search
REKLAMA
Zestawienie

FILMY, których NIE DA się PODROBIĆ

Szymon Skowroński

21 maja 2019

REKLAMA

W Hollywood, jeśli chcesz zainteresować producenta swoim scenariuszem, musisz potrafić opowiedzieć o nim za pomocą połączenia dwóch innych istniejących i docenionych filmów. Może twoja gangsterska komedia to spotkanie Ojca chrzestnego z Głupim i głupszym albo masz znakomity thriller fantastyczno-psychologiczny powstały z syntezy Obcego i Milczenia owiec? A może twój oryginalny i nowatorski film akcji to połączenie Gorączki z Dniem świstaka? Tak czy inaczej – ktoś, kto wyłoży grube pieniądze na twój pomysł, musi mieć pewność, że gotowy film znajdzie swój target i będzie można go reklamować zgrabnym hasłem nawiązującym do żelaznej klasyki. Nic nie przyciąga uwagi publiczności bardziej niż tekst w stylu „Najśmieszniejsza komedia od czasów Kaczora Howarda” lub „Znacie Jamesa Bonda i Ethana Hunta, szykujcie się na Jakuba Myśliwca”. Istnieje jednak grupa filmów, których nie da się podrobić, a ich formy lub treści nie można porównać do żadnego innego dzieła. Oto kilka przykładów obrazów, których nie da się podrobić.

Lawrence z Arabii

Ledwie w 1952 roku kina poszerzyły swoje ekrany, by zaprezentować widzom nowy wymiar filmowej rozrywki, która od tamtej pory stała się konkurencją dla rosnącej w siłę telewizji, a już dziesięć lat później na te ekrany trafił film, który raz na zawsze usytuował pojęcie „epicki” w kontekście X muzy. Lawrence z Arabii jest dwukrotnie dłuższy, dwukrotnie potężniejszy, dwukrotnie bardziej epicki niż jakikolwiek inny film w historii, w dodatku wyróżnia go szereg cech, które stały się podstawą licznych podróbek i prób imitacji, z których żadna nie przewyższyła oryginału. Film Davida Leana, twórcy znanego najbardziej z wojennych, przygodowych fresków, można umieścić na wielu listach: najlepszych scenariuszy, najlepszych reżyserii, najlepszych montaży, najlepszych zdjęć, najlepszych ścieżek muzycznych. Można go wreszcie umieścić na liście filmów, co do których braku znajomości lepiej się nie przyznawać. Jeśli kino istnieje po to, by jedni ludzie mogli opowiadać innym ludziom historie o jeszcze innych ludziach, to Lawrence z Arabii jest jego esencją. Przygoda łączy się tu z refleksją, intymny dramat z wydarzeniami na skalę światową, poetyckość idzie ramię w ramię z brutalnością, a podtekst bywa ciekawszy niż tekst. W końcu – pustynia nigdzie wcześniej i nigdzie później nie była tak dobrze oddana. Dosłownie wszystko w tym obrazie zagrało idealnie, co sprawia, że trudno znaleźć jemu podobny.

Tokijska opowieść

Ze wszystkich znanych, utalentowanych i cenionych reżyserów japońskich Yasujirō Ozu wydaje się najbardziej „japońskim”. Jego opowieści dotyczyły prostych mieszkańców Nipponu i zakorzenione były we wschodniej kulturze i buddyjskiej filozofii. Ozu stosował bardzo restrykcyjny i minimalistyczny język filmowy, który stał się jego znakiem rozpoznawczym. Przy jego obrazach filmy Roberta Bressona lub Jima Jarmuscha wydają się filmami akcji. Ozu praktycznie nie stosował ruchomej kamery, w zdecydowanej większości ujęć stawiał ją bardzo blisko podłogi, filmując uporządkowane wnętrza i krajobrazy w syntetycznie i elegancko zaaranżowanych kadrach. Potrafił przez długi czas filmować statyczne obrazy, bezustannie łamał montażową regułę stu osiemdziesięciu stopni, a od aktorów wyciągał proste, szczere, skromne emocje. Wszystkie jego filmy są do siebie bardzo podobne, jednak każdy jest na swój sposób wyjątkowy. Można powiedzieć, że tylko Ozu był w stanie podrobić Ozu, ale byłoby to banalne uproszczenie twórczości tego reżysera. Wszystkie cechy twórczości Japończyka ma Tokijska opowieść, bodaj najsłynniejszy jego film, który do dziś nie doczekał się godnego następcy w kategorii prostych, pięknych filmów o prostych, pięknych ludziach.

REKLAMA