ENNIO MORRICONE – Maestro della musica
Swój debiut – komedię o zabarwieniu politycznym Faszysta – zawdzięcza Lucianowi Salce, z którym także spotykał się potem na planie jeszcze kilkunastokrotnie, m.in. przy okazji słynnego dramatu kostiumowego El Greco. Z kolei jego dwa ostatnie filmy to powrót w objęcia starych znajomych – Tornatorego i Malicka, którzy na 2016 rok zaplanowali sobie dwa filmy, odpowiednio romans La corrispondenza oraz dokument Voyage of Time. Tornatore co jakiś czas powraca także myślami do snu Leone o Leningradzie, ale z każdym upływającym rokiem szanse na faktyczne rozpoczęcie zdjęć maleją. W preprodukcji jest też Aline & Wolfe operatora (m.in. w dwóch filmach Tornatorego) Lajosa Koltaia, którego reżyserski debiut sprzed dekady, Los utracony, obrodził jedną z najbardziej przejmujących ścieżek Ennia w XXI wieku, jego swoistym powrotem do wielkiej formy.
Nie ulega wszak wątpliwości, że pomimo nieustannej pracy, wysokiej jakości nut oraz kolejnych zaskoczeń z jego strony, Morricone najlepsze lata ma już za sobą. Są nimi oczywiście, wypełnione samymi dobrociami, trzy ostatnie dziesięciolecia ubiegłego stulecia, czyli okres, w którym po maestro sięgnęli na dobre Amerykanie, choć on sam pozostawał równocześnie wierny europejskiemu kinu oraz po prostu robił swoje (niekiedy pisząc nawet po dwadzieścia score’ów rocznie!). I z reguły robił to diablo dobrze. Na tyle, że już w 1971 roku otrzymał złotą płytę za sprzedaż miliona kopii w rodzinnej Italii oraz znacznie bardziej prestiżowe Targa d’Oro za osiągnięcie niebagatelnych dwudziestu dwóch milionów w sprzedaży światowej – nawet dziś taki wynik może robić wrażenie wśród znacznie bardziej chwytliwych, popowych gwiazdek. Na chwilę obecną jego licznik dobił natomiast do aż siedemdziesięciu tych milionów. Jak na muzykę filmową – kosmos. Zresztą konia z rzędem temu, komu uda się policzyć wszystkie istniejące kompilacje i obecne na rynku składanki jego tematów.
Kosmiczna wydaje się także liczba przeróbek najsłynniejszych motywów Włocha. Cytowano go wielokrotnie w innych filmach, serialach, reklamach oraz… programach publicystycznych. Obecne w latach dziewięćdziesiątych na antenie programu drugiego TVP Animals wykorzystywało podczas swej czołówki przejmujące Chi Mai z Maddaleny Kawalerowicza, które potem Ennio wykorzystał ponownie w trzech innych projektach, co sprawiło, że jest on jednym z najbardziej rozpoznawalnych przykładów jego twórczości (nazwą tą ochrzczono także nieoficjalną stronę internetową kompozytora). Podejścia są różne – czasem nieświadome, innym razem w postaci zwykłej, chamskiej kopii, a niekiedy szczerego hołdu dla mistrza. Tak zrobił na przykład w trzeciej części Piratów z Karaibów Hans Zimmer, który nawiązywał do lub aranżował melodie Ennia wielokrotnie (m.in. w Rango czy drugim Sherlocku Holmesie).
Jeszcze częściej popkultura chłonęła jego nuty w kolejnych, z reguły odtwórczych remiksach, jakie niekiedy same przynosiły ich autorom kupę pieniędzy (casus przeróbki tematu przewodniego z Dobrego, złego i brzydkiego przez Hugo Montenegro). Z czasem Morriconego zaczęli brać na tapetę dosłownie wszyscy, od uznanych, wszechstronnych muzyków, jak Metallica, Muse, The Ramones czy The Shadows, po raperów, hip-hopowców i DJ-ów estradowych. Dość powiedzieć, że portal Wikipedia ma całą stronę poświęconą temu zjawisku, a pod koniec ubiegłego stulecia grupa Nowojorczyków uformowała zadedykowany mu zespół wykonujący muzykę pod ruchome obrazy – Morricone Youth. Nawet były minister Japonii, Junichiro Koizumi, przygotował kompilację ulubionych utworów Włocha. Ten zbiorczy szacunek znalazł w końcu upust w wydanej w 2007 roku płycie We All Love Ennio Morricone, na której tuzy muzyki popularnej (Bruce Springsteen, Celine Dion, Quincy Jones…) reinterpretują jego twórczość. Nieco wcześniej, solo, uczynił to także światowej sławy chiński wiolonczelista Yo-Yo Ma wydając Yo-Yo Ma Plays Ennio Morricone. Jak można przypuszczać, obie te pozycje – nagrane wraz z obiektem kultu – znów rozbiły w niektórych krajach bank, a poszczególnym wykonawcom przyniosły dodatkowe nagrody do kolekcji.
Niektórzy sądzą, że piszę tylko filmowe kompozycje, a to nieprawda. Filmowy podkład jest tak naprawdę tylko dla filmowców i widowni. Każda inna muzyka to jest dopiero to, co kompozytor czuje, jest bardziej osobista.
