FLCL (FURI KURI)
“There’s nothing amazing, just the norm…”
Po obejrzeniu pierwszego z sześciu odcinków tej mini-serii, z zaskoczeniem zaobserwowałem, że nie mogę zakwalifikować tego anime do żadnego podgatunku. Zaczyna się bowiem bardzo niestandardowo i takie pozostaje już do samego końca. FLCL, czyli po “ichniemu” Furi Kuri, to mieszanina akcji, komedii, mistyki, szeroko pojętej fantastyki i wężej pojmowanego science-fiction. Furi Kuri to chyba najbardziej autoironiczne i prześmiewcze dzieło studia GAINAX (twórców legendarnego Neon Genesis Evangelion), czerpiące garściami nie tylko z nurtu, z którego się wywodzi, ale również animacji pokroju… South Park! Furi Kuri to genialnie zmontowany, dynamiczny teledysk z fenomenalną animacją i ultrarewelacyjną ścieżką dźwiękową. FLCL to najbardziej zwariowana i zakręcona produkcja w historii animacji z Kraju Kwitnącej Wiśni… ale po kolei.
Poznajcie Naotę – dwunastoletniego młodzieńca podejrzanie szwędającego się po mieście z nieco starszą dziewczyną. Poznajcie też Mamimi – wspomnianą nastolatkę, traktującą Naotę z jednoznacznie erotyczną i nadgorliwą wręcz czułością. Poznajcie tę dwójkę w niecodziennych okolicznościach, gdy ich rozmowa na dość prozaiczne tematy zostaje brutalnie przerwana przez tajemniczą dziewczynę na żółtym skuterze. Atakuje ona naszego bohatera gitarą basową, następnie przywraca mu przytomność stosując tradycyjną metodę usta-usta (wzbudzając oczywiście zazdrość), po czym szybko odjeżdża w siną dal, pozostawiając na jego głowie ogromnego siniaka… Mało tego. Okazuje się, że tajemnicza, różowowłosa motocyklistka zostaje później zatrudniona przez ojca Naoty w roli gosposi, a dzięki swemu sex-appealowi szybko zaskarbia sobie sympatię jego nieco zboczonego dziadka. Co więcej, Haruko, bo o niej mowa, zamieszkuje w pokoju głównego bohatera i nie ma najmniejszego zamiaru się wyprowadzać… A gdy przez cios zadany gitarą guz na jego czole rośnie do tak nieproporcjonalnych rozmiarów, że zaczyna mieć problemy z utrzymaniem równowagi, coś wydaje się być bardzo nie w porządku. I tak jest w istocie, bowiem ze wspomnianego przeogromnego guza wykluwa się… robot bojowy o niesamowitej sile rażenia. W tym momencie widzom opadają szczęki, a konsternacja rośnie do granic absurdu. A to dopiero początek…
Animatorzy i scenarzyści GAINAXu po ukończeniu pełnego symboli Evangeliona, zarobieniu na nim miliardów jenów i dokręceniu kilku kinowych odcinków, pomimo sławy jaką zyskali, nie spoczęli na laurach. Co prawda sfinalizowali jedną, raczej podrzędną produkcję (nie przepadam zbytnio za romansidłami) – Jego i jej okoliczności – ale była to jedynie rozgrzewka przed początkiem realizacji FLCL – anime, które wstrząsnęło i zaszokowało widzami na całym świecie swoim… zakręconym absurdem skąpanym w trywialnym idiotyzmie. Takie właśnie wrażenie pozostawia po sobie Furi Kuri przy pierwszym kontakcie. Nikt nic nie wie, nikt niczego nie rozumie, a z odcinka na odcinek mętlik w głowie miast maleć, tylko narasta. Dlatego, gdy ktoś będzie Ci wmawiał, drogi czytelniku, że zrozumiał, o czym tak naprawdę jest FLCL po jednym tylko obejrzeniu, to znaczy że… kłamie jak jasna cholera. Czym i o czym jest więc FLCL? Skomplikowanego wyjaśnienia tytułu podjęła się Haruko w pierwszym epizodzie:
“Furi Kuri, to Frykcyjny Obezwładniający Syndrom Ewy. To młodzieżowe, psychosomatyczne zaburzenie równowagi umysłowej. Choroba, która w młodym pacjencie wywołuje pragnienie szybkiego wejścia w dorosłość, zbyt trudnego dla osoby nastoletniej, a powodująca wyrastanie olbrzymich rogów na głowie osoby nią zarażonej” (tłumaczenie własne).
Trochę to groteskowo skomplikowane, ale w realiach przepięknie zanimowanego miasta Mabase nader przekonywujące. Furi Kuri, mimo całej swojej zwariowanej otoczki, opowiada bowiem o dojrzewaniu, wkraczaniu w dorosłość i, związanym z tym, seksualnym wtajemniczaniu (!). Jednak by dojść do podobnych wniosków, trzeba co najmniej kilkukrotnie przebrnąć przez tę mini-serię (najlepiej oglądaną “na raz” – jak film pełnometrażowy) i odpowiednio sobie wszystko poukładać. Trochę trąci to Davidem Lynchem, ale uwierzcie mi, radość z odkrywania kolejnych niuansów (m.in. z pozoru prześmiewczych nawiązań do wspomnianego Evangeliona), próby zgrabnego połączenia zgoła niezwiązanych ze sobą epizodów oraz kontemplacja sensu i głębi FLCL jest doprawdy niesamowita.
Podobne wpisy
A w dodatku wcale a wcale nie nuży! Bo FLCL to chyba jedno z najlepiej i najbardziej pomysłowo zanimowanych serii w historii. Kapitalne projekty postaci (z niezapomnianą Haruko i Komandorem Amarao na czele), rewelacyjna praca kamery (zarówno w scenach dynamicznych walk, jak również w statycznych ujęciach), fantastyczne tła (dwuwymiarowe z delikatną domieszką pseudo-trójwymiarowości), żywość barw (ale kolory po oczach nie biją) i różnorodność stylów animacji (mamy tu nawet do czynienia z mangowym przedstawieniem co bardziej zwariowanych scen oraz… szabloniki postaci żywo przypominające te z South Park!) – to robota Yoshiyuki Sadamoto, fenomenu z GAINAXu, wspieranego przez sztab animatorów ze słynnego Production I.G. Inni nieco geniusze zajęli się natomiast podkładem muzycznym… Tak, soundtrack w wykonaniu formacji The Pillows po prostu wgniata człowieka w fotel, miażdżąc mu przy okazji żebra, jednocześnie powodując w uszach coś na kształt akustycznego orgazmu. Bardziej rewelacyjnego podkładu nie sposób sobie było wymarzyć, zwłaszcza dla tak zakręconego anime jakim jest FLCL. Ostry punk rock, szybki i energiczny rock tradycyjny oraz stonowane ballady – wszystko zagrane na gitarach o lekko chropowatym brzmieniu, to iście kapitalne tło dla rewelacyjnego japońskiego wokalu. Muzyka jest tak fenomenalna, że przy pierwszym seansie nie możemy się skupić praktycznie na niczym innym – istny raj dla uszu. Fanom na całym świecie, nawet tym, którym nie spodobał się scenariusz i animacja, słowem wszystkim mniej lub bardziej zainteresowanym anime, soundtrack do Furi Kuri niemal od razu przypadł do gustu i natychmiast stał się swoistym bestsellerem w swej kategorii. Gorąco polecam – sam słucham od jakichś dwóch lat i jeszcze nie mam dosyć.
Podsumowując, mimo wszechpałętającego się chaosu, absurdu i groteski (co nie każdemu może przypaść do gustu), Furi Kuri jest zaiste obrazem wybitnym. Dynamicznym i zabawnym, ale momentami również stonowanym i poważnym. Jest to anime jedyne w swoim rodzaju. Chyba nikt nigdy nie będzie w stanie powtórzyć czegoś tak pozornie purnonsenownego, a po prawdzie bardzo głębokiego. FLCL to serial o niesamowitym potencjale, w pełni go wykorzystującym. A w połączeniu z genialnym soundtrackiem (mogącym równać się jedynie z brzmieniem Cowboya Bebopa) tworzy dzieło ponadczasowe.
BOHATEROWIE:
|
|
|
|
|
CIEKAWOSTKI:
- FLCL zostało stworzone w całości za pomocą grafiki CGI.
- Skuter, który możemy oglądać w napisach końcowych każdego odcinka, należy do reżysera, Kazuya Tsurumakiego.
- Brwi Komandora Amarao są w rzeczywistości plastrami “nori” – z suszonych wodorostów, zazwyczaj podawanych razem z sushi. Nori nie zostało wygenerowane komputerowo – wodorosty wrzucono po prostu do skanera 🙂
- Logo, które możemy zobaczyć na Vespie należącej do Haruko (“P!”), jest jednocześnie logiem zespołu The Pillows, twórców fenomenalnego soundtracku do Furi Kuri.
- Mało osób wie, że głos (dźwięki), które wydaje z siebie kot Miyu Miyu, podkładany jest przez reżysera Neon Genesis Evangelion, Hideaki Anno.
- W drugim epizodzie, Naota usprawiedliwia dziwne zachowanie swojego ojca zdradzając, że całkiem niedawno wydał on fanzin, zatytułowany Największe tajemnice EVY. Jest to oczywiście bardzo czytelne nawiązanie do Neon Genesis Evangelion, najsłynniejszego dziecka GAINAXu, stworzonego przez niemal identyczny skład co FLCL. Ostatnie dwa odcinki Evangeliona wywołały taką konsternację u fanów, że trzeba było nakręcić kinowy film przedstawiający ich fabułę w bardziej czytelny dla widza sposób. Zanim to jednak nastąpiło tysiące ludzi starało się wyjaśnić światu, o co chodziło reżyserowi. Bardzo niewielu się to udało. Reszta zwariowała.
- Inne nawiązania do Evangeliona: walki robotów; anioł zniszczenia; bardzo apatyczny, młody bohater, próbujący ratować ludzkość przed zagładą; groza końca świata; tajna organizacja pomagająca bohaterowi ratować świat (w tym przypadku VEDO); Haruko naprawiająca swój skuter w drugim epizodzie wykorzystując części z małego mecha; wiele, wiele innych…
- Reżyser, Kazuya Tsuramaki, ma swoje cameo podczas zapowiedzi odcinka szóstego (na zakończenie odcinka piątego).
- Skuter, którym jeździ Komandor Amarao, to nie Vespa (po japońsku – “Pszczoła”), ale jej skośnooki odpowiednik – “Królik”.
- Z jednym małym wyjątkiem, każda gitara pojawiająca się (i zazwyczaj niszczona) w Furi Kuri jest oryginalna.
- Volkswagen Beetle należący do Miyi-Jun, zwariowanej nauczycielka Naoty, zostaje zniszczony w odcinku trzecim. Natomiast w odcinku szóstym, jej nowiutki New Beetle także ulega zniszczeniu.
- Amarao i jego asystentka, Kitsurubami, zazwyczaj przemieszczają się po mieście w samochodzie marki… FIAT126p!
- Furi Kuri to słowa wywodzące się z japońskiego slangu. Najprawdopodobniej oznaczają… “obmacywanie kobiecych piersi” (nawiązuje do tego ojciec Naoty w odcinku drugim).
Tekst z achiwum film.org.pl (16.11.2004)