HUGH JACKMAN. Bardzo głęboka woda
Trzeba mieć nie lada odwagę, by w swoim zaledwie trzecim kinowym występie – a premierowym w Hollywood! – wcielić się w najbardziej kultową postać komiksową w historii. Ktoś zupełnie Amerykanom nieznany miał przenieść na ekran kogoś, kogo znają lepiej niż samych siebie – przed premierą X-Men Bryana Singera dyskusjom na ten temat nie było końca. I choć wielu wątpiło w powodzenie tej misji, 13 lutego 2000 roku jedno stało się jasne – jeśli Hugh Michael Jackman nie był najlepszym aktorem, który mógł zagrać Wolverine’a, to szybko stał się nim w oczach milionów widzów.
I pomyśleć, że jako mały chłopiec chciał zostać… kucharzem na pokładzie samolotu. Mając za sobą kilka przelotów, podczas których serwowano jedzenie, mały Hugh uznał, że wśród członków załogi jest także kucharz. Jak to dobrze, że rodzice szybko wytłumaczyli mu, iż wymarzony fach małego Jackmana po prostu nie istnieje i musi obrać sobie za cel inną profesję. Dzięki temu dziś możemy podziwiać na ekranach i deskach teatrów liczne talenty od śpiewu przez taniec aż po aktorską dramaturgię, z której znany jest większości widzów na świecie. Hugh jest bowiem rzadkim w Hollywood przykładem prawdziwie wszechstronnego artysty – potrafi niemal wszystko i sprawdza się w każdej dziedzinie sztuki, w której próbuje swych sił.
Urodził się 12 października 1968 roku w Sydney z rodziców Brytyjczyków. Ich pochodzenie wciąż doskonale widać w manierach i kulturowych zamiłowaniach Hugh, który uwielbia cytować Szekspira i oddawać się rozmyślaniom nad filozoficznymi zagadnieniami. Bogata w przeróżne dokonania artystyczna kariera Jackmana jest zapewne wynikiem równie eklektycznej edukacji, w trakcie której ukończył nie tylko kursy aktorstwa, ale także zdobył tytuł licencjata w zakresie komunikacji na University of Technology w Sydney. W przerwie między kolejnymi etapami kształcenia znalazł także czas, żeby wybyć na rok do ojczyzny swych rodziców, gdzie w liceum Uppingham uczył… wychowania fizycznego. Na poważnie o aktorstwie zaczął myśleć w wieku 22 lat, kiedy to podczas ostatniego roku studiów wziął udział w warsztatach teatralnych, by zdobyć dodatkowe punkty. „Przez tydzień przygotowań do wystawienia sztuki [chodziło o The Memorandum Václava Havla – DM] poczułem się bardziej związany z tym miejscem i ludźmi niż przez całe trzy lata” – tak po latach podsumowuje tamte doświadczenia, dzięki którym odważył się zamienić aktorstwo w coś więcej niż tylko hobby. By rozwijać się w tym kierunku, kontynuował naukę w Actor’s Centre w Sydney, a później w Western Australian Academy of Performing Arts na Uniwersytecie Edith Cowan University w Perth. To właśnie dla nauki w tej ostatniej instytucji, którą ukończył w 1994 roku, zrezygnował z roli w popularnej operze mydlanej Sąsiedzi. To się nazywa determinacja!
Ukształtowany przez teatr
To deski teatru ukształtowały go jako artystę i to na londyńskich i nowojorskich scenach odnosił największe sukcesy na początku swej kariery. Swą miłość do teatru zawdzięcza po części… rozpadowi małżeństwa rodziców. Gdy Hugh miał osiem lat, jego matka postanowiła zrezygnować z dalszych prób zaadaptowania się do australijskiego życia i powróciła do Anglii. Przez wiele lat nie miał z nią kontaktu, ale gdy był już nastolatkiem, udało się nawiązać ponowną, choć niezbyt bliską relację. Regularne podróże do ojczyzny rodziców pozwoliły jednak młodemu Jackmanowi na pielęgnowanie swej miłości do teatru.
