PATRYK VEGA. Jak się robi Hollywood w Polsce
Kilka miesięcy temu, przy okazji premiery Botoksu, Patryk Vega chwalił się, że plany na nowe filmy i seriale ma rozpisane do 2020 roku. Ale to było kilka miesięcy temu, a biorąc pod uwagę tempo, z jaką pracuje wyobraźnia tego reżysera, harmonogram projektów na pewno sięga już połowy kolejnej dekady. Patryk Krzemieniecki, znany dziś pod innym, iście hollywoodzkim nazwiskiem, w polskim środowisku filmowym jest prawdziwym fenomenem.
Był rok 2001. Polska telewizja przechodziła gruntowną metamorfozę, a Polacy zachłysnęli się formatem reality show, który niedługo później ewoluował także w znaną do dziś i równie popularną co kiedyś docudramę. Jednym z pionierów tej zmiany był wówczas zaledwie 25-letni Patryk Krzemieniecki, który później zapożyczył sobie nazwisko od jednego z bohaterów Pulp Fiction (1994) Quentina Tarantino. W tamtym czasie młody filmowiec zajmował się materiałami dokumentalnymi, a do telewizji trafił dzięki Prawdziwym psom, wyświetlanej w TVP serii reportaży o pracy stołecznej policji. Całość firmował swym nazwiskiem Krzysztof Lang, ale Vega był autorem pomysłu oraz – obok innego młodego zdolnego, Marcina Koszałki – współreżyserem poszczególnych odcinków.
Szybko okazało się, że polska widownia zaaprobowała ten format, więc już rok później Patryk podbijał telewizję Taśmami grozy, swoistą kontynuacją Prawdziwych psów, tym razem jednak wykraczającą poza obręb Warszawy. Zrealizowana razem z Katarzyną Anczarską i Wojciechem Szumowskim telenowela dokumentalna była zapowiedzią tego, co Vega chce robić w polskim kinie – podróżować do jądra ciemności, pokazywać siedliska największego zła i zepsucia, jednocześnie straszyć i ostrzegać. Inwestorzy i producenci szybko zorientowali się, że w takim repertuarze tkwi ogromny potencjał, dlatego gdy Patryk pokazał im scenariusz do Pitbulla, nie wahali się ani chwili. Tym bardziej że młody reżyser zbierał właśnie doświadczenia w reżyserowaniu materiału fabularnego na planie Kryminalnych.
Podobne wpisy
Najgrzeczniejszy serial policyjny w historii nauczył Vegę pracy z profesjonalnymi aktorami, Pitbull pozwolił mu natomiast na dopracowanie warsztatu, zarówno reżyserskiego, jak i scenariopisarskiego. Ogromny sukcesu nie tylko filmu kinowego, ale i opartego na nim serialu wyświetlanego w latach 2005–2008 uczynił z Patryka jednego z najbardziej obiecujących reżyserów w Polsce i zapewne otworzył przed nim wiele drzwi. Już w trakcie realizacji późniejszych odcinków Pitbulla Vega kręcił także nowy serial stacji TVN, Twarzą w twarz, którego był także scenarzystą. Produkcja wytrwała w ramówce przez jedynie dwie serie, a po zakończeniu emisji Patryk zniknął z radarów na prawie 2 lata. Dziwna to sytuacja, gdy powszechnie uznawany za zdolnego i wartego uwagi reżyser nagle milknie, ale szybko okazało się, że Vega nie próżnował.
„Poznałem człowieka, którego historia to gotowy materiał na fabułę – skrzyżowanie Pulp Fiction z Ojcem chrzestnym” – mówił w wywiadach udzielanych jeszcze na początku 2008 roku, ale nic nie wyszło z opowiadającego o rosyjskiej mafii filmu Wor w zakonie, w którym to mieli zagrać czołowi aktorzy z Polski, Niemiec, Rosji i Ukrainy. Mówiło się też o innych projektach, takich jak komedia sensacyjna Bernard X czy serial katastroficzny Nawiedzeni, ponoć Vega miał już nawet gotowe scenariusze do ekranizacji powieści o Eberhardzie Mocku, a tymczasem kolejnym ukończonym przez niego przedsięwzięciem okazało się Ciacho (2010). To komediowe monstrum, w którym kloaczny humor miesza się z aktorską amatorszczyzną, okazało się ogromnym frekwencyjnym sukcesem (blisko milion widzów) i równie spektakularną porażką artystyczną. Zapewne właśnie wtedy w Vedze coś pękło – zwęszył potencjalny sukces w rynsztokowym repertuarze i, zamiast równać do poziomu Pitbulla, postanowił nadal dogadzać najmniej wymagającym polskim widzom.
Trudno szukać powodów zmiany reżyserskich preferencji Patryka gdzie indziej niż w komercyjnym pragmatyzmie. Zachęcony świetnym wynikiem Ciacha Vega postanowił kolejnymi filmami ścigać się z samym sobą – najpierw zrealizował Hans Kloss. Stawka większa niż śmierć (2012), okropny niby sequel serialu o przygodach agenta J23, a następnie Last Minute (2013), kolejną niewybredną komedię omyłek. Choć Patryk, decydując się na reżyserię tych koszmarków, zapewne w myślach liczył już potężne zyski z kinowych kas, okazało się, że Vega jednak nie ma recepty na udaną komedię. Nowa wersja Hansa Klossa, która jak na polskie warunki była istną superprodukcją, uciułała w kinach nieco ponad 200 tysięcy widzów, a Last Minute mogło się pochwalić wynikiem 160 tysięcy, czyli będącym zaledwie 1/6 tego, co kilka lat wcześniej osiągnęło nieszczęsne Ciacho. Te rozczarowania pomogły Patrykowi zrozumieć, że powinien powrócić do jedynego repertuaru, który zna z autopsji, czyli – jak sam to określa – „bandyterki”. Vega niejednokrotnie powtarzał bowiem, że sam ma niechlubną przestępczą przeszłość, a ponoć w ciągu trzech lat, kiedy zbierał materiały do Prawdziwych psów i Taśm grozy, brał udział w wydarzeniach, o których nigdy nikomu nie opowie. Nic dziwnego zatem, że mając takie doświadczenie i rozeznanie w temacie, postanowił powrócić do produkcji kryminalnych, a na pierwszy ogień poszły Służby specjalne (2014), w których rzekomo demaskował największe przekręty z udziałem polskiej policji i oddziałów antyterrorystycznych.