LARS VON TRIER. Wszystkie filmy, czyli nie tylko fobie i perwersje.
Lars von Trier. Często samo wypowiedzenie tego nazwiska wystarcza do tego, aby rozpocząć kłótnię. Mało jest na świecie reżyserów, którzy tak bardzo dzieliliby publikę. Dla jednych jeden z najważniejszych żyjących twórców, który od lat udowadnia, że opanował filmowe rzemiosło w stopniu mistrzowskim. Dla innych sprawny hochsztapler, zainteresowany jedynie generowaniem medialnego szumu. Niemniej, nawet wtedy, gdy w Duńczyku widzi się jedynie faceta, który zaliczył „hitlerowską” wpadkę w Cannes i epatował pornografią w Antychryście i Nimfomance, ciężko nie zauważyć, że Lars von Trier wciąż tworzy, elektryzuje publiczność i konsekwentnie kroczy swoją artystyczną ścieżką. Ścieżką szalenie interesującą i, wbrew obiegowej opinii, wybrukowaną czymś więcej, aniżeli fobiami oraz seksem.
Element zbrodni
Forbrydelsens element, 1984
Pełnometrażowa twórczość Larsa von Triera bardzo często korzysta z figury trylogii. Poszczególne filmy składają się w grupy, które łączy powinowactwo stylistyczne oraz tematyczne. Element zbrodni rozpoczyna pierwszą trylogię w karierze duńskiego reżysera, Trylogię europejską. Stary kontynent oglądany z perspektywy Elementu zbrodni jest miejscem przerażającym, wyglądającym tak, jakby targały nim przedśmiertne konwulsje. Oglądamy go dzięki zanurzeniu się w hipnotyczny sen, w jaki zostaje wprowadzony główny bohater. Detektyw Fisher w trakcie trwania filmu znajduje się w Kairze. Z kozetki znajdującej się w prowizorycznym gabinecie egipskiego hipnotyzera przypomina sobie czasy śledztwa, jakie lata temu prowadził w Europie. Jego celem było schwytanie mordercy, który za cel upatrzył sobie niewinne dziewczynki sprzedające loteryjne losy.
Europa Fishera tonie w odmętach nienadającej się do picia wody. W płytkich strumieniach żłobiących niegdysiejsze chodniki i ulice dryfują truchła zwierząt, pordzewiałe rupiecie i żerujące na śmieciach glony. Na próżno wypatrywać architektonicznych cudów poprzednich epok lub innych śladów świetności kontynentu europejskiego. Jest tylko skąpany w skąpych światłach i zatopiony w odcieniach zbliżonych do sepii rozkład. Wizualna strona pełnometrażowego debiutu Triera pozostaje w pamięci na długo po seansie.
Zresztą, historia również nie pozwala o sobie zapomnieć. Mimo wielu niedopowiedzeń oraz chaotyczności (trudno stwierdzić czy zamierzonej, czy przypadkowej) sen Fishera wciąga. Detektyw usiłuje rozszyfrować zagadkę morderstw posługując się kontrowersyjną pozycją książkową kolegi po fachu (tytułowym Elementem zbrodni). Metoda autora zakłada, że jedynym sposobem na złapanie mordercy jest zmienienie się w mordercę. Fisher powoli zaczyna tracić kontrolę nad śledztwem, a jego osobowość zaczyna wyglądać podobnie do znajdującej się w agonii Europy.
Element zbrodni to przede wszystkim hipnotyzujący klimat wywołujący w widzu wiele sprzecznych emocji. Z jednej strony agonia Europy przygnębia i przytłacza, z drugiej ciężko nie zachwycić się dziwnym pięknem tego rozkładu. Pierwszy film Larsa von Triera to dziwna mieszanka różnych inspiracji. Czuć tu Dreyera, Tarkowskiego, amerykańskie kino noir, może i szczyptę surrealizmu. To tak jakby w jednym filmie spotkały się Sin City, Stalker, Nagi Lunch i Vampyr. Mieszanka wybuchowa i jak najbardziej udany debiut. [8/10]
Medea
1987
Medea z całą pewnością była dla Larsa von Triera filmem szczególnym. I nie chodzi tu o to, że wyjątkowe dla reżysera miałoby być mierzenie się z antyczną tragedią. Ten fakt musiał zostać przyćmiony przez to, że autorem scenariusza do filmu był Carl Theodor Dreyer, czyli jeden z mistrzów Duńczyka.
Mimo tego, że Medea jest filmem zrealizowanym na potrzeby telewizji, charakteryzuje się bardzo wysokim poziomem artystycznym. W pamięci pozostają przede wszystkim zdjęcia Sejra Brockmanna. Myślę, że skąpane we mgle krajobrazy mogły być lata później inspiracją dla Nicolasa Windinga Refna tworzącego Valhalla Rising. W świadomości widza pozostaje również nieustanne napięcie wyczuwalne pomiędzy bohaterami tragedii. Trier dba o to, aby podkreślić niezdrowe emocje rozwijające się pomiędzy gośćmi króla Koryntu. Nie zmienia to jednak faktu, że Medea jest filmem zbyt manierycznym, przytłaczającym wagę historii skrupulatnie kreowaną stroną wizualną. Widz nie znający oryginału Eurypidesa może mieć problem ze zrozumieniem tragedii Medei. Co jednak najgorsze, mimo reżyserskiego i aktorskiego kunsztu Medea najzwyczajniej nudzi. [6/10]
Epidemia
Epidemic, 1988
Druga część Trylogii europejskiej zaskakuje widza niezwykłą formą. W części dokumentalnej jesteśmy świadkami tworzenia scenariusza. Lars von Trier wraz z przyjacielem usiłują napisać film o epidemii, która dziesiątkuje mieszkańców Europy. Główny bohater ich opowieści jest lekarzem, który decyduje się na opuszczenie murów chroniących go przed zarazą. Kierują nim idealistyczne pobudki, chce pomóc potrzebującym. Wątek dokumentalny przerywają sceny stworzone na podstawie pisanego scenariusza. Świat filmu wkracza również do rzeczywistości autorów.
