search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

JACK vs OZ: pojedynek gigantów

Krzysztof Walecki

8 marca 2013

REKLAMA

W ten weekend na ekrany polskich kin wchodzi „Oz: wielki i potężny” Sama Raimi, zaś tydzień później debiutuje nowy film Bryana Singera „Jack pogromca olbrzymów”. Oba te tytuły są wariacjami znanych bajek – pierwszy stanowi prequel „Czarnoksiężnika z Oz” Victora Fleminga z 1939r., opartego na prozie L. Franka Bauma, zaś fabuła drugiego mocno inspiruje się znaną historią o Jasiu i magicznej fasoli. Jednocześnie tak „Oz”, jak i „Jack” są superprodukcjami za 200 mln. dolarów, które mocno polegają na komputerowych efektach specjalnych oraz akcji.

Już po samych zwiastunach można zawyrokować, że będą one technicznym popisem, przetworzeniem starych pomysłów na nową modłę, jak to było w przypadku „Alicji w Krainie Czarów” Tima Burtona oraz „Królewny Śnieżki i Łowcy” Ruperta Sandersa. Nowy trend w kinie utrzyma się, póki kolejne tytuły będą na siebie zarabiać – w przypadku dzieł Raimiego i Singera są na to spore szanse, pomimo olbrzymich budżetów. Nawet jeśli nie uda im się w USA (ich pojedynek jest nieunikniony) jest jeszcze rynek zagraniczny, na który zawsze mogą liczyć. Bardziej jednak niż box-office czy moda na nowe wersje bajek i baśni interesuje mnie wybór na stanowisko reżysera przy obu tych produkcjach. Tym bardziej, że znaleźć można punkty wspólne w ich karierach.

Raimi (rocznik 1959) to wariat. Wychowany na „Three Stooges” fan slapsticku, karierę rozpoczął od mocnego uderzania, jakim było „Martwe zło” (1981), kultowy horror, w którym już można było dopatrzyć się jego zamiłowania do przesady. Ten wyjątkowo krwawy, acz nie pozbawiony czarnego humoru film o nierównej walce piątki młodych ludzi z demonami w lesie doczekał się jeszcze dwóch kontynuacji („Martwe zło II” z 1987r. i „Armia ciemności” z 1992r.), z każdą kolejną coraz bardziej odchodząc od straszenia na rzecz bawienia. Zresztą, żaden jego film z tamtego okresu nie rości sobie pretensji do bycia czymś więcej niż dosyć specyficzną rozrywką; do 1998 roku Raimi to reżyser niezwykle witalny – kamera jest prawie w ciągłym ruchu, a nietypowe kadrowanie staje się wyróżnikiem jego stylu – oraz mało poważny, bez znaczenia, czy kręci horror, komiksowe kino akcji „Darkman” (1990) czy western „Szybcy i martwi” (1995).

To wszystko znika przy realizacji „Prostego planu”, znakomitego thrillera o fatalnej w skutkach decyzji trójki bohaterów, którzy znajdując w lesie wrak samolotu, a w nim kilka milionów dolarów, postanawiają zatrzymać je dla siebie. Nominowany do dwóch Oscarów film stanowi moment przełomowy w karierze Raimiego, którego od tamtej pory przestano traktować tylko jako twórcę B-klasowych horrorów, a zaczęto baczniej śledzić jego kolejne poczynania. O dziwo, potem było gorzej. Ani melodramat „Gra o miłość” (1999) o bilansie życia znanego baseballisty z Kevinem Costnerem, ani thriller „Dotyk przeznaczenia” (2000), w którym wróżąca z kart Cate Blanchett stawia czoło mordercy Katie Holmes, nie spotkały się ze szczególnym zainteresowaniem, tak ze strony widowni, jak i krytyków, uchodząc dziś za słabsze dokonania twórcy „Martwego zła”.

W czasie, gdy Raimi kręcił swój western z Sharon Stone, Hollywood dowiedziało się o istnieniu Bryana Singera (rocznik 1965), który filmem „Podejrzani” zapewnił sobie miejsce w czołówce nowych twórców. Nagrodzony masą wyróżnień, w tym dwiema statuetkami Akademii – za najlepszy scenariusz i dla Kevina Spacey za najlepszą rolę drugoplanową – thriller Singera uchodzi za mistrzowski popis narracji (dla niektórych był to tylko popis dla popisu, efektowna wydmuszka), przykład kina rozrywkowego, które dzięki przemyślanemu tekstowi oraz doskonałej realizacji urasta do czegoś więcej. Nie zaszkodził również jeden z najbardziej zaskakujących finałów w historii kina, lecz nawet pomimo poznania tajemnicy, kolejne seanse „Podejrzanych” wcale nie rozczarowują, odsłaniając wciąż nowe warstwy geniuszu scenariusza Christophera McQuarrie i reżyserii Singera.

Po tak szybkim (wcześniej reżyser nakręcił tylko jeden film – „Public Access” z 1993r.) i wielkim sukcesie czekano z wielkimi nadziejami na kolejne dzieło Singera. I się doczekano, ale nakręcony trzy lata później „Uczeń szatana”, na podstawie opowiadania Stephena Kinga, zawiódł zarówno fanów „Podejrzanych”, jak i wielbicieli twórczości autora „Carrie”. Historia fascynacji amerykańskiego nastolatka swoim sąsiadem, który okazuje się być ukrywającym się Nazistą, odznaczała się dobrym aktorstwem, lecz brakowało ciekawego rozwinięcia pomysłu wyjściowego. Zło uwodzi chłopaka, korumpuje go coraz bardziej, finał jest więc nietrudny do przewidzenia. Nieprzyjemny w odbiorze film spotkał się z chłodnym przyjęciem krytyki i poległ kasowo. Singer tymczasem był już myślami przy swoim kolejnym projekcie – „X-Men” (2000) – dosyć ryzykownym, po pierwsze, dlatego, że ekranizacje komiksów o superbohaterach (poza „Batmanami”) kończyły się w większości klapami, a po drugie, ze względu na osobę samego reżysera, kojarzonego do tej pory ze skromnymi thrillerami, w których ważniejsze od akcji i efektów były portrety psychologiczne postaci i interakcje między nimi. Co ciekawe, twórca „Podejrzanych” umowę na realizację filmu o mutantach podpisał już w 1996 roku, zaraz po swym wielkim sukcesie.

Tymczasem „X-Men” okazał się sporym przebojem i przyczynkiem do powstania kolejnych filmów na podstawie komiksów. A następny w kolejce był „Spider-Man” w reżyserii… Sama Raimi. Od tego momentu kariery obu tych twórców są do siebie bliźniaczo podobne: realizacja trzech filmów komiksowych pod rząd – w przypadku Singera są to dwie części „X-Men” (druga z 2003r.) oraz „Superman: powrót” (2006), zaś Raimi może się pochwalić trylogią o Spider-Manie (2002-2007) – po czym następuje powrót do korzeni, którym dla tego pierwszego jest thriller wojenny „Walkiria” (2008), a dla drugiego horror z przymrużeniem oka „Wrota do piekieł” (2009).

Etap komiksowy w ich twórczości najbardziej zaciążył na tym, jak są dzisiaj postrzegani jako reżyserzy. Być może dwustumilionowe budżety na ich nowe produkcje fantasy nie powinny dziwić, lecz należy zauważyć, że ich ostatnie ekranizacje komiksów nie zostały przyjęte zbyt ciepło, i trudno mówić o jakimkolwiek sukcesie. Zamiłowanie do przesady Raimiego znalazło swoje ujście w „Spider-Manie 3”, gdzie obok wielu scen akcji, bohaterów, wątków pobocznych i nieoczekiwanych sytuacji (amnezja Harry’ego, Sandman zabójcą wujka Bena) reżyser dorzucił jeszcze numer taneczny. „Superman: powrót” miał inne problemy – było to dwuipółgodzinne widowisko, w którym dominował wątek romantyczny, zaś akcji i przygody było tyle, co kot napłakał. Jak na ironię, poprzednim ich filmom stawiano odwrotne zarzuty, i tak, gdy w pierwszych dwóch „Spider-Manach” było za mało akcji, tak „X-Men” i „X-Men 2” charakteryzowały się nagromadzeniem zbyt dużej liczby bohaterów.

