search
REKLAMA
Biografie ludzi filmu

Arthur Hiller (1923–2016)

Jacek Lubiński

18 sierpnia 2016

REKLAMA

W Hollywood pełno jest takich ludzi – pozornie niepozornych, być może nie geniuszy, ikon czy rewolucjonistów, ale także nie partaczy. To osobowości mimo wszystko większe niż przeciętni wyrobnicy, dojrzalsze od solidnych rzemieślników – takie, bez których w jakiś sposób robi się w branży pusto. Jedną z takowych był Arthur Hiller – reżyser, który właśnie się z nami pożegnał…

Love Story – to właśnie z tymi dwoma słowami twórca ten był najbardziej kojarzony; i to właśnie za ten film zdobył Złotego Globa oraz był nominowany do Oscara (w 1971 roku otrzymał go jednak Franklin J. Schaffner za Pattona). Niesłusznie, bowiem dorobek Hillera wykracza daleko poza, mimo wszystko, tandetną historyjkę miłosną z białaczką w tle – ta bowiem, nieco paradoksalnie, zdaje się wręcz jego najsłabszym ogniwem. Niestety mało kto pamięta zarówno świetne Amerykanizację Emily oraz Tobruk, które zaginęły w akcji pośród ambitniejszych dramatów wojennych; Człowieka z La Manchy z Sofią Loren, horror o nietoperzach Nocne skrzydła czy biografię legendy baseballu, Babe’a Rutha, z początku lat 90., która nosi niemalże ten sam tytuł, co przygody pewnej świnki…

Arthur Hiller3
Na planie filmu <em>Tobruk<em>

Niemniej najwięcej sukcesów przyniosły Hillerowi komedie, w których czuł się też chyba najlepiej – i to pomimo faktu, że do kina przekonał go… neorealizm włoski. Nic nie widziałem, nic nie słyszałemAutor! Autor!W. C. Fields i ja, PopiZwariowane szczęścieApartament w Hotelu PlazaTransamerican Express (oryg. Silver Streak), pierwotne wersje Teściów i Za miastem, oraz nieco mniej znane, ale równie udane Samotny facet z niezawodnym Steve’em Martinem, przewrotny i jakże trafny Szpital z fenomenalnym George’em C. Scottem oraz komediodramat Nauczyciele z całą plejadą gwiazd – to tylko niektóre z jego dokonań, w większości nadal, mimo upływu lat, trzymające fason i potrafiące tyleż rozśmieszyć, co zmusić do refleksji. Wśród nich trafiło mu się rzecz jasna także parę mniej strawnych rodzynków, które niestety wieńczą jego pięćdziesięcioletnią karierę. Taki jest chociażby Bajzel na kółkach, który u nas słusznie pojawił się jedynie na wideo, czy – zwłaszcza – niesławne Spalić Hollywood, które okazało się tak złe (albo tak niezrozumiałe, wszak to film o… kręceniu filmów w Hollywood), że Hiller podpisał się pod nim ostatecznie popularnym pseudonimem Alana Smithee. Jak na ironię, była to ostatnia produkcja mogąca korzystać z tego przywileju, gdyż wkrótce potem odrejestrowano podane personalia, a tytuł filmu zmieniono, być może ku pamięci, na Film Alana Smithee: Spalić Hollywood.

Jak każdy, Hiller zaczynał od telewizji. Nakręcił kilka odcinków z cyklu Alfred Hitchcock przedstawia, serii Perry’ego Masona, z którego pochodzi popularny motyw muzyczny, oryginalnej Rodzinki Addamsów oraz pokręcił się po Disneylandzie, jak i wielu innych, dziś już z reguły zapomnianych przygodach małego ekranu. Okazjonalnie dawał się też namówić na małe rólki aktorskie – stąd chociażby cameo w trzeciej części Gliniarza z Beverly Hills czy epizod w Mistrzu z 1979 roku.

Był przewodniczącym Amerykańskiej Gildii Reżyserów i tamtejszej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej. Ta ostatnia uhonorowała go w 2002 roku nagrodą za działalność humanitarną im. Jeana Hersholta. Urodzony 22 listopada 1923 roku w kanadyjskim Edmonton otrzymał również Order Kanady, w której siłach powietrznych służył podczas II wojny światowej. Przez całe, dość długie życie towarzyszyła mu opinia dżentelmena i filantropa; człowieka niezwykle ciepłego i skromnego. Wywodził się z polsko-żydowskiej rodziny, zatem nic dziwnego, że na stałe związał się z mającą podobne korzenie koleżanką ze szkolnej ławy, Gwen Pechet, której oświadczył się już w wieku lat ośmiu, a z którą ostatecznie przeżył ich jeszcze sześćdziesiąt osiem. Razem doczekali się dwójki potomstwa – córki Eriki i syna Henryka. Gwen zmarła dosłownie dwa miesiące przed Arthurem, a była od niego starsza o dosłownie… dziesięć dni. Oboje obchodziliby wkrótce swoje dziewięćdziesiąte trzecie urodziny.

korekta: Kornelia Farynowska

Photo by Todd WilliamsonWireImage
Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA