Heroiny we współczesnym filmie sensacyjnym
Tekst z archiwum film.org.pl.
Kino akcji od początku istnienia kojarzyło się z brzydszą płcią. Zazwyczaj robione było przez nią i właśnie dla niej. Zaspokajało samczą próżność i pozwalało oczami wyobraźni przenieść się w świat, w którym to mocarna pięść i szaleńcza brawura, a nie wysoki status w społecznej hierarchii, udowadniały jej prawdziwą wartość. Kobiety często redukowano do roli pięknych ozdobników, coraz bardziej pobudzonych seksualnie, wprost proporcjonalnie do zwiększającej się pożogi i orgii przemocy, jakiej dopuszczał się ich ekranowy wybraniec. To musiało się zrodzić w głowach mężczyzn.
Nieoczekiwanie to także faceci powołali do życia damskie ikony sensacyjnych widowisk, z jakimi mogą się dziś utożsamiać kobiety. Na marginesie głównego nurtu kina akcji zaczęły powstawać produkcje w pełni dające paniom pole do popisu. Narodziny nowego typu bohaterek wpisywały się w trzecią falę feminizmu, zapoczątkowaną pod koniec lat 80. i trwającą po dziś dzień.
Wielce interesujące może wydawać się to, że niebagatelny wpływ na wykreowanie w świadomości widzów wizerunku “twardych bab”, w niczym nie ustępujących facetom, mają twórcy kojarzeni z tzw. “męskim” kinem. Znani skądinąd James Cameron i Ridley Scott. Owszem, w filmach zdarzały się nieugięte bohaterki, ale by przemówić do publiczności, potrzebna była nowa Joanna d’Arc w wydaniu strawnym dla popkultury schyłku XX wieku.
Cameron, dzięki wielkiemu sukcesowi “Terminatora”, dostąpił zaszczytu przejęcia schedy po Ridleyu Scottcie i nakręcenia sequela “Obcego”(1979). W 1986 roku światło dzienne ujrzał “Obcy: decydujące starcie”. Klaustrofobiczny horror (o statku kosmicznym “Nostromo”, na który dostaje się wroga ludziom pozaziemska forma życia) z oryginału, połączył z dynamicznym kinem akcji. W filmie Camerona mieliśmy do czynienia nie z jednym, ale z całą hordą krwiożerczych potworów. Główna bohaterka pierwszej części, porucznik Ellen Ripley (Sigourney Weaver) jedyna ocalała z feralnego rejsu “Nostromo”, po 57 latach lotu w hibernacji wraca na Ziemię (tzn. na ziemską stację kosmiczną). Wkrótce dostaje szansę na odzyskanie licencji pilota, w zamian za podróż na planetę LV-426. Powiedzieć, że Ellen ma zwyczajnego pecha, byłoby eufemizmem, gdyż do niedawna zwykła kolonia ludzka okazuje się piekłem opanowanym przez stado Obcych. Reżyser dołożył wszelkich starań, aby Ripley wydała nam się heroiną wykutą z czystego żelaza. Stała się jeszcze dzielniejsza i bardziej stanowcza niż w pierwszej części. Yvone Tasker w “Spectacular bodies: gender, genre, and the action cinema”, zdefiniowała ją mianem “Ramboliny”, żeńskiego wydania herosa Sylvestra Stallone’a. Pomimo tego, że w walce z niebezpiecznymi bestiami powinna trzymać się na uboczu i jedynie wspierać doświadczony oddział marines, de facto ona staje się liderem grupy walczącej o przetrwanie w ekstremalnych warunkach. Ripley ze swoją znajomością obsługi broni, odwagą i hardością, faktycznie nie odstawała od najlepszych męskich komandosów. Miała jednak coś jeszcze. Ładunek empatii, wrażliwość i instynkt macierzyński.
Schwarzenegger w “Commando”, w roli Johna Matrixa, członka elitarnej jednostki komandosów w stanie spoczynku, zdawał się traktować porwanie córki jedynie jako pretekst, by pohulać jak za dawnych czasów.
Motywacja Ellen, kładącej na szali własne życie, w celu odnalezienia jedynej ocalałej osadniczki, małej blondwłosej dziewczynki, zaginionej pośród odrażających stworów, odznaczała się daleko bardziej posuniętą autentycznością. Cameron odniósł niekwestionowany tryumf, zrealizowano dwie kolejne części serii o “Obcym” z udziałem Sigourney Weaver, “Obcego 3″(1993) Davida Finchera i “Obcy: przebudzenie”(1997) Jean-Pierre’a Jeuneta. Prezentowały jednak wyraźnie niższy poziom od dzieł Scotta i Camerona. W moim odczuciu ich wielki mankament krył się w zbytnim upodobnieniu Ripley do typowych męskich bohaterów, ich szorstkości i obcesowości, a to właśnie niektóre kobiece przymioty jej charakteru czyniły Ellen tak wyjątkową. Być może dlatego nie okazały się sukcesem na miarę dwóch pierwszych odsłon cyklu.
Zasługa reżysera “Obcego: decydujące starcie”, polegała tym, że na tyle, na ile pozwalała formuła kina rozrywkowego, spopularyzował obraz niezłomnej kobiety w wyzwaniach czysto fizycznych czy też w odporności na niesamowity stres, nie uznającej supremacji mężczyzn, a wręcz ich przewyższającej w posiadaniu i wykazywaniu typowo ludzkich cech, w tym chociażby miłosierdzia dla bliźniego. Nie będącej macho-robotem, niezdolnym do głębszej refleksji. Ellen Ripley zajęła poczesne miejsce we współczesnej kulturze masowej.
Znacznie bardziej autorskim projektem Camerona był “Terminator” z 1984 roku. Nakręcił go na podstawie własnego scenariusza, a co za tym idzie, walnie przyczynił się do powstania duchowej siostry Ripley, a mianowicie Sarah Connor, brawurowo kreowanej przez Lindę Hamilton. Sarah, przeciętna dziewczyna, kelnerka z LA, z pewnością nie spodziewa się, iż w przyszłości urodzi przywódcę ruchu oporu w walce z maszynami. Wysłany w przeszłość z 2029 roku przez system Sztucznej inteligencji, tzw. “SkyNet”, morderczy cyborg o aparycji sympatycznego pana z Austrii, ma ją zgładzić. Jedynym obrońcą Sarah okazuje się kolejny gość z przyszłości, niejaki Kyle Reese, partyzant, przyjaciel i zarazem ojciec syna, którego jeszcze nie powiła… Nie zagłębiając się zanadto w meandry logiki filmowców i częstej ignorancji w traktowania przez nich zagadnienia, jakim jest podróż w czasie, skupmy się na bohaterce dramatu. Connor, z początku zagubiona, uważa Kyle’a i jego opowieści za wariactwo. Z czasem jednakże zdaje sobie sprawę z ciążącej na niej wielkiej odpowiedzialności. Uzmysławia sobie, jak ważne jest wydanie przez nią na świat potomka i wychowanie go. Jak istotne jest, aby jej przyszły syn John pomógł ocalić resztki ludzkości. Brzmi patetycznie, ale wątek obrony dziecka, a właściwie jeszcze nienarodzonego płodu wydawał się niezmiernie intrygujący. Finalnie udało się zniszczyć cybernetyczne indywiduum, niestety okupiono to śmiercią Reese’a. Sama Connor udała się za południową granicę USA, pragnąc ukryć się przed ponownym atakiem SkyNetu.
W 1991 roku powstała kontynuacja filmu pt. “Terminator 2: Dzień Sądu”. Ogromny sukces finansowy, przełom w efektach specjalnych, jeden z najważniejszych filmów science fiction ostatniej dekady XX wieku. “Terminatora 2” można chwalić z różnych względów, jednakże niezbyt wielu zwróciło uwagę, że obraz w gruncie rzeczy stanowi krytykę świata rządzonego przez mężczyzn, zaś Sarah Connor i jej światopogląd to całkiem niezły manifest feministyczny lat 90. Cameron bardzo umiejętnie rozwinął postać Sarah, czyniąc ją najbardziej złożoną ze wszystkich, jakie mamy przyjemność obserwować na ekranie. Po beztroskiej kelnerce z poprzedniej części nie został nawet ślad. Jest już niemalże nie bojącym się niczego weteranem wojennym. Kompletnie zmieniona przez ponad dziesięcioletnie ukrywanie w obawie przed atakiem na nią i jej syna Johna. Dowiadujemy się, że mężczyzn przez ostatnie lata dobierała czysto instrumentalnie. Głównie takich, którzy mogli nauczyć Johna rzeczy przydatnych w roli partyzanta, przywódcy, w tym oczywiście szeroko pojętego rzemiosła wojennego. Nieoczekiwanym i właściwie jedynym sprzymierzeńcem Sarah w ocaleniu syna okazuje się przeprogramowany cyborg (Schwarzenegger).
W gruncie rzeczy w filmie trudno doszukać się jednoznacznie pozytywnego dorosłego bohatera brzydkiej płci. Przyglądamy się galerii nieciekawych męskich osobników. Począwszy od zwyrodniałych sanitariuszy w szpitalu psychiatrycznym, wybitnie bufonowatego lekarza, przez zastępczego ojca Johna, dla którego ważniejsze od podopiecznego jest mecz w tv i piwo, a skończywszy na zaślepionym żądzą odkryć naukowcu, nie zastanawiającym się wystarczająco mocno nad konsekwencjami swoich działań. Dzielna Connor dochodzi do wniosku, że w tym świecie najwłaściwszym protektorem jej syna będzie cyborg: “on nigdy go nie uderzy, nie upije się, zawsze będzie przy nim i odda za niego życie”. Ponurą konstatacją kondycji amerykańskiego faceta wydaję się założenie, że to właśnie robot obleczony ludzkimi tkankami, nie mający prawdziwych uczuć, ma się okazać najlepszym rodzicem. Cyborg budzący co prawda podziw dzięki potędze siły i odporności, jaką dysponuje, ale jednocześnie przez swoje skórzane wdzianko, potężną sylwetkę, motocykl i monosylabowe odzywki sprawiający wrażenie przerysowanego macho-troglodyty, a mimo to pretendujący do miana lepszego materiału na ojca niż realny mężczyzna. Nawet wspomniany naukowiec, skądinąd poprawny mąż i ojciec, kierowany czysto ludzką ciekawością, mogący nie zdawać sobie sprawy, że jego badania nad nowymi procesorami obrócą się przeciwko ludzkości, jest mieszany przez panią Connor z błotem: “Tacy jak ty zbudowali bombę wodorową, tacy jak ty nie potrafią niczego tworzyć, potraficie tylko niszczyć, nie wiecie jak to jest, kiedy rośnie w was życie”, z furią wyrzuca mu Sarah, czyniąc, zważywszy na historię, celny przytyk skierowany w stronę mężczyzn, iż nie potrafią należycie docenić wagi ludzkiego życia.