search
REKLAMA
Filmowy profiler

Filmowy profiler #13. Norma Desmond. Bulwar Zachodzącego Słońca

Karolina Chymkowska

28 listopada 2016

Bulwar Zachodzącego Słońca
REKLAMA

Kiedy Joe po raz pierwszy przekracza próg rezydencji Normy – jeszcze nieświadomy, kto tam mieszka i jak to wpłynie na jego życie niespełnionego scenarzysty – jego pierwsze skojarzenie to panna Havisham z Wielkich nadziei. Intuicyjnie trafia w dziesiątkę.

I dom, i jego mieszkanka mają wiele z bohaterki Dickensa: bogatej starej panny, która spędza swoje dni pogrążona w tęsknocie za człowiekiem, który oszukał ją i złamał jej serce, zatrzymana w czasie, spowita w zniszczoną suknię ślubną, niezdolna nawet usunąć resztek niszczejącej weselnej uczty i tortu. Norma Desmond, niegdyś wielka gwiazda srebrnego ekranu, w bardzo podobny sposób czepia się rozpaczliwie świetności, która przeminęła, otaczając pamiątkami i wypatrując chwili wielkiego triumfu, która ma nigdy nie nadejść. To postać karykaturalna i groteskowa, ale również tragiczna i symboliczna, ukrywa w sobie dramat wielu podobnych jej aktorek, dla których rewolucja dźwiękowa w kinie okazała się kresem marzeń i kariery. Należała do nich również odtwórczyni głównej roli, Gloria Swanson, i paradoksalnie ta rola okazała się jej największym aktorskim sukcesem. Jest w tym coś znamiennego – i nieskończenie smutnego.

„Nie potrzebowałyśmy dialogów, miałyśmy twarze” – mówi Norma o pokoleniu dawnych gwiazd niemego kina, tych, które Joe z pewną pogardą nazywa „figurami woskowymi”. Kobiety o wyrazistych obliczach, ogromnych, przepastnych oczach, zmysłowych ustach, aktorki potrafiące oddać ogrom wrażeń jednym gestem. Jednocześnie jednak skażone teatralną przesadą, nadekspresją, wpisane w kreowanie żywych obrazów. Malarskie muzy, niezdolne mierzyć się z wymogami współczesnego kina. Jak jednak sobie radzić, kiedy nagle, bez ostrzeżenia, odbierają ci treść życia, to, czym oddychasz, co sprawia, że jesteś sobą? Niektórym udało się znaleźć nową koncepcję na siebie. Innym nie. Ich manifestem i pomnikiem jest właśnie Norma Desmond.

Czy Norma miała swój odpowiednik w rzeczywistości? Spory na ten temat trwają w zasadzie do dzisiaj. Wedle enigmatycznych komentarzy reżysera, Billy’ego Wildera, nie miała, a przynajmniej nie była to jednostkowa inspiracja. To spojenie w jedno kilku wątków, kilku bolesnych życiorysów bądź ich pojedynczych wątków.

pickford
Mary Pickford

Pierwsza historia należy do Mary Pickford, być może największej legendy epoki niemego kina, pionierki i uczestniczki pionierskich zabiegów realizacyjnych: to ona była obiektem pierwszego zbliżenia kamery (close-up) w filmie Friends z 1912 roku. Wzorem Franza Kafki życzyła sobie, by wszystkie taśmy filmów z jej udziałem zostały zniszczone, podobnie jednak jak w przypadku Kafki nie znalazł się nikt skłonny wypełnić tę ostatnią wolę.

Mary – czy raczej Gladys – przeszła w życiu twardą szkołę. Znała ból biedy i uporczywego wiązania końca z końcem. Mimo swojego delikatnego, niewinnego ekranowego wizerunku wiecznego dziecka była świadomą i kompetentną bizneswoman. Za swoją pierwszą dźwiękową rolę dostała Oscara (Kokietka, 1929) i o przejściu na emeryturę zdecydowała z własnej woli. Zatem co z Mary znalazło się w postaci Normy, której zagrania zresztą odmówiła (podobnie jak Norma Shearer i Greta Garbo)?

Przede wszystkim – jej przejmująca samotność. Spełniona zawodowo, bogata, sławna „ulubienica Ameryki” była prywatnie głęboko nieszczęśliwa. W krótkim czasie straciła najpierw matkę, a potem rodzeństwo. Rozstała się z Douglasem Fairbanksem, swoją wielką miłością. Nie potrafiła znaleźć wspólnego języka z adoptowanymi dziećmi, które padły ofiarą jej wybujałego perfekcjonizmu. Zmagała się z alkoholizmem. W rezultacie wycofała się zupełnie z życia, decydując się na pustelniczą egzystencję, dopuszczając do siebie zaledwie kilku znajomych. Wysoką cenę przyszło jej zapłacić za sławę i sukces.

clara-bow-3
Clara Bow

Kolejną cegiełkę do budowy postaci Normy dorzuciły dwie gwiazdy: Clara Bow i Mae Murray. Pierwsza z nich ze zmierzchem niemego kina poradziła sobie całkiem dobrze, druga wcale. Clara, która w apogeum swojej świetności otrzymywała czterdzieści pięć tysięcy listów od fanów miesięcznie, w 1931 roku wyszła za mąż za aktora Rexa Bella, dwa lata później zakończyła karierę – i od tego momentu zaczęły się jej dramatyczne kłopoty ze zdrowiem. Podobnie jak Norma Desmond, Clara nie znosiła, by jej mąż wychodził z domu bez niej, ale jednocześnie nie potrafiła się przemóc, by mu towarzyszyć.

Na wieść o tym, że mąż startuje do Izby Reprezentantów, próbowała popełnić samobójstwo. W 1949 roku z powodu chronicznej bezsenności i halucynacji słuchowych trafiła do zakładu, gdzie zdiagnozowano u niej schizofrenię. Szpital opuściła, ale nie chciała już wrócić do rodziny, zamieszkała samotnie w bungalowie, którego praktycznie nie opuszczała do śmierci w 1965 roku.

Vintage 1922 Mae Murray in Broadway Rose
Mae Murray

Historia Mae Murray jest jeszcze smutniejsza. Era dźwiękowa nie okazała się dla niej łaskawa, brakowało jej zresztą tupetu i siły przebicia. W latach czterdziestych regularnie bywała w nocnym klubie Diamond Horseshoe, w którym chętnie prezentowano dla celów reklamowych gwiazdy sprzed lat. Nie potrafiła starzeć się z godnością, nie akceptowała swojego wieku, nakładając na twarz ciężkie warstwy makijażu i paradując w króciutkich, niedostosowanych do dojrzałej figury, wydekoltowanych sukienkach. Ludzie szeptali o niej z litościwą pobłażliwością… Była czterokrotnie zamężna i czterokrotnie się rozwodziła, a końcówkę życia spędziła w domu opieki, pogrążona w biedzie i całkowicie zdezorientowana.

Zdaniem dziennikarza Dave’a Kehra z „New York Times”, zarówno Bulwar Zachodzącego Słońca, jak i Deszczowa piosenka znęcają się nad inną gwiazdą dawnych lat, a mianowicie Normą Talmadge. Artykuł Kehra jest pełen oburzenia względem niesprawiedliwości, jaka niesłusznie dotknęła Talmadge: Deszczowa piosenka miała dworować z jej akcentu, a Bulwar… z samotniczego trybu życia, romansu z dużo młodszym mężczyzną i ekscentrycznego zachowania. Paradoksalnie jednak to zdegustowany dziennikarz najbardziej szkodzi swojej bohaterce. Żadna z filmowych postaci nie wydaje się pokrewna osobowości Talmadge, która nigdy nie lubiła życia na świeczniku, film zaczął ją nużyć jeszcze w epoce kina niemego i wycofała się z branży z dużą ulgą. Wdając się w romans z dwudziestojednoletnim wówczas Gilbertem Rolandem miała trzydzieści dwa lata, trudno tu mówić o średnim wieku. A ekscentryczne zachowanie? U schyłku życia Talmadge cierpiała z powodu zaawansowanego artretyzmu, ponoć uzależniła się od środków przeciwbólowych i ostatecznie poślubiła swojego lekarza.

TALMADGE , Norma , 1922 , FN , Smilin' Through.
Norma Talmadge

Przejęty reporter zapewne trafiłby lepiej, gdyby zamiast na Normie Talmadge skupił się raczej na Lupe Velez. Meksykańska aktorka poradziła sobie jakoś z dźwiękową rewolucją, chociaż, podobnie jak Pola Negri, miała charakterystyczny, ciężki obcy akcent. Prywatnie była jednak skandalistką o wybujałym temperamencie. Nigdy nie ukrywała emocji, robiła wokół siebie masę zamieszania, była głośna, domagała się uwagi, lubiła podziwiać samą siebie w lustrze. Jej romanse były namiętne i pełne grających emocji. Do historii przeszła jej awantura miłosna z Garym Cooperem, którego kilkukrotnie goniła z nożem w dłoni, a po burzliwym rozstaniu próbowała zastrzelić, gdy wsiadał do pociągu.

Regularnie dochodziło do rękoczynów między nią a jej mężem, olimpijskim mistrzem Johnnym Weissmullerem. Była zazdrosna wobec swoich mężczyzn, natomiast kobiet, zwłaszcza innych aktorek, nie tolerowała i uwielbiała złośliwie parodiować swoje rywalki podczas branżowych imprez. W 1944 roku zaszła w ciążę z ówczesnym kochankiem, Haraldem Ramondem. Ponoć jej partner sugerował aborcję, co dla Lupe, zagorzałej katoliczki, było nie do pomyślenia. Zamiast tego popełniła samobójstwo, zostawiając dramatyczny list pożegnalny adresowany do Haralda.

lupe
Lupe Velez

I wreszcie imię i nazwisko bohaterki Bulwaru Zachodzącego Słońca to połączenie nazwisk Mabel Normand i reżysera Williama Desmonda Taylora, dwóch osób, które w latach dwudziestych w Hollywood stały się synonimem skandalu. Jej uzależnienie od kokainy, które wyszło na jaw w trakcie śledztwa w sprawie (do dzisiaj nie rozwiązanego) zabójstwa Taylora, poważnie zrujnowało wówczas reputację popularnej aktorki.

I tak, z okruchów biografii i drobin życiorysów, narodziła się Norma Desmond.

Atmosfera, która spowija rezydencję dawnej gwiazdy, ma w sobie coś gotyckiego. Zapobiegliwy Max, służący uprzedzający każde życzenie swojej pani, przywodzi na myśl Klove’a, lokaja Draculi, bądź Fritza/Ygora z filmowej serii o Frankensteinie. Oddanie Maxa jest stuprocentowe i fanatyczne. Wyrasta z miłości ocierającej się o uzależnienie, bowiem Max całkowicie zrezygnował z własnej osobowości, zgodził się na odgrywanie upokarzającej roli po to, by pozostać w pobliżu gwiazdy, w której wielbi zarówno aktorkę, jak i kobietę. To on tworzy wokół niej iluzję, w której Norma stopniowo się pogrąża.

W chwili, gdy ją poznajemy – my, jak również zmagający się z finansowymi tarapatami scenarzysta Joe – Norma jest w oczach Maxa żywym symbolem, w oczach wszystkich innych raczej karykaturą siebie samej. Pani Havisham zatrzymała wszystkie zegary na godzinie 8.40, jej czas stanął w miejscu w momencie, gdy narzeczony ją porzucił; Norma natomiast niechętnie wychodzi z domu, bojąc się, że świat ją dogoni i przypomni o upływie lat. Wszystko się zmieniło, a umysł Normy stale walczy, by pogodzić ze sobą dwie sprzeczności: świadomość, że od czasów jej wspaniałości minęło dwadzieścia lat, i wypieszczoną wizję samej siebie, pięknej, wciąż młodej, pożądanej i utalentowanej. To wyczerpująca walka iluzji z rzeczywistością, złudzenia z faktami; wyczerpująca na tyle, że w końcu prowadzi do całkowitego psychicznego załamania.

norma1

Egzystencja Normy jest zbudowana na sprzecznościach. Otacza się własnymi zdjęciami i plakatami, wciąż od nowa ogląda filmy ze swoim udziałem, pogrążona po równi w zachwycie – i w nienawiści. Sama dla siebie jest największą fanką i największym wrogiem. Zazdrości powodzenia tej największej z największych: sobie. W lustrze widzi już inną twarz, i chociaż obsesyjnie stara się zatrzymać młodość i urodę, to własne odbicie ją prześladuje, boleśnie kontrastując z pamiątkami, które nagromadziła przecież na własne życzenie. Ciemne okulary są wygodnym parawanem, tworzącym ułudę ukrycia przed wzrokiem innych – i własnym.

Separuje się też od ludzi, dopuszczając do siebie tylko towarzyszy z dawnych lat: Bustera Keatona, H.B. Warnera i Annę Q. Nillson, tak jak ona zastygłych i przykurzonych. Cierpliwie rozgrywa z nimi swoje trzy bez atu jako egocentryczna królowa domowej sceny. Uwielbienia potrzebuje jak powietrza i jak powietrza potrzebuje gry. Chociaż jej emocje są same w sobie szczere, świadomie rozbudza je, uwypukla i wygrywa do ostatniej nuty, z każdej swojej wypowiedzi tworząc sceniczny monolog, w każdym dialogu przeobrażając się w ekspresyjną heroinę. Tak wypełnia pustkę, stale wyobrażając sobie, że śledzą ją niewidoczne kamery. To dla niej stan ciągłej gotowości – kiedy wreszcie ruszy ten wymarzony, wypieszczony projekt, Salome, jej powrót po latach, będzie gotowa, natychmiast wejdzie w rolę.

norma-2

Ta iluzja, podsycana i pielęgnowana przez Maxa, fabrykującego listy od fanów po to, by Norma nie czuła się zapomniana, jest męcząca i niebezpieczna, ponieważ może w nią ugodzić wszystko, co przypomni wielkiej gwieździe o rzeczywistości. Do momentu finałowego załamania i całkowitego wycofania w świat fantazji Norma funkcjonuje cały czas na krawędzi. Wie, że dotykają jej zmiany – nie zamierza po prostu przyjąć tego do wiadomości. Jej emocjonalna, cyklotymiczna i narcystyczna natura, tak charakterystyczna dla artystów, przeżywa każdy drobiazg z siłą huraganu i równie mocno reaguje. Melancholia, próby samobójcze, głośny szantaż emocjonalny są po równi grą i wołaniem o uwagę, jak i manifestacją utrzymującej się pod powierzchnią gorzkiej świadomości prawdy.

Norma jest tak całkowicie oddana odgrywaniu roli Normy, że nie potrafi wyzwolić się z zaklętego kręgu. Sprzeczności i kontrasty są istotą niej samej. Nosi w sobie próżność kobiety w średnim wieku, którą łatwo zranić, a którą podbudowuje dzięki pieniądzom i prezentom dla Joego – a on, ostatecznie, chociaż niechętnie, wszedł przecież w rolę utrzymanka. Jednocześnie gdzieś w środku kryje się dziewczynka, mała i psotna, pisząca niewyraźnym, niewyrobionym, dziecinnym pismem, która uwielbia zabawy i przebieranki, chce być rozpieszczana i adorowana. W tym krótkim okresie między próbą samobójczą w Nowy Rok a strzelaniną nad basenem jest naprawdę szczęśliwa, jak na ironię, być może po raz pierwszy w takim stopniu. Zupełnie jakby udawane uczucie okazało się ostatecznie cenniejsze dla osoby, która cały czas porusza się na scenie i w blasku wyimaginowanych reflektorów… Trochę z wygodnictwa, a trochę z ludzkiego współczucia godząc się tę szopkę, Joe przypieczętował los Normy. Jej równowaga już wówczas była bardzo krucha i wystarczył jeden celny cios, by ostatecznie zepchnąć jej umysł w obłęd.

norma-3

Ostatecznie zatem dramat Normy nie wiąże się z jej oderwaniem od rzeczywistości, ale dokładnie odwrotnie – z tym, że nie potrafiła się od tejże rzeczywistości całkowicie odciąć. Otaczający ją mur nie był wystarczająco mocny, by zatrzymać zazdrość i niepewność. Normę zatruł lęk przed utratą Joego, a złamały wykrzyczane przez niego w prostych słowach prawdy: złamały, ponieważ przeczuwa, a w zasadzie dawno już przeczuwała, że są uzasadnione. Jednak dopiero wypowiedziane na głos nabierają kształtu i stają się żywe. Już nie można im zaprzeczyć inaczej, niż całkowicie wyłączając świadomość.

Szok i wstrząs to dla kruchego umysłu Normy trzęsienie ziemi, po którym zupełnie załamuje się psychicznie i traci kontakt z otoczeniem, wpatrzona w urojone majaki. I cóż, największa tragedia polega na tym, że to jednocześnie moment jej największego szczęścia i triumfu – płynie pod ostrzałem kamer, schodzi po schodach, księżniczka w swoim własnym świecie, otoczona zachwytem i gotowa na zbliżenie kamery. Towarzyszy jej cisza i powaga. Nikt nie ma odwagi zakłócić tej chwili. Nikt nie jest na tyle nietaktowny i okrutny, by się roześmiać, nawet ściskająca swój notatnik Hedda Hopper, dziennikarka, która uśmierciła swoim piórem niejedną reputację; nawet ona ma niewyraźną, współczującą minę. Norma płynie, niesiona przez swoją fantazję, a my wszyscy zastygamy w podziwie, ale z boleśnie ściśniętym sercem.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA