Filmowe Gry Komputerowe #5: The Last of Us
Trudno jest być ojcem. A już zwłaszcza dobrym ojcem. To musi być swego rodzaju heroizm. Tego typu myśli przechodziły mi przez głowę, gdy, z pewną dozą satysfakcji przechodziłem The Last of Us od Naughty Dog. Bo ta historia była de facto o byciu ojcem. Była to gra niesamowita, gra wciągająca, gra, która nawet nie kryje się z tym, że jest filmem, przerywanym tylko od czasu do czasu jakimiś walkami. Ten rytm, ta narracja – znamy to doskonale z srebrnego ekranu.
Seria Filmowe Gry Komputerowe (kliknij)
Romansu kina z grami komputerowymi ciąg dalszy. The Last of Us wyszło jako jedna z ostatnich ekskluzywnych gier na PlayStation 3 w 2013 i zaledwie rok później tuż po premierze tej samej konsoli, tyle że czwartej generacji, została wydana w wersji remastered. Miałem przyjemność grać w obydwie, jednak za drugim razem nie czułem tej samej przyjemności, bo ten tytuł to typowa jednostrzałówka.
Rzecz dzieje się w postapokaliptycznej Ameryce, opanowanej przez groźnego wirusa zamieniającego ludzi w potwory, które wydają charakterystyczne kliknięcia, stąd zwane są Klikaczami. Jest to dziwny zabieg; twórcy różnych uniwersów usilnie starają się nadać nowe nazwy zombie, np. w The Walking Dead mamy do czynienia z Szwędaczami. Rzecz dla mnie zupełnie niezrozumiała. Ludzkość żyje w dużych miastach, przypominających bardziej obozy, pełne uzbrojonych wojskowych. Walczy z nimi ruch oporu nazywający sam siebie Świetlikami. W takich okolicznościach radzić sobie musi nasz główny bohater, podchodzący pod pięćdziesiątkę twardziel o imieniu Joel. Dość szybko otrzymuje zadanie wyprowadzenia z miasta i dostarczenia do umówionego miejsca wyszczekaną czternastolatkę Ellie. Dlaczego właśnie ją? Joel nie otrzymuje odpowiedzi. Jak się potoczy ich podróż, zależy tylko od nas.
Już od otwierającej grę sekwencji uświadamiamy sobie, że mamy do czynienia z filmem, i to bardzo dobrym.
Moment rozpoczęcia się epidemii jest rozegrany fenomenalnie, widać, że siedzieli nad nim utalentowany scenarzysta i równie dobry reżyser. To jedna z tych scen, które na długo zapadają w pamięć. Ale nawet później, podczas wędrówki Joela i Ellie przez Amerykę, widać rękę sprawnego rzemieślnika, który wszystko krok po kroku zaplanował. Nie ma tu momentów przypadkowych, poza naszymi zgonami podczas walk z Klikaczami czy przypadkowymi bandziorami. I to właśnie te elementy, gdy trzeba było nieźle napracować się padem, były dla mnie najbardziej frustrujące. Pragnąłem słuchać dalej tej historii, a nie mozolić się z elementami zręcznościowymi.
Skoro już o słuchu mowa, trzeba powiedzieć kilka słów na temat fenomenalnej roboty, którą wykonali Ashley Johnson, w roli Ellie, i Troy Baker w roli Joela. Po prostu wierzę w ich każde słowo, patrzę z zafascynowaniem na rodzącą się między nimi więź ojciec-córka. Tak mocnej interakcji z bohaterem niezależnym nie doświadczyliśmy od czasów Bioshocka 3, ale tam to było zupełnie co innego. Relacji Ellie i Joela najbliżej jest do związku między Clementine i Lee z gry The Walking Dead. I grupa odbiorców jest ta sama, gra definitywnie skierowana jest do wszystkich rodziców lub ludzi zamierzających zostać rodzicami, naciskane są właśnie te emocje.
Zastanawiając się nad nośnością fabuły gry i jej przełożeniem na język filmowy, nie można sobie nie przypomnieć Drogi do zatracenia z Tomem Hanksem czy Drogi w reżyserii Johna Hillcoata. Oba te filmy poruszały podobny temat, zwłaszcza drugi z nich, który również rozgrywał się w postapokaliptycznym świecie. Czy można wycisnąć z tego ładnego owocu, jakim jest The Last of Us, wystarczająco soku, by stworzyć kinowe arcydzieło? Nie jestem pewien, ale wiem na pewno, że ta gra jest doskonała w swojej kategorii i chociażby dla niej warto zakupić Playstation 3 lub 4.
PS. Pamiętam naturalnie cały czas o Metal Gear Solid, acz ze skruchą wyznaję, że kupiłem niedawno część pierwszą, bo w dniu jej premiery miałem jeszcze mleko pod nosem, ale obiecuję, że nadrobię jak najszybciej!
korekta: Kornelia Farynowska
korekta: Kornelia Farynowska