Filmidła. Agnieszka Osiecka gawędzi o filmach
Agnieszka Osiecka była prawdziwą kobietą renesansu, mogącą talentem obdarzyć kilkanaście innych osób, które wpłynęłyby wymiernie na różne dziedziny sztuki. Napisała setki piosenek dla największych polskich artystów, tworzyła poezję, prowadziła audycje radiowe, była również dziennikarką, pisarką, autorem sztuk teatralnych czy w końcu – co najważniejsze w związku z przedstawianą książką – reżyserką i wielką kinomanką. Zresztą samo jej życie prywatne mogłoby posłużyć za podstawę scenariusza świetnego filmu – choćby niezwykle skomplikowany romans z Markiem Hłaską (kwitnący w czasie, gdy młoda artystka tworzyła teksty znajdujące się w opisywanym przeze mnie zbiorze, dzięki czemu nazwisko „polskiego Jamesa Deana” również się tutaj pojawia) czy przyjaźń z Jeremim Przyborą, dzięki której artyści spłodzili dziesiątki listów.
W pewnym okresie życia Osieckiej związek z kinem mógł stać się jeszcze ściślejszy, gdyż po ukończeniu dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim, w latach 1957–1962 studiowała reżyserię w Łódzkiej Szkole Filmowej. To właśnie z części tego przedziału czasowego pochodzą teksty zaprezentowane w Filmidłach. Jeszcze nieopierzona adeptka filmowa robiąca furorę wśród łódzkich studentów swoim błyskotliwym stylem bycia, tak jak zawsze starała się pisać w ilościach gargantuicznych, przelewając na papier emocje związane z każdym seansem. Opuściła szkołę tuż przed egzaminem dyplomowym. Nie dlatego, że bała się o wyniki, bo zawsze otrzymywała bardzo dobre oceny. Po prostu wielki talent rzucił ją w inne rejony kultury, a ona mogła sobie na to pozwolić.
Trzeba pamiętać, że okres, w którym Osiecka rozprawiała się z „filmidłami”, był diametralnie inny niż rozpasane czasy współczesne. Obecnie ciężko kliknąć w pierwszy lepszy link w Google, żeby przypadkiem nie ściągnąć jakiejś produkcji albo przynajmniej serialu. Wszystko ułatwione jest aż do przesady, a kultura oglądania filmów sprowadza się do pauzowania i fragmentarycznych seansów.
Trochę niepojęte jest, jak artysta tej miary mógł wypuścić ze swych rąk to długie i głupie filmisko. Poza paroma ciekawszymi zdjęciami baletu nie ma w tym filmie niczego, co by nie było śmierdzącą tandetą. […] Ekran panoramiczny w niczym nie ratuje sytuacji – powoduje tylko, że tego strasznego filmu jest jeszcze trochę więcej. (Roże dla Bettiny [1956], Georg Wilhelm Pabst)
Obcowanie z kinem w czasach jej młodości było czymś swoiście mistycznym, a projekcja filmu stanowiła często jednorazowe przeżycie, ponieważ nie można było liczyć na spokojną powtórkę nawet ze zdartej kasety VHS. Obrazy trzeba było chłonąć całkowicie i analizować w biegu. Wszystko to widać jak na dłoni w artykułach Osieckiej, nasyconych żywym językiem oraz ironią i – co najważniejsze – pełnych emocji. Z racji tego, że często były to recenzje tworzone „do szuflady”, autorka nie bawi się w językową gimnastykę. Przenosi na papier swoje myśli – nieszablonowo i z humorem, przypominając w pewien sposób rewolucyjne teksty Kael i Eberta, chociaż o kinie zaczęła pisać dobrych kilka lat wcześniej niż amerykańscy klasycy krytyki filmowej. Polska publicystka nie streszcza dzieł, ani nie wbija się w żaden schemat, co jest bolączką współczesnych wierszówek. Przedstawia to, co wywarło na niej wrażenie lub zwyczajnie znudziło. Nie marnuje papieru i czasu czytelnika.
Niesamowita jest także jej umiejętność wyciągania błyskotliwych wniosków na temat recenzowanych produkcji (jak w przypadku Ostatniego mostu [1954] Helmuta Kautnera, gdzie wbiła się w samo sedno celuloidowego przedstawienia i wyraźnie widać jak analitycznie podchodziła do wszystkiego, co oglądała, czego podsumowaniem jest zamieszczony zaraz po tekście list czytelnika z 1956 roku, w którym wychwala on autorkę pod niebiosa) lub ociekających zaskakującymi informacjami analiz obrazów z tak egzotycznych dla nas filmowo krajów jak Jugosławia czy Meksyk.
Zresztą to trzeba zobaczyć. Koniecznie zobaczyć i koniecznie przegadać. Choćby z nieznajomym z ogonka po bilety. Jeszcze żaden film nie wywiercił mi takiej dziury w brzuchu. (Ostatni most [1954], Helmut Kautner)
Wrażenie może robić również to, jak bardzo kompetentna była Osiecka. Bezustannie nawiązuje do różnych dzieł, porównuje pojedyncze produkcje do całego dorobku twórcy, wyciąga z filmów wspólne elementy i rozumie podświadomie czym jest teoria autora, w czasie gdy francuscy nowofalowcy dopiero zaczynają ją definiować. A Polka robi to wszystko mając zaledwie dwadzieścia parę lat. Bez dostępu do Internetu.
Filmidła, tak jak mówi sam podtytuł zbioru, to gawędy – dzielenie się autorki swoją miłością do kina, przypominające wysłuchiwanie dobrej koleżanki, która zwyczajnie opowiada nam o tym, co jej się podoba. A my jej ufamy. Osiecka pewnie nigdy nie sądziła, że teksty te pojawią się kiedyś drukiem. Mamy do czynienia ze zbiorem, który jest pewnym świadectwem swojej epoki. Pozwala na chwilę zajrzeć do umysłu młodej kinomanki, która w tym czasie całkowicie żyła celuloidową rzeczywistością i prześledzić jak ewoluowało jej pióro – które przez następne kilka dekad dawało polskiej kulturze niezwykłe perły w wielu różnych dziedzinach. Warto zobaczyć jak kiedyś żyło się kinem.
Urozmaiceniem książki, które stanowi zresztą sporą część całości, są reprodukcje plakatów autorstwa mistrzów wywodzących się z Polskiej szkoły plakatu. Kolejne filmy omawiane przez Osiecką ilustrują dzieła takich artystów jak Jan Lenica, Waldemar Świerzy, Wojciech Fangor, Olga Siemaszko, Franciszek Starowieyski, Konstanty Sopoćko, Eryk Lipiński, Roman Cieślewicz czy Jan Młodożeniec. Dzięki temu Filmidła stanowią również album prezentujący chronologicznie pewien wycinek twórczych wojaży polskich plakacistów – dzieł surrealistycznych, zaskakujących, minimalistycznych, ale zawsze niesamowicie oryginalnych i po prostu pięknych.
Dostajemy do rąk kolejną książkę od wydawnictwa Prószyński i S-ka, która ma przybliżyć nam świat Agnieszki Osieckiej. Znów jest to niezwykle przyjemna podróż oraz ciekawe uzupełnienie Czytadeł. Gawęd o lekturach.
Tymczasem naszej publiczności, zwłaszcza powojennej, tej młodszej, kult gwiazdy jest dość obcy i samo pokazanie kulis nie robi wrażenia. Czekamy na jakąś akcję czy sprawę, słowem na film. Tymczasem słodka Ingrid przez pół godziny łapie złośliwego koguta albo kopie w ogródku, co ma oznaczać, że: A widzicie! Wielcy ludzie też mają swoje kłopoty! Czyli – Napoleon też robi pipi. Jeśli idzie o mnie, to nigdy nie miałam co do tego najmniejszej wątpliwości. (Jesteśmy kobietami [1953], Roberto Rossellini, Luchino Visconti)
Tytuł: Filmidła. Gawędy o filmach
Autor: Agnieszka Osiecka
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2013
Stron: 216
Oprawa: twarda