejrzanych podczas rozpoznania wskazała właśnie Stevena.
Społeczność była wzburzona. Wielu z nich było przekonanych, że Avery jest niewinny. Rodzina stała za nim murem, zwłaszcza matka. Nic jednak nie pomogło – uznano go za sprawcę i skazano na trzydzieści dwa długie lata odsiadki. Za kratkami spędził osiemnaście lat, do chwili, gdy działacze lokalnego oddziału Projektu Niewinność nie przeprowadzili badań DNA.
Avery był niewinny. Sprawcą okazał się niejaki Gregory Allen, skazany gwałciciel. W czasie gdy Avery siedział w więzieniu, przez Allena ucierpiało więcej kobiet. Można było tego uniknąć. Dokumentacja Allena była u policji hrabstwa. Ale z jakichś względów ją zlekceważono, podobnie jak późniejszy telefon po aresztowaniu Allena za inne przestępstwo. Sąsiednie hrabstwo sugerowało, że mają „nie tego człowieka”. Nikt jednak nie uznał za stosowne sporządzić raportu czy choćby notatki.
Avery wyszedł na wolność w październiku 2003 roku. Jego żona zostawiła go, zabierając dzieci, wiele lat wcześniej – zachowały się gniewne i pełne pogróżek listy, które jej wysyłał. Jednak znalazł nową miłość, rodzina przyjęła go z czułością. Jego sprawa wzbudziła zainteresowanie w skali całego kraju, łącznie z wprowadzeniem nowego przepisu mającego ograniczyć możliwości wydawania niesprawiedliwych wyroków. Zachęceni tą atmosferą prawnicy Stevena zachęcili go do wytoczenia sprawy o odszkodowanie, godzącej w samą wierchuszkę – byłego szeryfa, Thomasa Kocourka, i byłego prokuratora, Denisa Vogla. Ergo, w policję i prokuraturę jako taką, od urzędników najniższego szczebla po oficerów prowadzących. A skala odszkodowania też nie byle jaka, bo w pierwszym rzucie Avery domagał się trzydziestu sześciu milionów dolarów.
Teresa Halbach z powodzeniem pracowała jako fotograf-freelancer. Prowadziła własną stronę, miała sporo zleceń i kochała swoją pracę. Czasem trafiały się zdjęcia artystyczne, czasem zwykłe fuchy, dzięki którym płaciła rachunki. Wtedy wsiadała za kierownicę swojej Toyoty Rav4 i jechała na umówione spotkanie. Z Averym miała się spotkać w październiku 2005 roku po to, by sfotografować wystawione na sprzedaż auto jego siostry. Jak twierdził potem Avery, przyjechała, zrobiła zdjęcia, zamienili kilka słów o niczym, po czym odjechała. Problem w tym, że nikt jej już później nie widział. Teresa Halbach zaginęła. Bez śladu.
Oczywiście uwaga policji natychmiast skupiła się na Averym, i to z dużym natężeniem. Zwłaszcza gdy na skraju złomowiska dwie rozemocjonowane członkinie grupy poszukiwawczej znalazły porzuconą, niedbale przykrytą gałęziami Toyotę. Potem całymi dniami ciągnęły się przeszukania, i wreszcie – za szóstym podejściem – znalazł się klucz od samochodu, wsunięty pod kapcie w sypialni Stevena. No i ten ślad krwi obok kierownicy – też jego. I wreszcie fragmenty spalonych kości na podwórku. Opinia publiczna zawrzała. Czy dwa lata wcześniej na wolność wyszedł bezwzględny morderca? Czy gdyby Steven Avery pozostał w zamknięciu, młoda, niewinna kobieta byłaby wciąż bezpieczna w domu z bliskimi? Projekt Niewinność przestał chwalić się zdjęciem Avery’ego na swojej stronie internetowej. Avery natomiast twierdził z całą stanowczością, że jest wrabiany i że dowody zostały podłożone. Po swojej stronie miał dwóch adwokatów, Deana Stranga i Jerome’a Butinga. Tak rozpoczęła się długa, wyczerpująca i frustrująca sądowa batalia.
Serial Making a Murderer powstawał na przestrzeni dziesięciu lat. Jego twórczynie, Laura Ricciardi (z wykształcenia prawnik) i Moira Demos zebrały w jedno długie godziny nagrań z przesłuchań, dokumentów, raportów, wywiadów i fragmentów wypowiedzi telewizyjnych, jak również zapisy wideo z samego procesu. Rozmawiały z rodzinami, sąsiadami, przedstawicielami społeczności, z obserwatorami, policją, adwokatami i prokuraturą. Wykorzystały rozmowy telefoniczne prowadzone przez Avery’ego z więzienia. Słowem, wykonały tytaniczną pracę i zebrały tony materiału, który następnie został zmontowany w dziesięcioodcinkowy serial dokumentalny, emocjonujący jak najlepszy thriller. Porównuje się go – zupełnie słusznie – ze słynnym Jinxem i cyklicznym podcastem Serial poświęconym sprawie brutalnego morderstwa Hae Min Lee.
Oczywiście wzbudził też nieliche kontrowersje. Główne zarzuty dotyczyły jednostronności i emocjonalnej manipulacji. Rodzina Teresy Halbach była oburzona i dotknięta do żywego, twierdząc, że ich strata została podstępnie wykorzystana przy tworzeniu nieuczciwej medialnej sensacji przedstawiającej wyłącznie punkt widzenia rodziny Averych. Prokurator Ken Kratz, który występował jako oskarżyciel w procesie Stevena, zarzucił reżyserkom, że pominęły wzmiankę o kilku kluczowych dowodach przeciwko Avery’emu, co więcej, odmówiły wywiadu, o który prokurator zabiegał. Ricciardi i Demos twierdzą natomiast, że było dokładnie odwrotnie – to Kratz nie chciał się wypowiedzieć i nie odpowiadał na ich telefony. Nieco zaskakujący okazał się głos byłej narzeczonej Stevena, Jodi Stachowiak, w filmie przedstawionej jako orędowniczka jego niewinności, stopniowo łamana przez szykany własnego kuratora. Dziś twierdzi, że jej zdaniem Avery jest winny, ponieważ również wobec niej i jej rodziny „uciekał się do pogróżek”, mówiąc, że „lepiej niech przemyśli swoje słowa przed kamerą, bo inaczej pożałuje” oraz „wszystkie suki są mi coś winne w imieniu tej pierwszej, która posłała mnie do więzienia”. Gdzieś w tle przewija się także rzekome oświadczenie współwięźnia Stevena, któremu miał się zwierzyć z pragnienia „wybudowania sali tortur, gdzie mógłby gwałcić, dręczyć i zabijać kobiety”.
To dosyć naturalne, że zaangażowane osobiście strony odwołują się w kontekście Making a Murderer do kwestii winy czy niewinności Stevena Avery’ego. W końcu to właśnie leży i leżało w obszarze ich zainteresowania. Jednak w istocie nie taka jest rola tego dokumentu. Udowodnienie winy leży po stronie prokuratora, wydanie wyroku po stronie sądu, przedstawienie uzasadnionych wątpliwości leży po stronie obrońców. Każdy z nas, widzów, ma prawo do opinii, ale nie jest władny jednoznacznie orzec winy czy niewinności.
Making a Murderer zajmuje się przede wszystkim trudną i złożoną kwestią domniemania niewinności i tym, jak skuteczne są procedury, jeśli zestawić je z granicą ludzkiego błędu i skonfrontować z problemem ludzkiej słabości. W teorii wszystko prezentuje się prosto i podręcznikowo: zbrodnia, dowody, analiza tychże, świadkowie, teorie, oskarżony, przesłuchania, proces, przedstawienie materiału, orzeczenie wyroku, kara. Proste jak konstrukcja cepa. Tyle że oczywiście w żadnej mierze takie nie jest. Nasza głęboko przecież ludzka potrzeba bezpieczeństwa i funkcjonowania w pewnych sprawdzonych ramach odnosi się do struktur prawa i porządku, a tym samym również do ich przedstawicieli. Chcielibyśmy wierzyć, że dysponują oni skutecznymi środkami. Że wykorzystują je w zgodzie z przeznaczeniem. Że postępują obiektywnie. Że prawda i niewinność zawsze okażą się ostatecznym argumentem.
Tymczasem patrzymy z niedowierzaniem, jak dwóch śledczych z zimną krwią manipuluje zeznaniami ewidentnie upośledzonego umysłowo chłopaka, Brendana Dasseya, który na miarę swoich ograniczonych możliwości intelektualnych próbuje zgadywać, czego od niego oczekują. Czy detektywi postępują ze złą wolą? Niekoniecznie. Są przekonani o winie przesłuchiwanego i współoskarżonego, chcą sprawiedliwości w imieniu zamordowanej kobiety, ich frustracja i potrzeba uzyskania jasnego dowodu jest zupełnie zrozumiała. Ale sposób dążenia do tego budzi poważne wątpliwości. Czy naprawdę niewinność i trzymanie się z dala od kłopotów gwarantuje nam, że nigdy nie znajdziemy się na miejscu tego chłopaka? Czy można ufać, że fakty są wystarczająco mocną tarczą obronną?
Tam, gdzie oczekiwalibyśmy obiektywizmu, bezstronnego zestawienia danych, mamy dziwne związki przyjacielskie i rodzinne, ścisłe oddziaływanie zamkniętej społeczności, i znowu pojawia się pytanie – co będzie silniejsze? Więzy krwi czy odpowiedzialność zawodowa? Odpowiedzialność za własne poletko czy lęk przed, dajmy na to, skorumpowanym przełożonym?
Spodziewamy się starannej analizy przeprowadzonej przez odpowiedzialnego fachowca, a w zamian otrzymujemy nerwowe zeznanie laborantki, która doprowadziła do zanieczyszczenia unikalnego materiału dowodowego, ponieważ wygłaszała nad nim wykład dla dwójki studentów.
