search
REKLAMA
Archiwum

La La dla Lona Chaneya Juniora

Bartosz Czartoryski

1 stycznia 2012

REKLAMA

Muzyczny hołd w postaci piosenki o takim właśnie tytule złożyła w 1998 roku, jednemu z najbardziej charakterystycznych aktorów w historii filmu grozy, grupa Frankenstein Drag Queens From Planet 13. Teraz najsłynniejsze wcielenie Lona Chaneya Juniora, poddane reanimacji, znów straszy z kinowego ekranu – tym razem z twarzą Benicio Del Toro. Pomimo, że to nie Chaney jako pierwszy obrósł futrem przed kamerą (Universal zrealizował w 1935 roku „Wilkołaka w Londynie”, pradziada wszystkich głównonurtowych filmów o likantropii), to właśnie jego kreacja pozostaje niezapomniana. Kim był człowiek z twarzą wilka?

Historia Creightona Tulla Chaneya rozpoczyna się w 1906 roku i jest nierozerwalnie związana z osobą słynnego ojca, Lona Seniora, geniusza charakteryzacji i wielkiej osobistości aktorskiej. Już przy narodzinach Junior otarł się o śmierć. Przyszedł bowiem na świat o kilka miesięcy za wcześnie, a jego słabe jeszcze serce przestało bić zaraz po porodzie. Gdyby nie interwencja lekarza, który zanurzył noworodka w zimnej wodzie, przewracając tym samym akcję serca, świat nie ujrzałby człowieka-wilka trzydzieści pięć lat później. Rodzina Chaneyów długo żyła w biedzie, późniejszy gwiazdor zabawiał pijaków w tancbudach, a jego żona zbierała z podłogi rzucane przez nich monety. Katastrofalna sytuacja materialna odbiła się na wzajemnych relacjach małżonków – podczas jednego z występów matka Creightona Tulla próbowała się otruć połykając truciznę. Po nieudanym zamachu na swoje życie, przeżywając katusze załamania nerwowego, została porzucona przez męża, który wmówił synowi, że jego matka zmarła. Junior miał się dowiedzieć prawdy dopiero po śmierci ojca.

Po podjęciu współpracy ze studiem Universal, kariera Lona Chaneya Seniora nabrała rozpędu. W 1923 roku, zwiastującym premierę pierwszego z wielkich filmów aktora, „Dzwonnika z Notre Dame„, pracodawcy płacili mu astronomiczną sumę dwóch i pół tysiąca dolarów tygodniowo. Mimo wielu zer na koncie, życie nie rozpieszczało młodego Creightona Tulla, któremu ojciec odmawiał przyjemności posiadania, póki sam nie zapracuje na swoje marzenia. Po śmierci „człowieka o tysiącu twarzy”, Creighton Tull rozpoczął karierę aktorską. Jej pierwszy rozdział da się zamknąć w kilku słowach: według producentów pozbawiony talentu swojego ojca, grywał w epizodach niewróżących mu wielkich występów na ekranie. Widząc, jak życie przepływa mu między palcami, Creighton Tull odwołał się do ostatniej instancji i zmienił imię na Lon Chaney Junior. Nie była to wcale prosta i przebiegła sztuczka marketingowa, lecz mus i jak powie później sam aktor, „kazano mu głodować, by zmienił swoją twarz”.

Pod pseudonimem, syn wyszedł z cienia ojca, czego nie mógł do końca zaakceptować, wyrzucając sobie występy pod jego imieniem. Zachęcone sukcesem „Syna Frankensteina” w 1939, studio Universal raz jeszcze przystąpiło do walki o prymat w świecie filmowej grozy. W 1941 ruszyły zdjęcia do „Wilkołaka”, w którym rolę tytułową dostał Lon Chaney Jr. Podobnie jak Dracula dla maniaków kina grozy będzie zawsze nosił twarz Beli Lugosiego, a monstrum Frankensteina ryczało głosem Borisa Karloffa, tak Lawrence Talbot, najsłynniejszy wilkołak Hollywoodu, nosił będzie nazwisko Chaney.

Rola wilkołaka wymagała od aktora nie tylko ponadprzeciętnych umiejętności, ale także cierpliwości i poświęcenia. Make-up autorstwa Jacka Pierce’a nakładano każdego dnia przez kilka godzin, a specjalne futrzane rękawice, jak utrzymywał odtwórca głównej roli, były przytwierdzone do rąk szpilkami. Można doszukać się w tym akcie umartwienia, cielesnego poczucia winy, które być może toczyło Chaneya, lecz niezaprzeczalnie skóra wilka stała się jego ulubioną i zakładał ją jeszcze czterokrotnie.

Jako Larry Talbot, dotknięty przekleństwem likantropii szlachcic, wprost zachwyca i przejmuje, w każdym z filmów serii pozostaje najświetniejszym przykładem aktorskiego kunsztu. Dziecięca, naznaczona smutkiem twarz pozwala zapomnieć, że mamy do czynienia z masowo produkowanym filmem grozy. Wydaje się, jakoby Chaney na te kilkadziesiąt minut faktycznie stawał się Talbotem, jakby wierzył, że w żyłach płynie mu przeklęta krew, a klątwa naznaczyła go pentagramem na dłoni. Dokonuje się transformacja, na ekranie pojawia się wilkołak, Lawrence zaś znika. Chaney pozwala nam myśleć, że inny aktor zajął jego miejsce, gdyż skala niedocenianego talentu z łatwością mieści w sobie człowieka, jak i wilka. Animalistyczne odruchy, instynktowne zachowania, każdy najmniejszy szczegół sprawia, iż wyłania się postać chyba najwspanialszego w kinie wilkołaka. Autentyczny dramat człowieka dotkniętego klątwą ożywa na ekranie, pośród sztucznej mgły i kartonowych dekoracji. Jest to zadziwiający ewenement – obecność prawdopodobieństwa psychologicznego, w gruncie rzeczy ocenianego przez pryzmat kreacji Chaneya. Długo można dywagować nad rolą Chaneya Juniora, jednak trzeba też oddać sprawiedliwość scenarzyście, Curtowi Siodmakowi, którego historia zrobiła tyleż samo dla kultury masowej, co „Frankenstein” Jamesa Whale’a. Siodmak wprowadził do powszechnej świadomości wiele mitów, uznawanych teraz za podstawę wilkołaczych opowieści. Wystarczy wspomnieć choćby o zabójczym dla ludzi-wilków srebrze, pięcioramiennej gwieździe na dłoni, czy też niekontrolowanej przemianie przy pełni księżyca.

Lon Chaney Junior, naczelny wilkołak kina, próbował swych sił także jako monstrum Frankensteina, mumia oraz potomek Draculi, lecz żadna z późniejszych ról nie zdefiniowała aktora tak, jak Lawrence Talbot. Benicio Del Toro jest pierwszym, który zastąpi Juniora w skórze najsłynniejszego wilkołaka Hollywood. Trudno dywagować, czy dorówna wielkiemu poprzednikowi, jedno jest jednak pewne – nazwisko Chaney zawsze funkcjonować będzie jako synonim aktorskiego szaleństwa, wyzwalanego przy każdej pełni księżyca.

Even a man who is pure in heart
and says his prayers by night
may become a wolf when the wolfbane blooms
and the autumn moon is bright.

Tekst z archiwum film.org.pl.

REKLAMA