Sam Raimi Bryan Singer

„Wrota do piekieł” chciały być i straszne, i śmieszne, lecz zamysł Raimiego, aby wrócić do kina, które kręcił w latach 80-tych, nie powiódł się. Zabrakło pewnej ręki umiejącej spoić horror i komedię – udaje się to tylko w jednej scenie, na podziemnym parkingu. Powstał film straszący na pół gwizdka, którego nie uratował nawet dobry finał. Więcej szczęścia miał Singer robiąc „Walkirię”, thriller o zamachu na Hitlera. Świetnie nakręcony i trzymający w napięciu obraz zebrał dobre oceny, choć niektórzy narzekali na Toma Cruise’a w roli głównej. Zresztą, jego udział w projekcie od początku niósł ze sobą niebezpieczeństwo, że wszelkie aspiracje artystyczne zostaną niezauważone (minęły czasy, gdy Tomek grał w „Rain Manie”, czy „Magnolii”). Na szczęście film Singera nie chciał być niczym więcej jak porządnie opowiedzianym dreszczowcem historycznym, rozrywką na poziomie.

Zarówno Raimi, jak i Singer są na takich etapach swoich karier, że mogą wszystko. Obaj zaczynali od kina niszowego, aby później sprawdzić się na planach wysokobudżetowych widowisk. Są fachowcami w tworzeniu magii ekranu, więc decyzja, aby zmierzyć się z baśniową klasyką, jest jak najbardziej zrozumiała. Jednak zwiastuny „Oza: wielkiego i potężnego” oraz „Jacka pogromcy olbrzymów” zapowiadają filmy, które, tak po prawdzie, mógłby nakręcić każdy sprawny rzemieślnik w Hollywood. Miejscami zaskakują formą, fabularnie już mniej. Czy wynika to ze znajomości obu tych historii, czy może same filmy oferują dużo więcej, a jedynie reklamy zręcznie to tuszują, tego jeszcze nie wiem.

https://www.youtube.com/watch?feature=player_detailpage&v=Qy2fJsCkUn4

Projekt Raimiego jest dużo ryzykowniejszy, bowiem mierzy się on, nie tyle z literackim pierwowzorem, ile z filmowym arcydziełem, jakim jest, nawet po tylu latach „Czarnoksiężnik z Oz”. Ambicje są wielkie, a od reżysera „Spider-Mana” oczekuję tak szaleństwa, jak i pokory. Singer tymczasem bierze na tapetę opowieść o chłopcu, który wspiął się na gigantyczną łodygę fasoli i dotarł do siedziby olbrzyma. Tak było w oryginale. U twórcy „Podejrzanych” olbrzymów jest więcej, Jack nie wspina się sam, no i w historii pojawia się piękna królewna. Chcę wierzyć, że reżyserowi uda się ulepić, z tej raczej prostej bajki, coś oryginalnego i świeżego, a w najgorszym razie da nam emocjonujące przygodowe widowisko.

https://www.youtube.com/watch?feature=player_detailpage&v=ZVaHqNm_M-o

Co dalej? Bryan Singer wraca do świata mutantów filmem „X-Men: Days of Future Past”, którego premierę przewidziano na przyszły rok, zaś Sam Raimi po raz kolejny wspomina o możliwości realizacji czwartej części „Martwego zła”, drażniąc fanów, że może w te wakacje napisze z bratem scenariusz. Już raz ci reżyserzy wykonali zwrot w kierunku swojego kina, gdy ich poprzednie filmy nie spotkały się z najlepszym odbiorem. Czy jest to zapowiedź tego, co czeka „Oza” i „Jacka”? Czyżby ich twórcy przewidzieli, że nakręcili niedobre obrazy? Oby nie. Osobiście wierzę w jakość obu tych tytułów, choć kolorowy świat Oz jest dla mnie zbyt kolorowy, zaś historia o olbrzymach wydaje się mocno schematyczna. Czy tak jest, przekonam się w kinie. „Oz: wielki i potężny” startuje 8 marca, zaś „Jack pogromca olbrzymów” tydzień później.

REKLAMA