SANDRA BULLOCK. Atut przeciętności.
Nieoczekiwany Oscar
Możliwość wyjścia poza strefę komfortu prawdopodobnie zadecydowała o jej udziale w kolejnym obrazie – dramacie obyczajowym „The Blind Side”. Film na podstawie prawdziwej historii rodziny przygarniającej bezdomnego czarnoskórego nastolatka, okazał się wielkim sukcesem, ale aktorka początkowo odmówiła przyjęcia roli. Tłumaczyła, że nie wierzy w postać, w którą miała się wcielić („Nie czułam jej. Wydawała mi się nierealna. Pomyślałam, że scenarzystę mocno poniosło”). Reżyser jednak nie dawał za wygraną i poprosił aktorkę, by spotkała się osobiście z Leigh Anne Tuohy, przybraną matką chłopca, który potem wyrósł na gwiazdę footballu. Spotkanie wcale nie przebiegło ponoć w idealnej atmosferze, ale Bullock zaczęła cieplej myśleć o projekcie. Mimo że wciąż miała wiele wątpliwości, po kilku tygodniach negocjacji podpisała kontrakt.
Pierwsze dni zdjęciowe były jednak dla niej ciężkie. Zamykała się ponoć w przyczepie, mówiąc sobie, że to nie rola dla niej. Podczas kręcenia jednej ze scen, 2-minutowej rozmowy z członkiem gangu (użytej zresztą we wszystkich zwiastunach), Sandra stwierdziła, że nie da rady. Mówiła: „Grałam beznadziejnie. Nic nie wychodziło. Powinniśmy nakręcić tę scenę w 30 minut, a trwało to kilka godzin. Miałam dość. Nie chciałam jednak zostawić reżysera na lodzie, gdyż wiedziałam, jak wiele pracy włożył w ten projekt. A on cały czas był niezwykle spokojny”. Nastawienie zmieniło się dopiero, gdy na planie pojawiły się jej filmowe dzieci. Jak twierdzi, wtedy poczuła więź z odtwarzaną postacią i znalazła klucz dla tej roli.
„The Blind Side” okazał się ogromnym sukcesem, bijąc rekordy box-office’u. Już pierwszy weekend wyświetlania przyniósł miłą niespodziankę – najlepsze otwarcie z wszystkich filmów z udziałem Bullock. Potem było jeszcze lepiej. W trzecim tygodniu od premiery tytuł wskoczył nawet na szczyt amerykańskich notowań, wyprzedzając drugą część „Zmierzchu”. Ostatecznie przy 29-milionowym budżecie, w samych Stanach Zjednoczonych zarobił ponad 250 milionów, plasując się w czołowej „10” najpopularniejszych tytułów roku.
https://www.youtube.com/watch?v=V0EkMiN1BEE
Recenzje filmu również były pozytywne. Krytycy twierdzili, że przesłodzona fabuła rekompensowana jest solidnym warsztatem reżysera oraz bardzo dobrą kreacją Bullock. Po cichu zaczęto też spekulować, że może być to pierwsza dramatyczna rola tej aktorki, która przyniesie jej nominacje do poważniejszych nagród. I tak się też stało. Mało tego, Sandra w potyczce z Meryl Streep („Julia i Julia”), Carey Mulligan („Była sobie dziewczyna”), Helen Mirren („Ostatnia stacja”) i Gabourney Sidibe („Precious”) okazywała się najlepsza. Uhonorowana została Złotym Globem, nagrodą Gidii Aktorów Filmowych oraz Critics’ Choice Award. Potem otrzymała też nominację do Oscara (podobnie jak i sam film w głównej kategorii). W tę nagrodę jednak już nie wierzyła. Mówiła: „Tacy aktorzy jak ja nie dostają Oscarów. Nagroda MTV za najlepszy pocałunek czy Teen Choice za najlepszy wybuch złości – owszem. Ale nie Oscary”.
Znowu jednak się pomyliła – 7 marca 2010 roku otrzymała z rąk Seana Penna swojego złotego rycerzyka. Wygłaszając przemówienie, z wyraźnym wzruszeniem mówiła o zmarłej mamie i wartościach rodzinnych, ale nie zapomniała też o swym naturalnym talencie komediowym („Dziekuję również wszystkim tym, którzy nie byli dla mnie mili. No może oprócz George’a Clooneya, który kilka lat temu wrzucił mnie podczas imprezy do basenu. Wciąż chowam urazę”). Sala zgotowała jej owacje
na stojąco. A jednak, paradoksalnie, od tego momentu nie była już ulubienicą całego świata. Wielu kinomanów uważało bowiem, że Sandra swojego Oscara dostała niezasłużenie. Oliwy do ognia dodał fakt przyznania aktorce jej pierwszej Złotej Maliny.
Oscarowo-malinowy balans
Mimo że 7 lat wcześniej Bullock zapewniała, że nie wystąpi już w komedii romantycznej („Udało mi się zagrać z Hugh Grantem – nie wydaje mi się, aby w tym gatunku czekało mnie jeszcze coś ponad to”), rok 2009, oprócz „The Blind Side”, przyniósł też dwie produkcje właśnie tego typu. Pierwsza z nich była udana – „Narzeczony mimo woli” cieszył się dużą popularnością w kinach oraz przyniósł Sandrze kolejną nominację do Złotego Globu dla najlepszej aktorki w komedii lub musicalu. Drugi z filmów, „Wszystko o Stevenie”, nie okazał się już takim sukcesem. Szalona główna bohaterka nie wzbudzała sympatii widzów, zaś sam film został wprost zmiażdżony przez krytykę.
https://www.youtube.com/watch?v=BcLeid8g3MU
Zauważyli go też przyznający Złote Maliny – obraz dostał aż 5 nominacji do tej nagrody, w tym dla Sandry jako najgorszej aktorki. Po pewnym czasie, gdy Bullock zdobywała kolejne wyróżnienia za „The Blind Side”, a jej oscarowe notowania rosły, stało się oczywistym, że otrzyma też tzw. Razzie. Aktorka, która jednego roku otrzymuje Oscara i Malinę – tego do tej pory nie było. Sandra pojawiła się nawet na skromnej ceremonii, by odebrać, wartą 4.97$, statuetkę. Była gotowa przeczytać wszystkie swoje kwestie z filmu, by skonsultować z członkami kapituły, w jaki sposób mogła to zrobić lepiej. Żart się udał, a po wszystkim zaproponowała wspólne wyjście na drinka. Mimo sugestii, że przyznający nagrody chyba nawet nie widzieli jej filmu (na ceremonię przyszła zresztą z kopią dvd dla każdego), w późniejszych komentarzach zapewniała, że to również dzięki Razzie udało jej się nie popaść w nadmierną po-oscarową euforię („Złota Malina okazała się świetnym balansem dla ewentualnej próżności”).
Zmiana perspektywy
„Wrócić na ziemię” pozwalały też nieprzychylne opinie kinomanów. Nawet fani Bullock przyznawali, że Leigh Anne Tuohy nie jest jej najlepszą kreacją, a deszcz nagród, jaki był jej udziałem, jest dość niezrozumiały. Sandra nie zastąpiła jednak Gwyneth Paltrow w roli najbardziej znienawidzonej laureatki Oscara. Po pierwsze, wśród innych nominowanych nie było zdecydowanej faworytki, której Bullock miałaby odebrać „zasłużony zaszczyt” (jak miało to miejsce w 1999 roku z Cate Blanchett). Nawet Meryl Streep jako Julia Child nie zbierała wtedy samych pozytywnych recenzji. Po drugie, komentarze internautów zostały złagodzone po doniesieniach z życia prywatnego Bullock. Niedługo po ceremonii oscarowej wyszło bowiem na jaw, że mąż aktorki zdradzał ją z wieloma kobietami. Para była wtedy zresztą tuż przed sfinalizowaniem procesu adopcyjnego. Bullock zrezygnowała z europejskiej promocji „The Blind Side”, wniosła o rozwód i zdecydowała o adopcji chłopca jako samotny rodzic. Media żyły tą sprawą przez wiele miesięcy, ale Sandra odmawiała wszelkich komentarzy. Co prawda poinformowała opinię publiczną o swoim synu Louisie, ale potem zamilkła, poświęcając się życiu rodzinnemu. I była to najlepsza decyzja, jaką mogła podjąć.
