FURY OF THE FIST AND THE GOLDEN FLEECE. Powrót bohaterów kina kopanego z lat 80.
Wszyscy czasami sięgamy po film, o którym wiemy jedynie tyle, że występują w nim aktor czy aktorka, do których mamy słabość. Tylko dlatego współczesne obrazy z Bruce’em Willisem albo z Johnem Cusackiem mają jeszcze jakąkolwiek publiczność i na podobnym sentymencie bazuje Fury of the Fist and the Golden Fleece, tyle że w wersji zmasowanej, której nikt, kto w dzieciństwie przesiadywał w wypożyczalniach kaset wideo, nie będzie mógł się oprzeć.
Charakterystyczna, grindhouse’owa czołówka Our Feature Presentation w kilka sekund wytycza zasady gry. To zaproszenie do świata kiczu, który trzeba kochać, żeby bezboleśnie znieść wszystko, co wydarzy się w kolejnych minutach, a dodatkowym ułatwieniem jest plejada “gwiazd”, od których całe podwórka uczyły się okrzyków typu: “haaa-dzia” albo władania prowizorycznymi nunczako z patyków i sznurka. To największa i właściwie jedyna zaleta Fury of the Fist and the Golden Fleece.
Najbardziej aktywnym aktorem w tym gronie jest Danny Trejo. Występuje często i dorobił się statusu postaci kultowej, co przypieczętowała rola tytułowa w Maczecie. Jego obecność zawsze cieszy, ale to nic w porównaniu z radością z powrotu Michaela Dudikoffa, który po 2002 roku zajmował się przede wszystkim obrotem nieruchomościami. Niedawno wspominał w wywiadach o szansach na sequele Amerykańskiego ninja i Siły pomsty, a także o ewentualnym udziale w Niezniszczalnych, ale na razie musimy zadowolić się jego wersją… Jokera? Nie jest to poziom Ledgera czy Nicholsona (a nawet Leto) i co z tego? Sentyment potrafi wybaczyć bardzo wiele.
Kolejna osoba, której kariera po latach ponownie odżyła, to mistrzyni karate, taekwondo, tangsudo, wushu i kung-fu, a także pierwowzór Sonii Blade z gry Mortal Kombat – Cynthia Rothrock. Odgrywa tu maleńki epizod bez widowiskowych kopnięć, ale podobne epizody przypadają także pozostałym, na przykład Donowi “The Dragonowi” Wilsonowi, czyli Krwawej Pięści. Jest też Simon Rhee, czyli Dae Han z Najlepszych z najlepszych; potężny Tommy “Tiny” Lister znany również z ringów WWE; Bill Goldberg – nieco bardziej utytułowany zapaśnik; Sam J. Jones vel Flash Gordon; Richard Grieco, czyli Szpieg bez matury; Ron Jeremy – najbrzydsza gwiazda porno w historii, a przy okazji wieloletni współpracownik studia Troma; Ernie Reyes Jr. znany między innymi z Partnerów – serialu kung-fu dla młodzieży oraz Tajemnicy szlamu (drugiej części Wojowniczych żółwi ninja); Michael Winslow – obdarzony niezliczonymi głosami sierżant Larvell Jones z Akademii Policyjnej; Jack O’Halloran – Non z pierwszego filmu o Supermanie; Gene LeBell – judoka i kaskader, który zasłynął między innymi za sprawą kompromitujących historii na temat Stevena Seagala; a w roli narratora odnalazł się Professor Griff – członek Public Enemy.
Tyle nazwisk i… niewiele z tego wynika. Oczekiwanie od dawnych wojowników – a dzisiaj sześćdziesięciolatków – wygibasów na poziomie z czasów ich świetności byłoby niedorzeczne, trudno jednak nie zauważyć, że fabuła ma charakter pretekstowy. Bohaterowie przemieszczają się od lokalizacji do lokalizacji, gdzie czeka nas kolejna nostalgiczna podróż (czasami lepiej napisana, kiedy indziej nieco żenująca) i łatwo zapomnieć, że za tym wszystkim stoi wątek walki dawnej gwiazdy filmów porno z pragnącymi zagłady męskości handlarzami napompowanego estrogenem mięsa… A może właśnie lepiej o tym zapomnieć?
Do Fury of the Fist and the Golden Fleece absolutnie nie powinno podchodzić się na poważnie. Lista nazwisk może budować mylne przekonanie, jakoby czekały was pasjonujące zmagania specjalistów od sztuk walki, jednak w rzeczywistości to niedorzeczna komedia z elementami walki w tle. Najgorzej wychodzi na tym Bill Goldberg, który stacza pojedynek przy kankanie z Orfeusza w piekle pośród baniek mydlanych przypominających filtr z instagrama. Najlepiej wypada Bianca Brigitte Van Damme – objawienie tego filmu. Zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa, to córka Jeana-Claude’a i potrafi wymachiwać nogami tak jak on za najlepszych czasów (łącznie z wykonaniem słynnego helicopter kick), a każdemu z jej ruchów towarzyszy eksplozja kolorowych gwiazdek. Wystąpiła już w kilku niskobudżetowych produkcjach, ale z taką charyzmą i takimi umiejętnościami powinna brylować w hollywoodzkim kinie akcji. Mam nadzieję, że panowie David Leitch i Chad Stahelski wkrótce odkryją jej talent.
Alexander Wraith i Sean Stone – którzy wpadli na ten pomysł, napisali go, wyreżyserowali i odegrali – ewidentnie byli pod pływem Kung Fury (jedna ze scen to wręcz hołd dla tego fenomenu), Black Dynamite czy Maczety. Postanowili zrobić coś podobnego, jeszcze tańszego i wyszło… źle. Choreografie walk właściwie nie istnieją, humor jest do bólu czerstwy, budżet na efekty specjalne tak niski, że nikt nawet nie sili się na realne przedstawianie krwi – jest wręcz rysunkowa, a jednak Fury of the Fist and the Golden Fleece to mnóstwo dobrej zabawy przekraczającej granicę, za którą film jest “tak zły, że aż dobry”. Jeżeli to hasło wznieca w was ekscytację, trafiliście idealnie.