GRY, które NIE POTRZEBUJĄ adaptacji filmowej
Red Dead Redemption 2
W przeciwieństwie do GTA V tutaj Rockstar Games nie próbuje wyśmiać najsłynniejszych westernów. Wręcz przeciwnie – grę można odczytać jako hołd im złożony, godnego kontynuatora jednego z najważniejszych amerykańskich gatunków filmowych. Mimo to nie jest to dobry materiał na film, przede wszystkim ze względu na swoją objętość. Gang van der Lindego to grupa kilkunastu osób, z których każda zasługuje na przynajmniej kilka godzin czasu ekranowego, a główny bohater, Arthur Morgan, przechodzi długą i rozbudowaną przemianę, w 2-godzinnym metrażu wymagającą albo skrócenia, albo spłycenia. Niemniej RDR 2 to świetny pomysł na serial, zwłaszcza że gra mocno sprzyja takiej formie – pomiędzy ważnymi, spektakularnymi wydarzeniami otrzymujemy mnóstwo dialogów wypełnionych mniej lub bardziej burzliwymi dyskusjami i co jakiś czas nawet wybieramy się z bohaterami na ryby. Kto wie, może kiedyś HBO zainteresuje się tematem…
Rayman Szalone Kórliki
To ciekawe, bo poprzednie odsłony serii – Rayman 2: The Great Escape i Rayman 3: Hoodlum Havoc – w innej rzeczywistości mogłyby się okazać kinowymi hitami. Tymczasem Szalone Kórliki skręcają w odwrotnym kierunku, czyniąc z Raymana protagonistę jedynie pozornego. Tutaj inicjatorzy inwazji są głównymi bohaterami, co widać już na okładce gry. Spójna, linearna fabuła ustępuje miejsca ogólnemu zarysowi sytuacji i przeistacza się w ciąg niepowiązanych ze sobą miniaktywności, zachęcających do zabawy w gronie znajomych. Marka skręciła więc w stronę gry imprezowej, a taka forma znacznie utrudnia przeniesienie całości na ekran filmowy. W przeszłości mieliśmy przypadki adaptacji, których największą wadą było to, że nie mogliśmy wziąć kontrolera i sterować aktorem – oby hollywoodzcy decydenci wyciągnęli z tego odpowiednie wnioski.
Fallout
W tym przypadku mamy casus przypominający sytuację z Red Dead Redemption 2: zniszczony wojną nuklearną świat Fallouta to świetny materiał – tyle że na serial, nie film. Opowieść drogi, podczas której poznamy dziesiątki kultur czy ugrupowań powstałych na zgliszczach niegdyś znajomej planety, w międzyczasie przedzierając się przez stada zmutowanych potworów. I choć wymagałaby pewnego kierunku artystycznego – biorąc pod uwagę, że gry z serii są wielowątkowe i trwają po kilkadziesiąt do nawet kilkuset godzin – oraz dużego budżetu, to z pewnością byłaby lepszym wyjściem niż ewentualny film. Ten bowiem nie zdążyłby nakreślić świata przedstawionego, nie wspominając już o przedstawieniu stron politycznych – wszak z innych postapokaliptycznych dzieł popkultury wiemy, że kraina po katastrofie to idealne miejsce na polityczne rozgrywki. Warto również wspomnieć, że to drugi tytuł na powyższej liście, który znajduje się w przeciwstawnym artykule Jakuba Piwońskiego.
Zgadzacie się z zaprezentowanym zestawieniem? A może macie inne propozycje? Wypowiedzcie się w komentarzach!