GENIUSZ objawiony! FILMY, które POZAMIATAŁY NARRACJĄ

Boyhood (reż. Richard Linklater, 2014 r.)
Podobne wpisy
Film Richarda Linklatera to unikat nawet wśród unikatów, bo nikt przed twórcą kultowego Przed wschodem słońca nie wpadł na pomysł kręcenia filmu przez dwanaście lat. A wszystko po to, żeby w realistyczny sposób przedstawić na ekranie historię dojrzewania głównego bohatera od lat sześciu do lat osiemnastu. Przyznaję, że seans Boyhood należał do dość niezwykłych przeżyć, ale… zapominając na chwilę o zasługującej na wszelkie pochwały konsekwencji w kręceniu co rok kolejnych scen (przez 12 lat ekipa filmowa i aktorzy musieli sumiennie stawiać się na planie), sama opowieść mnie jakoś szczególnie nie zaangażowała, a dziś, kilka lat po seansie, poza starzejącą się w trakcie seansu obsadą nie pamiętam z Boyhood żadnego ciekawszego wydarzenia, sceny, dialogu czy jakiejś żywszej emocji. Żeby nie było, że jestem jakimś prostackim bydlakiem bez uczuć, taką trylogię Linklatera (Przed wschodem/zachodem/północą) wciągam bez popitki, w całości lub pojedynczo, bo tamte filmy łapały mnie za serducho, angażowały dialogiem i świetnym aktorstwem, a z postaciami zżywałem się coraz bardziej z części na część, aż szkoda było się z nimi ostatecznie żegnać. Wracając do Boyhood, film otrzymał nominacje do Oscara za reżyserię, montaż i scenariusz, a Patricia Arquette statuetkę za najlepszy drugi plan. Wcielający się w głównego bohatera Ellar Coltrane, który – jak by nie patrzeć – był twarzą i siłą napędową filmu, wszak to jego 12-letnie dojrzewanie śledziliśmy, nie dostał nominacji do Oscara, i słusznie, bo aktorsko niestety… nie dojrzał. Swoją drogą, dobrze, że np. Francis Ford Coppola nie kręcił metodą Linklatera Ojca chrzestnego 3, bo wciąż czekalibyśmy na dokrętkę ujęcia, na którym starusieńki Al Pacino osuwa się z krzesła na ziemię.
Cast Away (2000 r.) / 2001: Odyseja kosmiczna (1968 r.)
Podobny myk z kręceniem z przerwami, ale na mniejszą, czy raczej krótszą skalę, zastosował kilka lat wcześniej Robert Zemeckis. Zdjęcia do Cast Away zawieszono na pół roku, aby Tom Hanks mógł zrzucić ponad dwadzieścia kilo (Zemeckis trzasnął sobie w tym czasie przeciętny Co kryje prawda), by wiarygodnie pokazać zmianę w wyglądzie swojego bohatera po 4-letnim pobycie na bezludnej wyspie. Jak dla mnie, ten montażowy przeskok czasowy, z bladolicego Hanksa o posturze Misia Tulisia na Hanksa odtłuszczonego, zarośniętego, sprawnie polującego na rybę, zjada cały 12-letni trud Boyhood na śniadanie.
A skoro o pamiętnych skokach czasowych mowa, to chyba właściwy moment, by napisać złotymi zgłoskami (niestety nie mam tu złotej czcionki, więc zostaje czarna, za to pogrubiona) o uznawanym za najgenialniejszy w historii kina skrót montażowy / przeskok czasowy, którego dokonał mistrz Stanley Kubrick w 2001: Odysei kosmicznej. Mowa oczywiście o kości rzuconej przez małpę, która po cięciu montażowym zmienia się (kość, nie małpa) w statek kosmiczny – tysiące lat do przodu jak za pstryknięciem palcami! Hmm… ilekroć słyszę o pstryknięciu palcami, przed oczami pojawia mi się Thanos – też tak macie?
Wracając do niezwykłych pomysłów Linklatera (w opisanym stronę temu Boyhood) i Zemeckisa, zastanawiam się, czy w Hollywood od np. iluś tam lat nie trwają zdjęcia do opowieści jeszcze bardziej rozciągniętej w czasie niż Boyhood? Nigdy nie wiadomo, na jakie jeszcze niecodzienne, szalone pomysły wpadną filmowi magicy. Taki John Malkovich na przykład wystąpił ostatnio w filmie Roberta Rodrigueza pod tytułem 100 Years, którego premiera zapowiedziana jest na rok… 2115 (czyli, jeśli dobrze liczę, bo nie mam kalkulatorka pod ręką, zdjęcia zrealizowano w 2015 roku), a film został zamknięty w specjalnej kapsule, która nie ma opcji otwarcia przed ustaloną datą – już samo to brzmi jak opis fabuły jakiegoś szpiegowskiego techno-futuro-thrillera. O fabule niestety nie wiadomo nic. Znając jednak potęgę internetu, pierwsze recenzje 100 Years powinny pojawić się w sieci już za 50 lat.
Nieodwracalne (reż. Gaspar Noé, 2002 r.)
Gaspar Noé opowiada stosunkowo prostą, acz wstrząsającą historię o tym, jak to, w dużym skrócie, szczęśliwa para rozważa posiadanie potomstwa, po czym idylla zostaje przerwana, ona zostaje brutalnie zgwałcona, a on aresztowany za zmasakrowanie gaśnicą podejrzewanego o gwałt mężczyzny. Nad fabułą, niczym motto, unosi się fragment dialogu Czas niszczy wszystko. Gaspar Noé stosuje jednak bardzo ciekawy zabieg; gwałt wciąż pozostawia centralnym wydarzeniem w fabule, lecz zmienia chronologię wydarzeń, film rozpoczynając aresztowaniem i wielką masakrą gaśnicą, a kończy sielankowymi rozmowami zakochanych o planowanej ciąży. Tym genialnym manewrem montażowym Gaspar Noé sprawia, że historia – niestety tylko pozornie – ma szczęśliwe zakończenie. Jednocześnie widzowie kończą seans z poczuciem niepokoju, albowiem wiedzą, co strasznego się wydarzyło / wydarzyć się musi.
Cloverfield/ Cloverfield Lane 10 / Paradoks Cloverfield
Żaden z trzech powyższych filmów nie dokonał w kinie narracyjnego przełomu. Ale jako trylogia stanowią baaardzo ciekawy przykład przedstawienia wydarzeń z tego samego okresu za pomocą trzech różnych punktów widzenia i trzech różnych gatunkowo filmów, co w kinie stanowi godny odnotowania precedens. Powstały w 2008 Cloverfield skupiał się na widowiskowym ataku wielkiego potwora, który w konwencji found footage rozdeptywał spanikowanych nowojorczyków i demolował Nowy Jork, stawiając jednocześnie opór armii Stanów Zjednoczonych, a w wolnych chwilach, gdy akurat nikt nie ostrzeliwał go z wyrzutni rakiet ani nie zrzucał na głowę bomb, wydawał na świat szkaradne potomstwo.
Z kolei Cloverfield Lane 10 z 2016 roku to minimalistyczna, osadzona w jednej zamkniętej lokacji, można by powiedzieć, że kameralna (gdyby nie obecność psychola) opowieść o psycholu, który więzi w podziemnym schronie kobietę, wciskając jej, że robi to dla jej dobra, bo na górze szaleje kosmiczna inwazja. Jedynie tytuł i ostatnie sceny filmu wskazywały na powiązanie tego skromnego, acz trzymającego w napięciu psychothrillera, z universum Clovera z wcześniejszego o 8 lat obrazu. Najmłodszy, netfliksowy Paradoks Cloverfield z 2018 roku, najsłabszy z całej trójki, aczkolwiek mający swoje dobre momenty, zapina to poskładane z trochę słabo spasowanych puzzli uniwersum fabularną klamrą i wyjaśnia genezę wydarzeń mających miejsce w poprzednich filmach.
I choć nie w pełni wykorzystano możliwości drzemiące w takim właśnie podziale historii (na ziemi / pod ziemią / w kosmosie), a koneksje między filmami zarysowane są dość cienką kreską, trylogia Clovera i tak pozostaje spójniejsza niż… Trylogia Cornetto Edgara Wrighta, pod której banderą próbuje mi się wmówić, że Wysyp żywych trupów, Hot Fuzz – Ostre psy oraz To już jest koniec mają ze sobą coś wspólnego.