Europa ponownie staje się miejscem, które umiera. Tym razem sugestywna strona wizualna Elementu zbrodni zostaje zastąpiona przez obraz świata zdziesiątkowanego przez zarazę. W Epidemii Duńczyk przyjmuje zupełnie inną taktykę, niż w swoim fabularnym debiucie. Obrazy schodzą tu na drugi plan. Reżyser zmusza widza do tego, aby sam wyobraził sobie film o lekarzu decydującym się na heroiczny gest. Dzięki temu Epidemia staje się ciekawą zabawą w kino.
W filmie po raz pierwszy pojawia się to, co będzie cechowało kolejne obrazy reżysera – ironiczny, ciężki humor. Już na samym początku filmu okazuje się, że idealistyczne zachowanie lekarza jest bezcelowe. Głównym założeniem scenariusza jest fakt, że podróżujący bohater nieświadomie rozprzestrzenia groźną chorobę. Nie to jest jednak najmocniejszą stroną filmu. W pamięci najdłużej pozostaje niezwykle sugestywne zakończenie, które ostatecznie łączy porządek dokumentalny oraz fabularny. O ile sam film może nieco nużyć, to jego finał po prostu wbija w fotel. [8/10]
Europa
Zentropa, 1991
Zamknięcie Trylogii europejskiej łączy w sobie cechy Elementu zbrodni oraz Epidemii. Z tym pierwszym łączy go wyszukana strona wizualna, motyw hipnotycznego snu oraz fabuła oparta o szkielet charakterystyczny dla amerykańskiego kina noir. Punktem wspólnym z Epidemią staje się przełamywanie granic kina, polegające na burzeniu ściany pomiędzy widzem a rzeczywistością filmową, oraz ironia.
W Europie Trier znów podśmiewa się z idealizmu głównego bohatera, który zaraz po zakończeniu II wojny światowej opuszcza granice Stanów Zjednoczonych i wyrusza do Niemiec, aby dodać otuchy stłamszonym piętnem nazizmu obywatelom tego kraju. Po przybyciu na miejsce mężczyzna podejmuje pracę nadzorcy wagonu sypialnego. Uczucie oraz idealizm szybko wplątują go w dziwną grę, której zupełnie nie rozumie. Ostatecznie okazuje się, że mimo dobroduszności oraz szlachetnych intencji zostaje wplątany w pro-nazistowską konspirację.
O ile sepie Elementu zbrodni wprowadzały widza w dziwny, niepokojący nastrój, to czerń i biel, niekiedy zaburzona pojawieniem się elementu kolorowego, sprawia, że Europa maluje się przed nami jako miejsce dziwnie puste, pozbawione nadziei. Widz czuje, że gdzieś pomiędzy kolejnymi przystankami pociągu, którym podróżuje główny bohater czai się zło. Zagrożenie ciężko jednak jednoznacznie zdefiniować. Nie oglądamy już zwierzęcych trucheł, spływających brudną wodą ulic. Za szybami pociągu nie szaleje śmiercionośna epidemia. Europa w dalszym ciągu jest jednak miejscem przerażającym i pozbawionym jakiejkolwiek nadziei na lepsze jutro. Niemniej, trzeba przyznać, że Lars von Trier opowiada o tym świecie wyśmienicie. [8/10]
Królestwo / Królestwo II
Riget/Riget II, miniserial TV, 1994/1997
Jedyny serial w dorobku Duńczyka posiada w sobie wszystko, co charakterystyczne dla jego kina. Przeważającym elementem jest jednak czarny humor, który zdecydowanie dominuje zarówno pierwszą, jak i drugą część produkcji. Mimo tego, że na szpitalnych korytarzach, a może przede wszystkim pod jego fundamentami, dzieją się rzeczy straszne i niezwykłe, na Królestwie ciężko się bać. Można czuć się nieswojo, dziwnie, bo właśnie taki, dziwny, jest świat powołany do życia przez Duńczyka. Nie zmienia to jednak faktu, że przy ekscentryczności całej opowieści strach traci swoje argumenty.
Trier mnoży wątki i dba o to, aby wydarzenia mające miejsce w szpitalu i bohaterowie w nich uczestniczący wydawali się widzowi coraz bardziej pomyleni. Mimo pchania historii na totalnie nieprzewidywalne tory udaje mu się jednak zachować jej spójność. W dziwnym świecie Królestwa wszystko do siebie pasuje. W momencie gdy już zaistnieje, wydaje się być logicznym następstwem wydarzeń, które miały miejsce we wcześniejszych partiach serialu.
Duńczyk początkowo planował stworzenie trylogii. Zrealizowane zostały niestety jedynie dwie części serialu. W związku z tym, historia urywa się w najbardziej elektryzującym momencie. Powodem zakończenia kręcenia była ponoć śmierć Ernsta-Hugo Järegårda, odtwórcy jednej z głównych ról (popisowa kreacja doktora Stiga Hemlera). Z perspektywy czasu zastanawiam się jednak, czy von Trier nie zrealizował trzeciej części celowo. Gra z widzem zawsze była elementem, który pociągał go w filmowej twórczości. Czy można zagrać/zadrwić bardziej, niż przerywając opowieść w momencie, kiedy wszyscy siedzą jak na szpilkach i zachłannie wyciągają ręce po więcej? [8/10]
CZYTAJ DALEJ (Przełamując fale, Idioci, Tańcząc w ciemnościach, Dogville)