search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

John McClane na ulicach Warszawy

Rafał Oświeciński

12 lutego 2013

REKLAMA

Polski marketing filmowy to pewne zjawisko, któremu nie udało się niestety zaistnieć nad Wisłą. Całość działań idzie zazwyczaj w kierunku szablonu: tu plakat, tam zwiastun, o, a tu jakiś billboard – ot standardowe działania promocyjne, które mają sprzedać film takim, jaki jest. 

Oczywiście inaczej to wygląda w związku z filmem polskim, który dostaje wszystko, co trzeba, ale nad tymi działaniami unosi się fetor strasznej amatorszczyzny. Gdyby oceniać kampanie pod względem czysto estetycznym, to słabe plakaty konkurują z byle jak skleconymi trailerami, jakby większość z nich chciała wpaść do jednej z Hezekarowych kategorii. Rodzynki oczywiście się zdarzają, niemniej sposób promowania kina polskiego woła o pomstę do nieba, co ma też poniekąd swoje odzwierciedlenie w popularności polskiej kinematografii na świecie, w tym wielkie sukcesy na najważniejszych światowych festiwalach…

Inaczej ma się sprawa z hitami zagranicznymi. Tutaj wodze trzymają dystrybutorzy filmowi, którzy powożą wóz pełen zagrancznych hitów. Jadą w kierunku zazwyczaj z góry wyznaczonym i zaakceptowanym przez wielkiego brata zza oceanu, czyli standardzik: trafny polski tytuł, spolszczony zwiastun, plakat, klipy telewizyjne, billboardy na ulicach, współpraca z fastfoodową franczyzą, wielkie banery reklamowe na Stopklatce i Filmwebie, kampanie PR-owe przewalające się przez internet i – o dziwo – artykuły pełne promocyjnej sieczki publikowane bez mrugnięcia okiem gdzie popadnie. Czasami jednak zdarza się, że dystrybutor ma ambicję wyjścia poza schemat i próbuje rozsmakować się w czymś, co zwie się marketingiem wirusowem / viralem, czyli próbą wykreowania pewnej marki za pomocą nas, jej czytelników/widzów, którzy, zafascynowani tym, co przeczytali/zobaczyli, podzielą się dalej ze swoimi znajomymi (fejsik, twit, forum), co zapewni reklamie efekt kuli śnieżnej, która rośnie i rośnie, intryguje coraz więcej osób, a pomysłodawca kampanii otwiera szampan, bowiem ziścił się jego sen o dużym zasięgu małym kosztem. Tyle w skrócie, bo w szczegóły, zasady i wyjątki nie ma co wchodzić.

Więc Polacy nie gęsi i swój viral mają. Oto do kin wchodzi już na Walentynki „Szklana Pułapka 5”, czyli „A Good Day to Die Hard”, który – nie będzie inaczej, zobaczycie – stuninguje wszystkie debilizmy części poprzedniej i spróbuje sprzedać je na nowo, w jeszcze większym huku, tym razem na ulicach Moskwy. Dystrybutor, Imperial-Cinepix, postawił więc na wszystko, co tradycyjne, a co możecie już doświadczać na ulicach, w telewizji i w necie, ale zarzucił także na Youtube taki oto viral:

https://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=ToN_iFl0yLA

Obejrzeliście? To na co jeszcze czekacie? Rezerwujcie bilety!

Ale serio. To jest złe. Bardzo złe. Nie wiem, czy to nie jest przykład najgorszej kampanii wirusowej w historii polskiej reklamy, choć sprawne oko regularnych obserwatorów polskich reklam pewnie wyłapało rzeczy gorsze. Fake’owy reportaż od razu sprawia, że to, co widać, jest ewidentną ściemą zrobioną za grosze. I nie, nie chodzi o uwierzenie, że Willis śmiga po Mokotowie. Nie chodzi też o milionowy budżet, którego wcale być nie musiało. Ale chodzi o pomysł. Rozbity samochód na parkingu przy ulicy to świetny punkt wyjścia, intrygująca obietnica. Ale te nalepki na wozie, reporterka, kamery uliczne, których nie ma; zdjęcia z punktu widzenia McClane’a; wywiady z podstawionymi osobami… Ech, panie, po co strzępić język na taką amatorkę. Z drugiej jednak strony za chwilę mogą śmiać się internety, choć nie wiem, czy w sposób, jaki sobie życzy SinnTV/Imperial-Cinepix.

Jak to robią Amerykanie?

Najsłynniejszym przykładem kampanii wirusowej był „Blair Witch Project”. W 1999 roku internet jeszcze raczkował (KMF stawiał pierwsze kroki), więc nic dziwnego, że strona, na której relacjonowano tajemnicze porwania i gdzie gromadzono dowody na istnienie czegoś morderczego, była bardzo sugestywna. Na tyle, że amatorski film, klasyka found-footage, w momencie wejścia na ekrany był traktowany jako… dokument. Wyobraźcie sobie jaki niepokój mógł wówczas wywoływać, ile krzyku było na sali kinowej. Horror zdefiniowano na nowo.

Dobre virale w świecie filmu to rzecz powszechna. Przed premierą „Prometeusza” w sieci pojawiły się spoty przedstawiające Petera Weylanda na konferencji TED w 2023 roku. Kto był wówczas niezaintrygowany? Kapitalnie zrealizowane i obiecujące dużo, bardzo dużo. Tak dużo, że o rozczarowanie było nie tak trudno, niestety.

Poniżej reklama… misia, prosto z lat 80., a tak naprawdę jeden z virali związany z „Toy Story 3″. Podobne spoty nakręcono z Kenem.

Niestandardowa kampania do „The Last Exorcism”. Jakiś czas temu, głównie w Stanach, szalenie popularny był video-chat z losowo wybranymi osobami. Producenci horroru o opętaniach wrzucili więc w sieć pewną śliczną dziewczynę, która… Musicie to zobaczyć.

Wielką kampanię viralową miał „Mroczny Rycerz” – z jednej strony podchody z Jokerem w roli głównej i szaleństwo na Comic-Con, z drugiej kampania wyborcza Harveya Denta. Podsumowanie w filmie poniżej.

I wisienka na torcie. Jak najbardziej związana z filmem. To się nazywa viral!

 

 

Avatar

Rafał Oświeciński

Celuloidowy fetyszysta niegardzący żadnym rodzajem kina. Nie ogląda wszystkiego, bo to nie ma sensu, tylko ogląda to, co może mieć sens.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA