Laserdisc – winyl w świecie filmu?
Jeżeli uwielbiacie słuchać wywodów swojego kolegi audiofila na temat jakości jego zestawu audio składającego się z odtwarzacza płyt winylowych podłączonego do lampowego amplitunera złotym kablem zawierającym jedwabny oplot na każdej jego żyle, serdecznie zapraszam do zapoznania się z tematyką Laserdisców. Jeśli zaś macie ochotę za każdym razem wyrzucać takiego jegomościa przez okno – również zachęcam do czytania.
Laserdisc był formatem niezwykle popularnym w Polsce, do tego stopnia, że wyparł z rynku stopniowo wszystkich konkurentów, na czele z długo broniącymi się kasetami. Jeżeli coś wam nie pasuje w tym zdaniu, to macie rację, choć przyjmując nomenklaturę lat 80., jest ono względnie poprawne. Świadomość tego, czym jest LD (czyli skrótowo nazywany format), była mniej więcej taka, że nazwą tą w naszym wspaniałym kraju nazywano wtedy często… płyty kompaktowe z muzyką, zaś ogromne krążki w kręgach, które miały pojęcie o ich istnieniu, zyskały miano płyt wizyjnych, co idealnie pasowało do innych wspaniałych określeń tamtych czasów, takich jak choćby manipulator stołokulotoczny czy zwis męski. Czym więc charakteryzował się ten format i co stało za jego powstaniem?
Wielkie krążki filmowe były analogowym formatem zapisu sygnału wizyjnego, wraz z towarzyszącą mu analogową, tudzież często później cyfrową ścieżką audio. Zapis realizowany był w sposób optyczny w ten sposób, że odcinki odbijające i pochłaniające promień (czyli tzw. pity i landy) były interpretowane jako modulacja sygnału niedyskretnego, niosącego ze sobą informacje o luminacji i chrominancji, przypominając nieco nadawanie stacji radiowych metodą UKF FM (przez zastosowanie impulsowej modulacji częstotliwości), a sam kodowany obraz niewiele się różnił w swojej budowie od tego spotykanego w kasetach VHS.
W ten sposób zapisywano obraz o rozdzielczości 425 (w systemie NTSC) lub 440 linii (w systemie PAL), co w wyraźny sposób wyróżniało Laserdiski na tle konkurencyjnych dla niego kaset wideo (zarówno formatu Betamax z 270-ma liniami, jak i rzeczonym przed chwilą Video Home System oferującym rozdzielczość poziomą na poziomie zaledwie 240 linii). Oprócz tego kolejną z przewag systemu nad konkurentami była możliwość zapisu cyfrowej ścieżki audio, tudzież kilku równoległych ścieżek, pozwalając na tworzenie edycji specjalnych filmów, zawierających różne wersje językowe, komentarze reżyserskie, czy audiodeskrypcję. 12-calowe krążki umożliwiały zapis 60 minut materiału (po trzydzieści minut z każdej strony, gdyż płyty były dwustronne), więc filmy były dzielone na części. I tak, wydane jako pierwsze w 1978 roku, dzieło Szczęki (wtedy jeszcze Laserdisc nosił handlową nazwę DiscoVision) zawarte było na pięciu stronach, więc potrzebne były trzy krążki, gdzie jeden z nich był zapełniony tylko na jednej stronie. Druga strona zawierała z kolei charakterystyczny dla formatu „dead side”, gdzie często jedyną znajdującą się tam informacją był komunikat o tym, że na tej stronie nic nie ma i należy przełożyć płytę na drugą połówkę.
Dyski miały swobodny dostęp do swojej zawartości (w przeciwieństwie do liniowego przewijania w formacie VHS), umożliwiając zawieranie rozdziałów, co pozwoliło na zamieszczanie różnej maści dodatków w postaci wywiadów z twórcami, reportażów na temat pracy nad filmem i innych wartościowych dodatkowych treści. Taki stan rzeczy sprawił, że w Stanach Zjednoczonych format zaczął cieszyć się popularnością właśnie wśród koneserów kina (nazywanych przez resztę świata snobami), dla których dużą wartością oprócz samego filmu była rzeczona zawartość dodana. Oferując jakość wyższą niż powszechne wtedy kasety wideo, były od nich de facto tańsze w produkcji, a ceny podstawowych wydań nie były specjalnie droższe od ich taśmowych odpowiedników. Jednak dla większości ludzi zaporową inwestycją był wtedy sam odtwarzacz zdolny odtwarzać laserowe dyski. Skomplikowany mechanizm odczytu optycznego windował ceny urządzeń do poziomu 1000–2000$, co w latach 80. równało się mniej więcej czterem lub pięciu tysiącom współczesnych „zielonych”. Być może fakt posiadania tak drogiego urządzenia powodował u ich właścicieli kompleks wyższości i podobnie jak audiofile zachwalali zalety płyt winylowych, tak i oni jeszcze w epoce płyt DVD ciągle twierdzili, że używają formatu lepszej klasy i jakości, mimo że obiektywnie to nowsze nośniki zapewniały lepszej jakości obraz.
Obejrzałem kilka filmów na tym formacie i jedno trzeba im przyznać – mimo gorszej jakości obrazu, mają w sobie to „coś” związane z analogowym sposobem zapisu bez jakiejkolwiek kompresji. I chociaż wideo z dysku nie zachwyca ostrością i szczegółami, to obraz jest przyjemnie miękki, z dobrymi (powiedziałbym że nawet wyśmienitymi) kolorami, widocznym delikatnym szumem i nielicznymi zakłóceniami spowodowanymi fizycznymi uszkodzeniami płyt. Należy pamiętać, że w przypadku niecyfrowych źródeł obrazu szalenie istotna jest jakość takich rzeczy jak okablowanie i sam odtwarzacz – więc zupełnie inne wrażenia możemy uzyskać na tanim LD playerze i jednoznacznie skreślić format jako skostniały relikt zamierzchłej epoki, ale może nam wpaść w ręce urządzenie z wyższej półki, z przetwornikami analogowymi wysokiej jakości, wspierające dźwięk przestrzenny w formacie DTS (głównie u schyłku nośnika) oraz mnóstwem opcji sterowania odtwarzaniem. I wtedy dyski mogą nam niespodziewanie zaserwować porządny „vinyl effect” (czyli stan, kiedy w płytach kompaktowych zaczyna przeszkadzać nam… ich doskonałość), a sami staniemy się orędownikami formatu i zaczniemy zasypywać internetowe fora spamem na temat wyższości formatu nad Blu-rayami (z nimi niestety nie równają się nawet powstałe w latach 90. Laserdiski wspierające wysoką rozdzielczość).
Czy zatem warto wyrzucić swój dotychczasowy odtwarzacz i wstawić w jego miejsce urządzenie odtwarzające płyty wizyjne? Jeżeli dotychczas operowaliście na VHS-ie – jestem jak najbardziej za i zachęcam do tego gorąco. Jeśli jesteście zapaleńcami i lubicie kolekcjonować to, co dziwne, nieznane i z Zachodu – prawdopodobnie nikt was nie przekona do zmiany zdania, więc na nic tutaj zda się moja opinia. Dla wszystkich pozostałych – format ten jest już znakiem przeszłości, nie wychodzą na nim nowe filmy (w przeciwieństwie do audiofilskich winyli), oferuje gorszą jakość niż nośniki cyfrowe (może z wyjątkiem kolorów, te są cudowne, zwłaszcza w produkcjach animowanych) i próby oszukiwania siebie zdaniami „tutaj widać coś więcej niż film, tutaj widać duszę tego obrazu” mogłyby mieć sens wtedy, gdyby nie trzeba było szukać zarówno urządzeń, jak i filmów gdzieś na drugim końcu świata, bez gwarancji, że za zapłacone pieniądze Laserdisc w ogóle do nas dotrze. Chociaż to ciągle bardzo intrygująca ciekawostka, więc zachęcam do dyskusji w komentarzach, jakie są wasze odczucia związane z tym formatem.
korekta: Kornelia Farynowska