Filmy SCIENCE FICTION, których NIE ZNASZ, a POWINIENEŚ
Aniara
Dzieło niemal zapadające się pod własnym ciężarem wynikającym z zagęszczenia klasycznego szwedzkiego egzystencjalizmu i nihilizmu. Scenariusz Aniary oparto o poemat szwedzkiego noblisty, Harry’ego Martinsona. Ludzie uciekają z Ziemi i próbują dotrzeć na Marsa. Jeden ze statków transportowych zbacza z kursu w wyniku nieprzewidzianych okoliczności – okazuje się, że szansa na ratunek została nieodwołalnie zaprzepaszczona. Rezydenci statku muszą odnaleźć się w nowej rzeczywistości – o ile to w ogóle możliwe. Aniara jest jednym z niewielu filmów, które wydają się dobrze oddawać pustkę i ogrom kosmosu. Tam, gdzie większość twórców doszukuje się romantycznych przygód i niezliczonych możliwości eksploracji, Martinson – a potem para scenarzystów i reżyserów: Pella Kagerman i Hugo Lilja – widzi ślepy koniec cywilizacji. Optymistyczne nastawienie do międzygwiezdnych podróży zostaje tu skutecznie zgaszone, zdmuchnięte i zadeptane, a zew przygody i rozwoju zastępuje marazm i beznadzieja. Przekaz jest jednoznaczny: próbując najlepszego, musimy być przygotowani na najgorsze.
Człowiek, który nieprawdopodobnie się zmniejsza
Science fiction renomę i pełne uznanie zyskało całkiem niedawno – przez wiele dziesięcioleci pozostawało gatunkiem poślednim, często lekceważonym. Choć w panteonie najważniejszych przedstawicieli gatunku znajduje się kilka nazwisk cenionych twórców – Stanley Kubrick, Steven Spielberg, James Cameron, Ridley Scott – to jednak brakuje tam zwykle Jacka Arnolda, bez którego, być może, filmowa fantastyka naukowa byłaby dziś w zupełnie innym miejscu. To Arnold był jednym z pierwszych, którzy traktowali sci-fi zupełnie poważnie. Jego obrazy opierały się na sile wyobraźni, ciekawych scenariuszach, politycznym klimacie jego czasów i zmyślnych efektach specjalnych. Człowiek, który nieprawdopodobnie się zmniejsza (znany także pod tytułem O człowieku, co malał) to jego opus magnum i zarazem ostatni w pełni udany obraz. Zgodnie z tytułem, jesteśmy świadkami stopniowego kurczenia się bohatera, które następuje w wyniku zetknięcia z radioaktywną substancją (era atomu tak bardzo!). Okazuje się, że codzienne czynności i niepozorne elementy codzienności stają się dla niego coraz większym zagrożeniem, a w kluczowych scenach filmu bohater musi zmierzyć się z kotem, a następnie – pająkiem. W swoim doświadczeniu bohater poznaje kilka uniwersalnych prawd – zaprzyjaźnia się z karłem, który ze względu na swój wzrost pozostaje obiektem drwin i dziwolągiem, a w ostatnich scenach godzi się ze swoim losem, gdyż w obliczu boskiej mądrości nie ma czegoś takiego jak „zero”.
Projekt Forbina
Otwieraliśmy sztuczną inteligencją – i tak też zamkniemy niniejsze zestawienie. Projekt Forbina jest jednym z pierwszych (o ile nie pierwszym w ogóle) filmów poświęconych w całości temu problemowi. Tytułowy Forbin jest naukowcem-informatykiem, a tytułowy projekt – myślącym superkomputerem, oczywiście zajmującym powierzchnię sporego pokoju mieszkalnego. Obraz Josepha Sargenta powoli i skrupulatnie rozwija przed widzem swoje zalety – od sytuacji wyjściowej do finału jesteśmy świadkiem niesamowitej wizji interakcji między człowiekiem a komputerem, między dwoma inteligentnymi komputerami, a także między dwoma mocarstwami, skazanymi na łaskę i niełaskę bytu pozbawionego moralności i etyki. Zimnowojenny klimat mrozi krew w żyłach, ale jeszcze bardziej na wyobraźnię działa fakt, że wizja z filmu sprzed pięćdziesięciu lat dzisiaj jest zupełnie realna i aktualna. Okazuje się, że jedynym skutecznym przeciwdziałaniem jest zupełne zaprzestanie prac nad rozwojem sztucznej inteligencji. Możemy ufać nauce – ale prawda była, jest i będzie taka, że gatunek ludzki nie interesuje nikogo, poza ludźmi…