Ten, niemal dwuletni, okres dał Bullock wiele dobrego. „Czuję się szczęśliwsza niż np. 10 lat temu. Jestem lepszym człowiekiem. Mam wrażenie, że odmłodniałam – nie mogę się doczekać, by wstać rano z łóżka i przeżyć przygodę z moim synem. Nabrałam innej perspektywy”. Występy przed kamerą nie były już dla niej najważniejsze. Zaczęła bardzo starannie wybierać scenariusze. Pierwszym filmem, w jakim się pojawiła, była adaptacja powieści „Strasznie głośno, niesamowicie blisko” w reżyserii Stephena Daldry’ego. Rola, która jej przypadła, nie była już dla niej obca – zagrała… matkę.
Przez większość filmu postać ta właściwie tylko przemyka gdzieś na drugim planie. Pod koniec Bullock dostaje jednak kilka naprawdę wymagających scen i radzi sobie w nich znakomicie. Za ten występ aktorka została nominowana do Nagrody Krytyków Stanu Georgia. Film, różniący się dość znacznie od książkowego pierwowzoru, rozczarował jednak fanów powieści. Zbierał też mieszane recenzje. Mimo że wcześniejsze filmy Daldry’ego regularnie otrzymywały nominacje do Oscara dla najlepszego filmu, wydawało się, że „Strasznie głośno…” nie ma na to szans. Stało się jednak inaczej – tytuł w atmosferze sensacji pojawił się wśród nominowanych. Jakby nie było, na koncie Bullock pojawił się już trzeci film z takim wyróżnieniem.
2013 – rok kolejnego przełomu?
Na kolejne projekty Sandry trzeba było czekać prawie dwa lata. Latem tego roku premierę miał „Gorący towar” – kryminalna komedia w stylu buddy movie, w której partnerowała Melissie McCarthy. Produkcja ta okazała się wielkim sukcesem frekwencyjnym i jedną z najpopularniejszych komedii roku. Film Paula Feiga został też dobrze oceniony przez krytykę. Po-oscarowy etap kariery okazywał się być dla Bullock niezwykle udany. Był to jednak tylko wstęp do tego, co czekało nas kilka miesięcy później. Na festiwalu w Wenecji miał bowiem premierę najnowszy obraz Alfonso Curóna, „Grawitacja”.
Jest to właściwie film jednego aktora. W dodatku taki, w którym emocjonalna wiarygodność postaci odgrywa bardzo istotną rolę. Widz od początku do końca musi być bowiem jak najbardziej zaangażowany w opowiadaną historię. Jak twierdzi reżyser, od roli Sandry zależał cały „ludzki aspekt” filmu. Scenariusz jednak nie ułatwiał aktorce zadania. Mówiła: „Był pięknie napisany, ale czytało się go jak książkę. Nie znajdowały się w nim żadne wskazówki charakteryzujące moją postać. Nie wiedziałam, co czuje Ryan, co kłębi się w jej głowie”. Na długo przed rozpoczęciem zdjęć Bullock wraz z Cuarónem tworzyła więc szczegółowy portret psychologiczny głównej bohaterki. Omawiane było przede wszystkim jej „ziemskie życie”, o którym niewiele mówił sam scenariusz. Cuarón konsultował z Sandrą każdy aspekt produkcji. Przed wejściem na plan wszystkie kwestie musiały być dopięte na ostatni guzik, ponieważ specyfika kręcenia „Grawitacji” nie pozwalała na większe zmiany w trakcie zdjęć. Według reżysera, sam proces nagrywania przypominał wręcz wyćwiczony układ taneczny, a mimo to, Sandrze udało się stworzyć piękną aktorską kreację.
Rola ta była niesamowicie wymagająca przede wszystkim ze względu na sposób kręcenia. Aktorka przebywała na planie sama z ekipą techniczną – George Clooney towarzyszył jej tylko przez trzy tygodnie. Niemal wszystkie sceny nagrywała, będąc zamkniętą w niewielkiej kabinie. W środku wyświetlane były ruchome obrazy, imitujące światło z ziemi. Filmowano jedynie twarz Sandry. Nie wiedziała do końca, co będzie dodane w post-produkcji. Oglądanie przez nią próbnych ujęć na monitorze nie miało większego sensu i w takiej sytuacji zadecydowała, że kabinę opuszczać będzie dopiero na koniec dnia zdjęciowego. Z ekipą komunikowała się przez słuchawki. Bullock, której specjalnością jest tzw. komedia fizyczna, tutaj pozbawiona została możliwości wykorzystania ciała. Nawet w scenach, w których jej bohaterka nie ma na sobie skafandra, aktorka porusza się, będąc przymocowaną linami do specjalnych maszyn. Jest niczym marionetka w rękach obsługujących je ludzi.
Na rolę doktor Ryan Stone składają się bardzo silne emocje wyrażane w niemal podskórny sposób. Kluczowe okazują się być jej oczy, tembr głosu, a przede wszystkim oddech. Cuarón zadecydował, że to właśnie oddychanie dyktować będzie emocje tej postaci (nie tylko jako reakcja na stres, ale też powodowane przez brak tlenu). Aktorka była więc w stałym kontakcie z lekarzem, który tłumaczył jej jak konkretne sytuacje zmieniają ludzki oddech. Najbardziej przydatne dla Bullock okazało się jednak odtwarzanie muzyki, wywołującej określone emocje. Płyty ze składankami przesyłali jej nawet fani. Miało to też swoje praktyczne zastosowanie. Aktorka ze słuchawkami na uszach w trakcie kręcenia nie słyszała bowiem pracy maszyn, okrzyków ekipy odpowiedzialnej za platformę itd, co pozwalało łatwiej skupić się na konkretnej scenie i tym, co jej postać powinna w danym momencie przeżywać.
Rola Bullock chwalona była nie tylko przez widzów czy dziennikarzy. Pod wrażeniem było też środowisko filmowe. Jednym z jej największych piewców okazał się James Cameron. Według niego, wymagania, jakie stawiała przed Sandrą ta rola, przypominały wyczyny cyrkowca, a i tak udało jej się włożyć w to wszystko duszę. „Stworzyła w tym filmie momenty, które wydają się bardzo emocjonalne, wręcz spontaniczne, a są wyćwiczone i zaplanowane w najmniejszym szczególe. Niewiele osób by to potrafiło. Wydaje mi się, że bardzo ważne jest, aby Hollywood zrozumiało, co udało się w tym projekcie osiągnąć”.
Film, o którym wiele mówiło się jeszcze na długo przed premierą, sprostał stawianym mu oczekiwaniom. Recenzje w prasie filmowej, jak również opinie widzów, nie pozostawiały wątpliwości – „Grawitacja” to obraz wyjątkowy, magiczne doświadczenie, pewnego rodzaju przełom w sztuce filmowej, porównywany nawet do „2001 Odyseja Kosmiczna”. Produkcja ta właściwie nie zbiera negatywnych czy przeciętnych recenzji. Często z kolei nazywana jest arcydziełem. „Grawitacja” to jednak nie tylko sukces artystyczny, ale i komercyjny. Film w samych Stanach Zjednoczonych zarobił już 235 milionów dolarów. Na świecie póki co drugie tyle. A licznik bije.