Wielka Brytania stała się także areną jego scenicznego debiutu. W 1998 roku, a więc cztery lata po zakończeniu edukacji, Hugh wystąpił w głównej roli Curly’ego McLaina w uznanym musicalu Oklahoma! Trevora Nunna na londyńskim West Endzie. Debiut był okazały – przyniósł mu nominację do prestiżowej nagrody Laurence’a Oliviera, a także rolę w powstałej rok później telewizyjnej wersji musicalu. Dziś wspomina ten występ jako niesamowite, kształtujące go jako artystę przeżycie: „w jakimś sensie to zawsze będzie jeden z najjaśniejszych punktów mojej kariery”. Sześć lat później, a więc na długo po tym, jak zaistniał w Hollywood rolą Wolverine’a, Jackman odnotował największy sukces w swojej teatralnej karierze, wykazując się ogromną odwagą. Wystąpił w broadwayowskiej wersji The Boy From Oz w roli Petera Allena, homoseksualnego artysty estradowego, która przyniosła mu prestiżową Tony Award i szereg innych wyróżnień, a przede wszystkim ogromne uznanie ze strony środowisk gejowskich. W wywiadach Hugh zdawał się nie przejmować znaczeniem swego występu dla widzów homoseksualnych, jednak przyznał, że pod koniec blisko rocznej obecności musicalu w repertuarze, jego żona (z którą żyje szczęśliwie już od dwudziestu lat) nieustannie musiała potwierdzać heteroseksualną orientację męża.
Brawurowy występ na Broadwayu sprawił, że Hugh Jackman na kilka lat zadomowił się w roli prowadzącego rozdanie Tony Awards – bardzo ciekawa sytuacja zaistniała w 2004 roku, kiedy był nie tylko gospodarzem gali, ale także jednym z laureatów. Po kilku latach aktor powrócił na najsłynniejszą nowojorską scenę w A Steady Rain, by w 2011 roku otrzymać swój własny show, Hugh Jackman, Back on Broadway, w którym przy akompaniamencie osiemnastoosobowej orkiestry wykonuje swoje ulubione musicalowe numery, wplatając pomiędzy nie – a jakże! – utwory z The Boy of Oz i Oklahomy! Trudno o lepszy dowód estradowych talentów Hugh niż poświęcone mu broadwayowskie widowisko. Widowisko, dodajmy, które pobiło wszelkie musicalowe rekordy, zarabiając ponad czternaście milionów dolarów w zaledwie dziesięć tygodni i wyprzedając wszystkie bilety podczas każdego występu. Nic dziwnego, że Jackman w 2014 roku powrócił do estradowej mekki rolą w The River (w tym samym roku ponownie został prowadzącym podczas gali Tony Awards) i z pewnością nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w swojej scenicznej karierze.
Skok na bardzo głęboką wodę
Inaczej nie można nazwać tego, co zrobił Jackman, decydując się na rolę Logana w oczekiwanej przez miliony fanów komiksu ekranizacji X-Men. Premiera filmu Bryana Singera przyszła po wielu latach nieznośnej posuchy na polu ekranowych adaptacji komiksów, dlatego oczekiwania wobec produkcji o przygodach mutantów były ogromne. Film został odebrany pozytywnie, choć do zachwytów słyszanych po premierach najnowszych ekranizacji Marvela było daleko. Jeśli jednak miałbym wybrać jednego bohatera z produkcji Singera, który najbardziej przypadł mi do gustu, bezapelacyjnie byłby to właśnie Wolverine, któremu Jackman nadał charyzmę i opryskliwość znaną z kart komiksu. Co prawda trudno byłoby wiernie oddać złożony charakter postaci Logana, jednak Hugh nie ugiął się pod ciężarem tej roli i dzięki humorowi i dystansowi do rysunkowego pierwowzoru zaproponował widzom bohatera, w którego chcieli uwierzyć. Pierwsza trylogia X-Men nie była oszałamiającym sukcesem – w każdym razie nie takim, jakie osiągnęły ostatnie produkcje o przygodach mutantów – ale zapewniła wystarczające zyski, by 20th Century Fox zdecydowało się na nakręcenie filmu, w którym postać Jackmana zagra pierwsze skrzypce. X-Men Origins: Wolverine miało być tym, czym dla Avengers są solowe projekty Iron Mana czy Kapitana Ameryki – miało zapewniać odpowiednie wprowadzenie do historii bohatera i pogłębiać jego charakterystykę, a przede wszystkim uzupełniać podstawową serię filmową.
O tym, jak sromotną porażkę poniósł obraz wyreżyserowany przez Gavina Hooda (tak, tego samego, który w 2001 roku nakręcił W pustyni i w puszczy), świadczy nie jego wynik w box office (przyzwoite 179 milionów zielonych w USA, 373 miliony globalnie), ale to, ile w Stanach zarobił kolejny film o przygodach Logana, który do kin trafił cztery lata później (132 miliony zarobionych dolarów, przy poprawionym światowym wyniku – 414 milionów). Mimo że ogólny wynik finansowy The Wolverine jest imponujący, to znamienne są amerykańskie statystyki – fani wyposażonego w zabójcze szpony bohatera byli tak rozczarowani poziomem filmu Hooda, że na jego kontynuację wybrali się grupą o kilkaset tysięcy mniejszą. I mimo że widzowie w pozostałych częściach świata nie byli tak pamiętliwi, trzeba przyznać, że X-Men Origins: Wolverine nie potraktowało postaci Logana z należnym mu szacunkiem. Historia przypominała patchwork różnych faktów z komiksowego życiorysu superbohatera, jednak w sposobie ich ułożenia zabrakło logiki. Ważne postacie drugoplanowe zaprezentowane zostały pretekstowo lub wręcz błędnie, co rozjuszyło najbardziej zagorzałych fanów Wolverine’a. To wszystko nie zaszkodziło jednak Jackmanowi – wciąż błyszczał w roli Logana, a z każdym kolejnym wcieleniem w tę postać był bardziej przekonujący, jak gdyby wieloletnie odgrywanie tego bohatera zespoliło z nim aktora. The Wolverine to już zupełnie inna bajka – znacznie bardziej doświadczony reżyser (James Mangold, z którym Hugh miał okazję pracować wcześniej przy Kate i Leopold), dopracowany scenariusz, lepiej zarysowane postacie przyczyniły się do bardzo pozytywnego odbioru filmu, który był nie tyle kontynuacją przygód Logana, co ich rebootem. Ukonstytuowały one Jackmana jako niepodzielnego króla i władcę uniwersum X-Men i zapewniły mu zawodową przyszłość na wiele, wiele lat.
Nie tylko Wolverine
Postrzeganie Hugh tylko przez pryzmat jego komiksowego wcielenia byłoby niezwykle krzywdzące. Postać Logana zapewniła mu co prawda status gwiazdy i stanowi jedną czwartą jego dotychczasowego kinowego dorobku, jednak zwłaszcza w ostatnich latach Jackman dość regularnie pojawia się na wielkim ekranie w zupełnie innych wcieleniach. Jego filmografię dość wyraźnie rozdziela rok 2006, kiedy to stworzył dwie bardzo wyraziste kreacje – w szalenie niedocenionym Źródle Darrena Aronofsky’ego oraz w niezwykle udanym Prestiżu Christophera Nolana, gdzie wraz z Christianem Bale’em stworzył pasjonujący aktorski pojedynek. Filmy, w których wystąpił wcześniej – wyłączając trylogię X-Men – trudno uznać za oszałamiające sukcesy. Kod dostępu był udaną próbą odświeżenia kina sensacyjnego, Kate i Leopold to przyjemna komedia romantyczna, a Van Helsing – propozycja z gatunku fantasy – był spory sukcesem komercyjnym, który został nawet przekuty w grę komputerową poświęconą filmowi. Wszystkie te projekty były jednak zaledwie odskocznią od wizerunku Wolverine’a i nie wyrastały ponad dobrze przyjętą przeciętność. Pozycję Hugh zmienił rok 2006, kiedy miał także przyjemność współpracować z Woodym Allenem na planie Scoop oraz podczas pracy nad Happy Feet poznać fach aktora dubbingującego dużą produkcję animowaną. Co prawda w kolejnym roku Jackmana nie zobaczyliśmy w żadnej dużej produkcji, ale już 2008 rok i Australia, widowisko Buza Luhrmanna, skutecznie przypomniały go widzom.
