JUMP SCARE kontra WIEDŹMA Z BLAIR, czyli czego się boimy w kinie
Lubimy się bać, to nie ulega wątpliwości. Kino grozy nieustannie powstaje i cieszy się sporą popularnością, zmieniając jedynie wraz z upływem czasu swoją formę. Horror może poruszać ważne społeczne tematy, dawać upust fantazji, wzruszać, obrzydzać, a nawet podniecać. Najważniejszym i nieodłącznym elementem horroru jest jednak strach, bez którego ten gatunek nie może się obyć. Oczywiście można bez końca katalogować, analizować i opisywać różne techniki, za pomocą których filmowcy starają się nas, widzów, straszyć, jednak w tym artykule chciałbym omówić dwa najbardziej w moim odczuciu podstawowe, do pewnego stopnia przeciwstawne warianty straszenia i zastanowić się nad tym, jak każdy z nich na nas oddziałuje.
Jump scare albo efekt BU!
Nazwa tego chwytu oddaje jego istotę. Coś nagle (na nas, czyli w kadr) wyskakuje i sprawia, że się boimy. Mechanizm jest banalnie prosty i polega na wykorzystaniu elementu zaskoczenia raptownym zdarzeniem, burzącym równowagę. Nieskomplikowanie skuteczny zabieg jest zazwyczaj następstwem spokojnej sceny, brutalnie przerywanej przez coś w najbliższym otoczeniu bohaterów. Czasem jest to po prostu wyskok zza rogu głównego antagonisty/potwora, czasem niespodziewany ruch. Odczuwamy wtedy coś podobnego do wrażenia, gdy ktoś niespodziewanie krzyknie nam za plecami „bu!”. Nawet jeśli wiemy od razu, że to żart, wzdrygamy się. Tak samo jest z jump scare’ami, które wywołują w nas odruchowy strach, gdy nagle przełamują obraz. Dla ich właściwego działania konieczne jest odpowiednie wprowadzenie – poprzedzenie “skoku” odpowiednim rozluźnieniem i spowolnieniem akcji, tak aby miał co przełamać. Jego esencją jest bowiem nie tyle funkcja fabularna, ile sam efekt nagłego wstrząsu. Za modelowy pod tym względem jump scare można uznać finałową scenę z Carrie Briana De Palmy – wykorzystującego dodatkowo efekt rzekomego rozwiązania akcji i związanego z nim uspokojenia – która jest wskazywana często jako inspiracja dla wielu późniejszych horrorów.
Ze względu na wspomnianą już prostotę działania jump scare jest zabiegiem niemal domyślnym i nie tyle może spodziewanym, ile mocno wrośniętym w konwencję horroru. Momenty uspokojenia, przygotowujące grunt pod nagłe przestraszenie dość łatwo można przejrzeć, jeśli zna się reguły i strategie rządzące kinem grozy. Dlatego ważnym wzbogaceniem tego zabiegu jest uzupełnienie poprzedzającego „wyskok” momentu usypiania o dodatkowe odwrócenie uwagi widza pozornym rozluźnieniem akcji po gęstszym momencie lub o budującą napięcie, niepokojąco narastającą muzykę – tutaj przykładu modelowego może dostarczyć chociażby Omen Richarda Donnera ze sceną ataku pani Baylock na Gregory’ego Pecka. Dźwięki wzmagają napięcie i nieco paradoksalnie, pomimo wyraźnego przygotowywania oglądających na moment nagłego zderzenia bohaterów z antagonistami, zwiększają efekt wywoływany przez same wyskoki, bo rozciągają towarzyszący im strach na kilka chwil poprzedzających (kto chce dowodu, niech przypomni sobie motyw muzyczny ze Szczęk).