Dla kariery Sandry Bullock film ten jest natomiast kolejnym przełomem. Udowodniła, że kontrowersyjnego Oscara można spożytkować w dobry sposób. A wcale nie jest to takie oczywiste. Reese Witherspoon na przykład, która nagrodę Akademii otrzymała w 2006 roku (wcześniej prowadząc karierę podobnie do Sandry), nie potrafiła tego. Dziś rozmienia swój talent na drobne w przeciętnych produkcjach. Polepszeniu uległy jedynie jej stawki. Bullock z kolei wykorzystała oscarowy rozgłos, by mieć dostęp do nowej grupy reżyserów; takich, dla których wcześniej po prostu nie istniała. Stephen Daldry czy Alfonso Cuarón to przecież światowa czołówka, a Paul Feig udowodnił „Druhnami”, że już niebawem może zawojować gatunek komedii.
*
Można otrzymać Oscara „na wyrost”, nie do końca zasłużenie – o tym nie trzeba nikogo przekonywać. Czasem jest to nagroda za wcześniejsze zasługi, czasem „na zachętę”. Jeśli rycerzyk dla Bullock to ten drugi przypadek, aktorka wykorzystała tę szansę najlepiej, jak tylko mogła. Dość powiedzieć, że za swą ostatnią rolę typowana jest jako niemal pewna kandydatka do kolejnej oscarowej nominacji. Wątpię jednak, aby było to dla niej tak samo istotne, jak cztery lata temu. Sandra jest obecnie matką i spełnia się w tej najtrudniejszej życiowej roli. Występy na ekranie bierze pod uwagę tylko wtedy, jeśli pozwalają jej na przebywanie z synem. Nie wybierze już projektu, który zmusiłby ją do długiego wyjazdu; twierdzi, że podróże związane z promocją też są dla niej i Louisa męczące. Zapowiada więc, że nie będzie zbyt często pojawiać się w nowych produkcjach. W tej chwili w planach ma tylko jeden film – animowany „Minionki”, w którym będzie podkładać głos pod jedną z głównych postaci. Przyjęła zresztą tę propozycję głównie z myślą o synu (już przy „Grawitacji” mówiła, że bardzo ciekawa jest, jak na film zareaguje jej dziecko). Ta, niby niepozorna, rola może się też jednak okazać kolejnym jasnym punktem w jej po-oscarowej filmografii. Aktorka bowiem po raz pierwszy w karierze wcieli się w czarny charakter.
Mimo ciągłych wzlotów i upadków, karierę Bullock trzeba określić jako bogatą i różnorodną. Zaczynała przecież od telewizji, potem przeszła do kina akcji, przez pewien czas była gwiazdą komedii romantycznych, ale udane role zaliczała też w thrillerach, dramatach oraz kinie z pogranicza fantasy. Jakby nie było, grała u Sluizera, Bogdanovicha, Attenborough, Daldry’ego, Schumachera, Haggisa i Cuaróna. Trzy z jej filmów były nominowane do Oscara w głównej kategorii, z czego jeden wygrał. Wreszcie – czy to się komuś podoba czy nie, ona sama ma na półce tę złotą statuetkę. Co jednak najważniejsze, jest prawdziwą ulubienicą widzów. Chyba nie ma na świecie drugiej aktorki, cieszącej się aż tak szeroką sympatią. Wydaje się zresztą, że popularność ta utrzymywana jest na stale wysokim poziomie, a w końcu od premiery „Człowieka demolki” minęło już równo 20 lat.
Paradoksalnie, swoją przeciętność Bullock zmieniła w nieprzeciętny atut. Jest niczym reprezentantka zwykłego widza w świecie Hollywood. Typową „girl next door” już bym jej jednak nie nazywał. Dziewczyna z sąsiedztwa dojrzała bowiem na naszych oczach i definitywnie stała się kobietą.