search
REKLAMA
Seriale TV

KLĄTWA JU-ON: POCZĄTEK. Powrót japońskiego klasyka horroru

Krzysztof Walecki

8 lipca 2020

REKLAMA

Ledwo na początku tego roku gościliśmy na ekranach kinowych The Grudge: Klątwę, czyli remake amerykańskiej wersji Ju-On, a tymczasem Netflix właśnie wypuścił sześcioodcinkową Klątwę Ju-on: Początek, niejako prequel oryginalnych, japońskich filmów. Piszę „niejako”, bo choć serial faktycznie rozgrywa się przed wydarzeniami ukazanymi w kończącym w tym roku 20 lat pierwowzorze, to jednocześnie prezentuje całkiem odmienną genezę klątwy, od której nie ma ucieczki. Tym samym nie jest wymagana znajomość oryginału ani tym bardziej żadnego z późniejszych dwunastu (!) filmów (uwzględniam również amerykańskie wersje oraz spin-off – Sadako vs. Kayako) – serial Netflixa posiłkuje się wybranymi elementami z pierwszych części Ju-On Takashiego Shimizu, ale przetwarza je zgodnie z własną wizją. Bardziej zatem niż prequel pasuje określenie reboot, co właściwie nie powinno dziwić, jeśli przypomnieć sobie, o czym te filmy traktują.

Każdy, kto przekroczy próg pewnego nawiedzonego domu w Japonii, umrze. Cały cykl zasadza się na tym prostym pomyśle, który z góry determinuje losy postaci i od którego praktycznie nigdy nie ma odstępstw. Bohaterowie zatem zastępowani są innymi w każdym filmie, gdyż to klątwa jest w centrum opowieści i to ona rządzi narracją. Twórcy serialu wydają się iść tym tropem – choć mamy wiodące postaci całego sezonu, co odcinek umierają kolejni lokatorzy bądź przypadkowi goście feralnego domu. Trudno przywiązać się do kogokolwiek, może z wyjątkiem badacza paranormalnych zjawisk, który wydaje książki o różnych dziwnych przypadkach, ale sam nie wie, skąd bierze się w nim upodobanie do tego typu rzeczy. Ale, co zaskakujące, horror w Klątwie Ju-on: Początku skupia się tym razem w mniejszym stopniu na warstwie fantastycznej, a bardziej na konsekwencjach spotkania ze zjawami. Ich nieoczekiwane i mordercze objawienia zostają zastąpione brutalnymi atakami ludzi, których czyny są echami oryginalnej zbrodni, dającej początek klątwie.

Na przestrzeni sześciu półgodzinnych odcinków łatwiej nam dostrzec tę powtarzalność, choć ta wyklucza przypadkowość ofiar, co stanowiło siłę oryginału. W serialu jedynym takim przypadkiem wydaje się nastoletnia uczennica, już w pierwszym odcinku podstępem zwabiona do domu, gdzie rówieśnicy dokonują wobec niej haniebnych czynów. Ale to również jej wątek najlepiej ukazuje, jak łatwo ofiara może stać się katem, a kat ofiarą, tylko po to, aby cykl klątwy się dopełnił. Akcja serialu rozpięta jest pomiędzy 1988 a 1997 rokiem, co sprawia, że efekty działania sił fantastycznych są druzgocące właśnie przez ich trwanie w czasie – im dłużej działa klątwa, tym jej rezultat jest bardziej wstrząsający. Zamiast jednak straszenia miauczącym, bladolicym dzieckiem lub długowłosą maszkarą, jak to miało miejsce w oryginale (choć nowe wersje tych postaci pojawiają się na ekranie), obserwujemy powolne, ale nieustanne zatracanie się bohaterów we własnej rozpaczy, strachu oraz gniewie. Winą za to możemy obarczyć nawiedzony dom, jednak twórcy serialu mądrze nie dopowiadają, co faktycznie jest wynikiem działania duchów, a co człowieka. Być może najstraszniejsze w tym wszystkim jest to, że najgorszych czynów nie możemy przypisać zjawom.

Epizodyczna struktura całości i czasowa rozpiętość przywodzą na myśl również Netfliksowy Nawiedzony dom na wzgórzu, choć serial Mike’a Flanagana, też będący wariacją na temat innego klasycznego dzieła, sam czerpał z oryginalnego Ju-On, zwłaszcza w kwestii surrealnej grozy. Nowa produkcja udanie ewokuje atmosferę pierwowzoru, swą konstrukcją stwarzając wrażenie kryminalnej łamigłówki, ale za bardzo skupia się na potwornościach typowo ludzkich, lekceważąc przy tym ornamentykę fantastyczną. Groteskowość pierwszych filmów Shimizu, na czele z przerażającymi dźwiękami i wizualnymi atrakcjami, od których włos jeżył się na głowie, decydowała o sukcesie całej serii, a w Początku wyraźnie tego brak. Nie musi to być jednak wyłącznie kwestia stonowanej wrażliwości bądź braku wyobraźni reżysera, Sho Miyake, oraz scenarzystów, Hiroshi Takahashiego i Takashige Ichisego – wystarczy przypomnieć sobie tegoroczny amerykański remake, który także pozbawiony był śmielszej oprawy. Być może jest to znak naszych czasów, aby nowa Klątwa była bardziej przyziemna; z drugiej strony serial nie stroni od pomysłów i wykonania rodem z późnego Davida Lyncha (zwłaszcza moment zniknięcia ojca jednego z bohaterów nasuwa skojarzenia z niedawnym Twin Peaks).

Kiedy całość kończy się w 1997 roku, nie mamy poczucia, abyśmy dowiedzieli się wszystkiego o klątwie. Geneza wydaje się niepełna, wciąż pozbawiona pewnych elementów, wprowadzająca też rzeczy nie do końca jasne, jak doniesienia medialne o różnych głośnych kataklizmach (Czarnobyl, ataki z użyciem gazu Sarin). Czyżby klątwa rozprzestrzeniała się również zgodnie z efektem motyla, skutkującym dużo poważniejszymi niż lokalne tragediami? Podejrzewam, że odpowiedzi na to i inne pytania pojawią się w drugim sezonie. Nie mam żadnych podstaw, aby uważać, że ten nie powstanie – Klątwa Ju-on: Początek może spodobać się zarówno fanom cyklu, jak i tym, którzy nie mieli z nim dotąd styczności. Strach zastąpiony został poczuciem niemożliwości odwrócenia czasu, chęci cofnięcia się do momentu przekroczenia progu nawiedzonego domu. Tragedia tych, którzy straszą, jest niczym w porównaniu do udręki ich ofiar, bezwolnie powtarzających ten sam schemat.

Jak na ironię, to samo wydają się robić twórcy każdej kolejnej nowej wersji. Pisałem o tym przy okazji premiery ostatniej amerykańskiej odsłony – całość jest tak mocno skodyfikowana, że trudno w jej obrębie stworzyć coś nowego. W przypadku The Grudge: Klątwy była to przeszkoda; dla Początku wręcz przeciwnie, gdyż autorzy świadomie czynią z tej niemożliwości wyjścia poza schemat temat serialu. Tej trzygodzinnej kronice śmierci brakuje efektu szoku i solidnego straszenia, ale jak na 20-letnią serię nie jest źle.

REKLAMA