I wreszcie mamy człowieka, który spędził osiemnaście lat za kratkami za zbrodnię, której nie popełnił. Jak te lata mogły na niego wpłynąć? Co zrobiły z jego charakterem? Jak przełożyły się na jego moralność i poszanowanie prawa? Czy obudziły w nim złe instynkty? Czy mogły uczynić mordercę z drobnego złodziejaszka? Nie chodzi o to, czy tak faktycznie się stało. Chodzi o to, czy mogło się stać. W tym przypadku albo w każdym innym.
Te mrożące krew w żyłach refleksje to pierwsza warstwa Making a Murderer i pierwszy element, który czyni ten dokument tak fascynującym doświadczeniem. Drugim jest sam zapis procesu, który przypomina starcie szermierzy na przemian zadających i parujących ciosy. Drobne gesty. Starannie przemyślane wypowiedzi. Sprytne psychologiczne zagrywki, przestoje w przesłuchaniu, zawieszenie głosu, podniesienie brwi. I przytłaczające stosy materiału dowodowego, w tle zaś rozmowy dwóch adwokatów, wychodzące poza istotę tego konkretnego procesu, dotyczące filozofii praktykowania prawa, jego litery i jego ducha, tego, gdzie kończy się paragraf, a zaczyna dramat ludzkiej jednostki (i odwrotnie). A nad tym wszystkim unoszące się nieuniknione fatum, mroczne wrażenie, że bitwa, choćby nie wiadomo jak zręcznie prowadzona, jest już z góry przegrana. Odcinki toczące się na sali sądowej mają w sobie klimat szekspirowskiej tragedii, autentyzm reportażu i ciężar psychologicznej rozgrywki na szczycie.
I wreszcie trzecia warstwa, ta najsmutniejsza, mianowicie tragedia i kręgi, które zatacza, na wzór tych, które powstają na wodzie po rzuceniu kamienia. Jest ofiara i jej bliscy, domagający się sprawiedliwości, jednak ich życie nigdy już nie będzie takie samo. Jest matka oskarżonego, z każdym rokiem starsza i bardziej niedołężna, jego miotana wątpliwościami siostra, poddana ostracyzmowi narzeczona, dzieci żyjące z piętnem ojca-mordercy. Jest policjant, któremu wykazuje się błędy proceduralne i którego oskarża się o nieuczciwość, i jego bliscy, którzy też poniosą konsekwencje bycia na świeczniku. Nawet autorki filmu wpisują się w tę misterną koronkę oddziaływań i współzależności. Tragedia nie kończy się na samej zbrodni, wykracza dużo, dużo dalej.
Wszystkie te trzy warstwy składają się na fascynujące, chociaż psychicznie męczące i w dużej mierze smutne filmowe doświadczenie. Lepiej podzielić sobie oglądanie na kilka seansów – raz, że w całości trudno wszystko przetrawić, bo odczucia są zbyt przytłaczające, dwa – żeby dać sobie szansę na refleksje. A tych w odniesieniu do Making a Murderer pojawia się wiele. I większość mało optymistyczna.
Steven Avery odsiaduje obecnie wyrok dożywocia bez prawa do wcześniejszego zwolnienia w więzieniu w Waupon. Brendan Dassey, również skazany na dożywocie, będzie mógł się ubiegać o wcześniejsze zwolnienie nie wcześniej niż w 2048 roku.
W grudniu 2015 roku wystosowano petycję do Białego Domu z żądaniem uniewinnienia Avery’ego i Dasseya, pod którą podpisało się ponad pół miliona ludzi. W odpowiedzi rzecznik Baracka Obamy wyjaśnił, że prezydent nie może podjąć takiej decyzji w odniesieniu do sprawy o szczeblu stanowym. Rzecznik gubernatora Wisconsin, Scotta Wilsona, władnego wydania takiego orzeczenia, oznajmił, że Wilson „nie bierze podobnej decyzji pod uwagę”.
W styczniu 2016 roku prawniczka z Chicago, Kathleen Zellner, we współpracy z Projektem Niewinność, wystosowała kolejną apelację w sprawie Avery’ego. W tym samym miesiącu People Magazine opublikowało artykuł z informacją, że jeden z członków ławy przysięgłych w oryginalnym procesie jest ojcem zastępcy szeryfa z hrabstwa Manitowoc, a żona innego pracuje jako urzędniczka w tamtejszym ratuszu.
Buting i Strang nadal z powodzeniem praktykują prawo. O sprawie Avery’ego mówią niechętnie. Prokurator Ken Kratz zrezygnował z urzędu po tym, jak kilka kobiet oskarżyło go o molestowanie seksualne. Po tymczasowym zawieszeniu licencji powrócił do kariery prawniczej.
Steven Avery w długim liście zwrócił się bezpośrednio do opinii publicznej: „prawdziwy morderca nadal pozostaje na wolności i zapewne czai się na kolejną ofiarę”. Dowiedziawszy się o wypowiedziach byłej narzeczonej, Jodi Stachowiak, skomentował z goryczą: „ciekawe, ile jej zapłacili”.
korekta: Kornelia Farynowska