Oczywiście Ennio Morricone to nie tylko muzyka filmowa. To nie tylko telewizja, radio oraz okazjonalnie teatr (dotąd nie było go jeszcze chyba tylko w świecie gier komputerowych, poza którymi świadomie obskoczył wszystkie media) i kilka prestiżowych wydarzeń pokroju mistrzostw świata w piłce nożnej w 1978, do których skomponował oficjalny hymn. To również bogata kariera kompozytora klasycznego. Napisał ponad piętnaście koncertów fortepianowych, dwa razy tyle prac symfonicznych, wiele dzieł chóralnych i jedną operę (Partenope z 1996 roku). O jego pierwszym takim dziele wspomniałem już na początku. Ostatnie – Riverberi (na flet, wiolonczelę i fortepian) – datuje się z kolei na rok 2004.
Sporym wycinkiem jego życia jest oczywiście również muzyka eksperymentalna. Jeszcze zanim otrzymał szkolne dyplomy, był zawodowym trębaczem. W latach sześćdziesiątych współtworzył jedną z pierwszych na globie awangardowych grup improwizacyjnych złożonych z kompozytorów. Gruppo di Improvvisazione Nuova Consonanza, czy też Il Gruppo działało do końca kolejnej dekady, znacząco odbijając się na kinowej twórczości jej kluczowego działacza. W międzyczasie, wraz z Piero Piccionim, Armando Trovajolim i Luisem Bacalovem, Morricone założył też prestiżowe studio nagrań – Forum Music Village, jakie regularnie wykorzystuje od tego momentu, również by tworzyć kompozycje filmowe. Wiele udogodnień, w tym możliwość bezpośredniego nagrywania kościelnych organów, szybko rozsławiło FMV wśród innych wykonawców, jacy chętnie tam właśnie nagrywali swoje dzieła, a lista których mogłaby stanowić osobny akapit.
Na takowy zasługują z kolei osobistości showbiznesu, dla których Ennio wyłożył nieco więcej niż tylko miejscówkę do grania. I tak komponował i/lub pomagał współtworzyć wycinki karier Jimmy’ego Fontany, Françoise Hardy, Amii Stewart, Rity Pavone, zespołu Pet Shop Boys (słynne It Couldn’t Happen Here), Paula Anki (jeszcze słynniejsze Ogni Volta – niesamowicie popularny kawałek zwłaszcza w ojczyźnie mistrza), Miny, Zucchero, Stinga, Morrisseya, Rominy Areny oraz Hayley Westenry. Znane są także jego konotacje z Placido Domingo, Andreą Bocellim, Danielem Luppim, grupą Goblin, Chico Buarque, Pino Donaggio, Nicolą Piovanim i oczywiście Brunonem Nicolai, który wielokrotnie dyrygował, a często także współkomponował z nim filmowe podkłady. Obaj poznali się zresztą jeszcze podczas studiów.
Poza tym wiecznie koncertował, koncertuje i zapewne koncertował będzie – najczęściej, oczywiście, z Orchestra Roma Sinfonietta. Tylko do roku 2001 odbył ponad dwieście koncertów, a od tego czasu ta liczba spokojnie się podwoiła, chociażby za sprawą światowego tournée sprzed dwóch lat, na pięćdziesięciolecie jego filmowej kariery lub My Life in Music Tour 2015. Aż sześć razy kompozytor odwiedzał przy takich okazjach Polskę – po raz pierwszy Warszawę w maju 2000 roku, na TP S.A. Music and Film Festival; po raz ostatni w lutym roku ubiegłego w Krakowie. A wkrótce przekroczy granicę Lechistanu raz jeszcze, by zagrać we Wrocławiu. Poza tym, jak na człowieka-orkiestrę przystało, odwiedził wszystkie kontynenty.
Gdy spojrzeć na to, co Bach skomponował, i jak wiele Mozart napisał w ciągu trzydziestu trzech lat, łatwo dostrzec, że w porównaniu z nimi jestem jak bezrobotny.
Do tego ogromu osiągnięć, nazwisk oraz tytułów dodać można jeszcze parę tak sympatycznych zajęć, jak dwukrotna obecność w składzie festiwalowego jury (pozycja niezbyt często przypadająca kompozytorom) – raz w Cannes, w 1984 roku, a osiem lat później w Wenecji. Morricone został także honorowym przewodniczącym Pierwszego Międzynarodowego Otwartego Konkursu autorskich teledysków Mediamusic (wow!), który całkiem niedawno odbył się w Moskwie. Edycja druga w przygotowaniu…
Przede wszystkim jednak, maestro pozostaje dumnym ojcem Marco, Alessandry, Andrei i Giovanniego. Ostatnia dwójka, od dawna dorosłych już pociech poszła jego śladami. Giovanni obrał drogę reżysera, a Andrea jest kompozytorem i dyrygentem z blisko trzydziestoma kompozycjami i statuetką BAFTA na koncie – być może i o nim powstawać będą w przyszłości podobne notki. Wszak miał najlepszego nauczyciela na świecie.
Nie sposób znać wszystkie kompozycje Morriconego. Jeszcze trudniej jest wybrać dyszkę najlepszych przykładów z jego twórczości. Tym razem wykładnikami best of the best jest więc aż piętnaście prac, będących wypadową czterech czynników: przynajmniej bardzo dobrej jakości, mocno subiektywnych odczuć i wysokiej atrakcyjności połączonej z wyraźnym piętnem, jakie odcisnęły na danych filmach oraz widzach względem reszty kariery mistrza. Stąd też bezpieczna kolejność alfabetyczna, dla zachowania pozorów uczciwości…
Pronto, maestro?