Mniej więcej od pięciu lat trwa znakomita passa Hugh. Najpierw zagrał główną rolę w średnio udanych, ale dobrze przyjętych Gigantach ze stali, propozycji z gatunku familijnego sci-fi, a w kolejnym roku wcielił się w Jean Valjeana w Les misérables: Nędznicy, zgarniając za tę kreację Złotego Globa i jedyne jak dotąd nominacje do Oscara i nagrody BAFTA. W tej roli mógł wreszcie w pełni wykorzystać w kinie swoje umiejętności sceniczne, a jego śpiew robił wrażenie zwłaszcza na nieświadomych jego musicalowych korzeni widzach. Rok 2013 przyniósł jedną z najlepszych – o ile nie najlepszą! – ról w karierze Jackmana. W Labiryncie Denisa Villeneuve’a wcielił się w ojca sześcioletniej dziewczynki, która znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Wraz ze swym przyjacielem, którego córka także zaginęła, postanawia prowadzić własne śledztwo, stopniowo pogrążając się w szaleństwie spowodowanym gniewem i bezradnością. Hugh znakomicie wpasował się w duszną, mroczną atmosferę filmu Villeneuve’a, dowodząc, że dysponuje równie dużym talentem do ról dramatycznych, jak do kina akcji. Ostatnie lata przyniosły natomiast sporą odmianę w jego aktorskim emploi – dotychczas rzadko grywał bowiem łotrów i złoczyńców, a właśnie w takie postaci wcielił się w dwóch produkcjach z 2015 roku. W Chappie, ostatnim filmie Neilla Blomkampa, był zazdrosnym o sukces kolegi programistą i twórcą robotów, który nie cofnie się przed niczym, by zdobyć splendor i pieniądze. W Piotrusiu. Wyprawie do Nibylandii zagrał natomiast okrutnego pirata Czarnobrodego i dzięki tej roli ponownie mógł wykazać się talentem wokalnym. I choć oba filmy okazały się sporymi rozczarowaniami, nikt nie miał zastrzeżeń do pracy Jackmana – zwłaszcza w tej drugiej roli wypadł niezwykle okazale i kto wie, czy wkrótce nie stanie się drugim Johnnym Deppem, który niemal w każdej roli przywdziewa kostium i obfity makijaż. W swej najnowszej kreacji obywa się bez tego – w Eddiem zwanym Orłem gra trenera skoków narciarskich, który pomaga tytułowemu bohaterowi, popularnie uznawanemu za najgorszego skoczka w historii.
Człowiek renesansu
Hugh Jackman jawi się jako postać niespecjalnie pasująca do uznawanego za targowisko próżności Hollywood. Nie w głowie mu skandale – od dwudziestu lat pozostaje w związku ze starszą o kilkanaście lat aktorką Deborrą-Lee Furness, którą poznał na jednym ze swych pierwszych planów filmowych, jeszcze w Australii. Małżonka szybko zorientowała się, że kariera ukochanego rozwija się w błyskawicznym tempie i ona sama musi nieco zmienić plany zawodowe, jeśli chce trwać przy mężu. Przez lata starali się o dziecko, jednak po wielu nieudanych próbach zdecydowali się na adopcję Oscara i Avy. Hugh słynie ze znakomitej kondycji fizycznej i bycia kibicem wielu drużyn sportowych z Australii, Wielkiej Brytanii i USA. Raz nawet zdarzyło mu się zaśpiewać australijski hymn narodowy podczas finału tamtejszej ligi rugby!
Gra na pianinie, dużo czyta, od 1993 roku należy kontrowersyjnej Szkoły Praktycznej Filozofii – nazywanej także Szkołą Nauki Ekonomicznej nieformalnej organizacji zajmującej się filozofią życia, opartą na różnych prądach myślowych i religiach, od hinduizmu do Platona. Jackman aktywnie wspiera działalność charytatywną, regularnie oddając sporą część swych zarobków fundacjom i organizacjom non-profit. W latach 2005–2010 próbował także swoich sił w produkcji – wraz z żoną i przyjacielem Johnem Palermo założyli Seed Productions, firmę zlokalizowaną na terenie Fox Studios w Sydney, która miała za zadanie wspieranie niewielkich lokalnych projektów. Ostatecznie współprodukowała zaledwie dwa filmy, oba z udziałem Hugh – X-Men Origins: Wolverine i Uwiedzionego – by zamknąć podwoje po kilku latach działalności. I choć na producenckiej ścieżce naszemu bohaterowi się nie powiodło, na pewno zyskał dzięki temu przedsięwzięciu sporo potrzebnego w szołbiznesie doświadczenia.
Hugh Jackman to artysta wielu talentów, człowiek o niezwykle interesującej osobowości, a jednocześnie postać, do której określenie gwiazdor – mimo że od 2012 roku ma swą gwiazdę w hollywoodzkiej Alei Sław – nijak nie pasuje. Gdy ogląda się wywiady z nim lub jego występy – zwłaszcza ten z 2009 roku, kiedy wspaniale poprowadził oscarową galę – można odczuć w nim australijską przyziemność i pokorę, podszytą wdzięcznością za to, co udało mu się osiągnąć. Jackman nie pcha się na afisz, bo, jak sam mówi, angażuje się tylko w te projekty, które będą dobre dla jego bliskich. Jak na razie zarówno jego rodzina, jak i my, widzowie, wychodzimy na jego wyborach zdecydowanie dobrze.
korekta: Kornelia Farynowska