search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

Łowca jeleni

Piotr Gauza

3 lutego 2016

REKLAMA

3 lutego 77 lat kończy Michael Cimino – z tej okazji przypominamy artykuł o jego najważniejszym filmie, jednym z najwybitniejszych dzieł XX wieku.

*

Wytwórnia: Universal Pictures

Reżyseria: Michael Cimino

Scenariusz: Deric Washburn

Muzyka: Stanley Myers

Zdjęcia: Vilmos Zsigmond

Obsada: Robert de Niro, Meryl Streep, John Savage, Christopher Walken, John Cazale

 

Każdy prawdziwy kinoman ma takie dzieło, które po obejrzeniu zostaje w głowie na zawsze – wywraca zupełnie to, co do tej pory sądziliśmy o kinie, a nawet zmienia nasze życie. Choć warto zaznaczyć, że nie zawsze takie dzieło trafia od razu do widza, czasem potrzeba czasu, aby do niego dojrzeć, aby w pełni je zrozumieć, aby poczuć, że obcuje się z czymś wyjątkowym. Takie problemy miałem z pewnością z „Łowcą jeleni”. Mając kilkanaście lat zasiadałem w późnych godzinach nocnych, aby na jednej ze stacji telewizyjnych obejrzeć to wiekopomne i unikalne dzieło nagrodzone wieloma Oscarami (wtedy wiedziałem o tym filmie jedynie to, że opowiada o wojnie w Wietnamie). Moje pierwsze skojarzenia z kinem wojennym zawierały się w wizji lądowania w Normandii w „Szeregowcu Ryanie”, czy upadku Black Hawka w „Helikopterze w ogniu”, dlatego pomny dużych emocji czułem coraz większe rozczarowanie, gdy film trwał i trwał, a na ekranie toczyło się, zdające się nie mieć końca, wesele. Zdruzgotany, zaspany, bluzgający na to dziełko, wyłączyłem szybko telewizor i poszedłem spać.

Drugie zetknięcie z „Łowcą jeleni” nastąpiło kilka lat później, gdy otrzymałem go na dvd dołączonego do jakiejś gazety. Tym razem do seansu zasiadałem już dobrze przygotowany. Start o bardziej ludzkiej godzinie, świadomość tego, że w razie czego mogę film wyłączyć, a do seansu wrócić później… jednak, prawie trzy godziny minęły błyskawicznie. Nagle wesele nie okazało się rozczarowującym, niekończącym się prologiem, ale znakomitym wstępem, zarysowaniem postaci i idealnym zalążkiem dalszych wydarzeń, których emocjonalność potrafi szarpnąć mną po dziś dzień.

Po tych osobistych wyznaniach dotyczących „Łowcy jeleni” czas przejść do meritum i przedstawić ten film w taki sposób, na jaki w pełni zasługuje. Poznajemy w nim grupę przyjaciół zamieszkujących Pensylwanię. Trzech z nich: Michael, Steven i Nick, otrzymują powołanie do wojska na wojnę w Wietnamie. Obserwujemy ich podczas ostatnich dni w ojczyźnie, które spędzają na weselu Stevena, a następnie na swoim ostatnim polowaniu na jelenie. W Wietnamie trójka przyjaciół trafia do niewoli i zostaje zmuszana przez Wietnamczyków do gry w rosyjską ruletkę. Udaje im się uciec, jednak później zostają rozdzieleni. Każdy na swój sposób będzie mierzył się z koszmarem, jaki pozostał w ich głowach.

Ta niezwykle wydłużona, początkowa część, która niegdyś odrzuciła mnie od seansu, dziś jawi mi się jako idealne zarysowanie postaci i ich charakterów. Z pewnością na postać pierwszoplanową kreowany jest Michael, grany przez Roberta de Niro. Zdecydowanie najbardziej ułożony i zdyscyplinowany ze wszystkich bohaterów, prawdziwy perfekcjonista, co wyraża w swojej zasadzie „jednego strzału”. Może śmiać się, żartować z kolegami, ale gdy przychodzi do polowania na jelenie, nie wdaje się w bezmyślną strzelaninę, tylko potrafi czekać godzinami na odpowiedni moment do oddania zabójczego strzału. Prawdziwie twardy mężczyzna – taki, który nie musi się obawiać tego, że nie poradzi sobie w Wietnamie. Dalej Steven, który tuż przed wyjazdem decyduje się na ślub z ukochaną Angelą. O nim można powiedzieć, że wciąż jest małym chłopcem, który dopiero zmierza do dorosłego życia. Steven nie potrafi uwolnić się od swojej apodyktycznej matki, a przed nocą poślubną zwierza się Nickowi, że jeszcze nigdy nie uprawiał seksu. Dopiero wyjazd do Wietnamu ma być dla niego okazją do stania się mężczyzną. Nick to z kolei młody, sympatyczny i serdeczny chłopak. Jest lubiany przez wszystkich, ale przede wszystkim bezgranicznie zakochany w mieszkającej z bardzo agresywnym ojcem Lindzie. Podczas ślubu Stevena decyduje się on na odważny krok i oświadcza się dziewczynie. Na drugim planie pojawiają się także takie postacie jak spotykający się z nieustannym wyszydzaniem, chodzący ciągle ze swoją spluwą, Stan, grubiański, wulgarny, ale uwielbiany Axel oraz pracujący w barze, wieczny wesołek John.

Po prawie godzinie toczącej się spokojnym, leniwym tempem, zbliża się punkt zwrotny w postaci wyjazdu do Wietnamu. Wydarzenia wojenne, w porównaniu do długości sekwencji wesela, zdają się trwać ledwie moment, lecz ich sugestywność i prawdziwy dramatyzm mrożą krew w żyłach (podobną strategię kilkanaście lat później zastosował Olivier Stone w “Urodzonym 4 lipca”, należy jednak pamiętać o tym, że Stone pokazał piekło Wietnamu w “Plutonie”).

W „Łowcy jeleni” największy koszmar objawia się w postaci gry w rosyjską ruletkę. Dwóch graczy po kolei przystawia sobie pistolet do głowy, rozpoczyna się nerwowe oczekiwanie – u kogo w łuzie pojawi się kula?. Sceny śmiercionośnej gry ogląda się z zapartym tchem, także dzięki kilku, wydawać by się mogło, wręcz szalonym pomysłom twórców. Wśród nich, najbardziej znany jest jest ten, że w trakcie kręcenia scen ruletki w pistolecie naprawdę znajdowała się jedna kula. Oczywiście nikt nie zamierzał ryzykować tragedii na planie i zawsze przed naciśnięciem spustu sprawdzano, czy z pistoletu nie wyleci kula. Nie ma się co się jednak dziwić wymalowanemu na twarzach aktorów przerażeniu. Na ich słabą kondycję psycho-fizyczną  wpływali również aktorzy azjatyccy, którzy nie symulowali uderzeń w twarze amerykańskich jeńców, razy były prawdziwe. Nie pomagały również kiepskie warunki na planie, na przykład spędzanie nocy na podłodze.

Jak już wspominałem, bohaterom udaje się uciec, lecz zostają rozdzieleni i wówczas obserwujemy ich próby radzenia sobie z nową rzeczywistością. Jako jedyny do domu wraca przekonany o stracie przyjaciół Michael. Ten prawdziwy twardziel, urodzony lider, nie jest już jednak tym samym człowiekiem. Michael zmienia się w samotnika i obwinia sam siebie o to, że z trójki przyjaciół wrócił tylko on. Co więcej, znając uczucie znajdowania się na linii strzału, nie potrafi z takim samym spokojem (jak miało to miejsce wcześniej) ustrzelić jelenia. Irytują go również nieustanne zabawy z bronią w wykonaniu Stana. Jak dowiaduje się w międzyczasie Michael, Steven także powrócił do Ameryki, jednak nikt nie wie gdzie się znajduje. Mężczyźni spotykają się ostatecznie w szpitalu dla weteranów – Steven jest pozbawiony obu nóg. Sprawia wrażenie zupełnie niezdolnego do fizycznego i psychicznego powrotu do domu. No i jest jeszcze Nick, który pozostając w Wietnamie, zaczyna zatracać się w grze w rosyjską ruletkę.

„Łowca jeleni” nie byłby z pewnością takim arcydziełem, gdyby nie bezbłędna obsada aktorska. Na pierwszym planie wówczas będący w najlepszej formie i pewnym krokiem budujący swoje podwaliny do stania się legendą kina, Robert de Niro. Znany ze swoich skłonności do fizycznych przemian i pełnego zaangażowania się w rolę, także tym razem miał wiele niezwykłych pomysłów. Jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć de Niro, aby przekonująco wypaść jako pracownik huty, zatrudnił się w takowej i, co ciekawe, jego współpracownicy zupełnie nie zdali sobie sprawy, że stoi obok nich gwiazdor Hollywoodu. Jako Steven w filmie pojawił się John Savage. Może nie bryluje tak jak inni, ale także ma swoje złote momenty, jak choćby w scenie jego nerwowych reakcji na strzały podczas gry w rosyjską ruletkę, gdzie prezentuje absolutnie porażające realizmem aktorstwo. Prawdziwa emocjonalna siła zawiera się jednak w wątku Nicka, którego znakomicie sportretował nagrodzony za tę rolę Oscarem, Christopher Walken. To zwyczajny, niezwykle sympatyczny, uczuciowy chłopak, którego wojna w Wietnamie zupełnie złamała. Scena w szpitalu, w trakcie której Steven rozkleja się podczas podawania swoich danych, ma w sobie niesamowitą siłę, która blednie jednak przy wznoszącym się na wyżyny emocjonalności finale. To właśnie w nim, skłonny do improwizacji Robert de Niro został zupełnie wytrącony z równowagi, gdy Walken niespodziewanie splunął mu prosto w twarz. Sam reżyser (Michael Cimino) po tym incydencie powiedział, że Christopher to najodważniejszy człowiek. jakiego w życiu spotkał.

Na szczególną uwagę zasługuje wcielający się w rolę Stana John Cazale, który mógł legitymować się niezwykłym osiągnięciem. Otóż, na swoim koncie miał on zaledwie cztery filmowe role, lecz wszystkie z nich były częścią filmów, które nominowano do Oscara w kategorii najlepszy film („Ojciec chrzestny”, „Ojciec chrzestny II”, „Rozmowa” i „Pieskie popołudnie”). Gdy rozpoczynały się zdjęcia do “Łowcy…” Cazale zmagał się z poważną odmianą raka kości. Groziła mu rychła śmierć i twórcy poszukiwali jego zastępcy. Za udziałem Johna wstawił się jednak sam Robert de Niro. Sceny z udziałem chorego aktora zostały nakręcone jako pierwsze. Warto wspomnieć również o tym, że Cazale bardzo zabiegał o to, aby udział w filmie wzięła jego narzeczona, nikomu nie znana, młoda aktorka, Meryl Streep. Okazała się ona prawdziwym odkryciem, a za rolę w “Łowcy jeleni” zdobyła swoją pierwszą nominację do Oscara, rozpoczynając tym samym wspaniałą, trwającą do dziś karierę. Dla samej Streep film stał się niestety bolesnym wspomnieniem, gdyż Cazale nie doczekał ostatniego dnia zdjęć, kończąc swoje życie zdecydowanie zbyt wcześnie, ale zapisując się w pamięci widzów jako aktor, który zagrał w jedynie w pięciu filmach i aż pięciu arcydziełach.

Dla reżysera filmu, Michaela Cimino, film okazał się jego absolutnym opus magnum twórczości. Wcześniej miał na koncie świetny debiut w postaci filmu „Piorun i Lekka Stopa”, ze znakomitym duetem Clinta Eastwooda i Jeffa Bridgesa. Po „Łowcy jeleni” nakręcił „Wrota niebios”, które zapisały się w historii kina jako jedna z największych klęsk finansowych. Mimo gigantycznego nakładu finansowego i wielu gwiazd w obsadzie film zgromadził głównie nominacje do Złotych Malin. Po takiej klęsce Cimino nakręcił jeszcze kilka filmów, które jednak w żaden sposób nie potrafiły dorównać jego największemu dziełu. Ostatnim filmem Cimino był jeden z segmentów w złożonym z etiud „Kocham kino” i póki co, nic nie zapowiada żadnej nowej produkcji ze strony tego twórcy.

Zupełnie niezwykłe jest w “Łowcy jeleni” to, jak dużo z tego, co zobaczyliśmy na ekranie, nie było przed kręceniem filmu zapisane w scenariuszu, lecz powstawało na bieżąco, w drodze improwizacji. Wystarczy wspomnieć o scenie, w której Robert de Niro i John Savage wypadają z helikoptera. Steven, grany przez Savage’a, doznaje wtedy złamania obu nóg i, jak głoszą legendy, aktor naprawdę złamał nogi podczas kręcenia tego upadku. Mimo tego, że ta wersja spotyka się dość często z powątpiewaniem, to nie sposób nie docenić tego, że duża część filmu to w istocie improwizacje. Wiele kwestii Meryl Streep, toast wzniesiony przez Georga Dzundzę w jednej ze scen, krzyki Johna Savage’a na widok atakujących go szczurów (które podobno były skierowane do reżysera filmu!) – to tylko kilka z rzeczy, których w scenariuszu nie było.

Film spotkał się z duża ilością kontrowersji ze względu na sposób ujęcia tematu wojny w Wietnamie. Zaczęło się już podczas jego premiery, która miała miejsce na festiwalu w Berlinie. Bestialskie ukazanie Wietnamczyków spotkało się z zarzutami delegacji rosyjskiej, która uznała to za zniesławienie tego narodu i w ramach protestu wycofała się z udziału w imprezie. W prasie pojawiały się zarzuty kierowane do Michaela Cimino. Oskarżano go między innymi o propagowanie imperializmu oraz faszyzmu. Niemałe emocje film budził także w PRL-u – głównie z powodu sportretowania w nim ukraińskiej diaspory zamieszkującej USA (to właśnie z niej wywodzili się główni bohaterowie). Każdemu Polakowi, który oglądał ten film, na pewno na długo zapadnie w pamięć kilkukrotnie powtarzany i jakże swojsko brzmiący toast „Na zdrowie!”.

Niechętne spojrzenia ze strony krajów socjalistycznych nie przeszkodziły jednak “Łowcy jeleni” w zdobyciu gigantycznej liczby nagród w tym, co najważniejsze, pięciu statuetek Oscara. Oprócz tych najważniejszych – za najlepszy film i najlepszą reżyserię – triumfowali także Christopher Walken za rolę drugoplanową, montażysta Peter Zinner oraz dźwiękowcy Aaron Rochin, C. Darin Knight, Richard Portman oraz William L. McCaughey. Oprócz tego nominacjami mogli cieszyć się Robert de Niro i Meryl Streep, twórca znakomitych zdjęć (te fantastyczne górskie krajobrazy w scenach łowów na jelenie!) Vilmos Zsigmond oraz autorzy scenariusza. Film otrzymał również Złoty Glob za reżyserię oraz nagrody BAFTA za zdjęcia i montaż.

„Łowca jeleni” to prawdziwe arcydzieło, które po dziś dzień zadziwia odwagą swojego przekazu, bezkompromisowością czy w końcu wybitnym aktorstwem. Dla współczesnych widzów ten film może wydawać się sztucznie przedłużony. Może wydawać się, że pokazuje zbyt mało batalistyki jak na kino wojenne, ale to przede wszystkim kino emocji, w którym każda scena buduje fascynujące sylwetki bohaterów. Reżyser Cimino tym jednym filmem wybudował sobie pomnik i aż żal bierze, że nigdy nie pokazał już swojego talentu w takim stylu. Na koniec powiem, że sceny z rosyjską ruletką traktuje po dziś dzień jako najbardziej emocjonujący moment w historii kina, a wszelkie próby ich parodiowania (chociażby w „Funny people” czy w jednej z części „American Pie”), traktuję niczym zamach na świętość.

Krótko: oglądać! I nie zrażać się zbyt szybko – tak,  jak ja to kiedyś czyniłem.

REKLAMA