DUMA I UPRZEDZENIE (1995). Odcinek czwarty, czyli „Tego wszystkiego mogłam być panią…!”
W poprzednim odcinku #33. DUMA I UPRZEDZENIE (1995). Odcinek czwarty, czyli „Tego wszystkiego mogłam być panią…!”
Powiedzieć, że miniserial BBC Duma i uprzedzenie z roku 1995 ma swoich wiernych fanów, to jak nic nie powiedzieć. Bardziej trafne jest stwierdzenie, że to najlepsza ekranizacja klasyki literatury wszech czasów.
Z wizytą w Pemberley
Duma i uprzedzenie, produkcja telewizji brytyjskiej z roku 1995 w reżyserii Simona Langtona, jest produktem niemal doskonałym. Przede wszystkim dlatego, że oddaje sprawiedliwość pierwowzorowi literackiemu i jego bohaterom, udowadniając tym samym, że tłumaczenie (tym razem na język innego medium) może być, wbrew obiegowym opiniom, zarówno piękne, jak i wierne. Poza tym – obsada. O rewelacyjnej parze głównych bohaterów (Colin Firth i Jennifer Ehle) napisano już całe tomy rozważań, jednak nie ulega wątpliwości, że w tej produkcji wspaniale obsadzona jest każda, nawet marginalna rola – dość wspomnieć kuriozalnego pana Hursta czy anemiczną pannę de Bourgh wraz z jej neurotyczną damą do towarzystwa. Są to postacie niemal nieistotne dla fabuły, tworzące jednak (zwłaszcza w przypadku pana Hursta) wyjątkowo celnie dobrane tło.
Nie może zatem dziwić, że nie było dla mnie rzeczą łatwą wybranie do niniejszego tekstu ulubionego odcinka. Każdy z nich bowiem zawiera małe perełki, do których lubię wracać – jak na przykład pojawienie się w odcinku drugim fantastycznego pana Collinsa. Ponieważ jednak seria zakłada opisanie tylko jednego z nich – i tylko dlatego! – mój wybór padł na czwartą część miniserii.
Podobne:
Uroki wilgotnej koszuli
W odcinku czwartym para głównych bohaterów – Lizzie Bennet (Jennifer Ehle) i Fitzwilliam Darcy (Colin Firth) – usiłuje przejść do porządku dziennego nad niespodziewanym wydarzeniem, jakim były oświadczyny. Pan Darcy, w tej opowieści reprezentujący nadmierną dumę, z właściwą sobie butą oświadczył Lizzie, że kocha ją i pragnie poślubić, mimo rozlicznych wad jej samej i jej rodziny. Lizzie, pełna uprzedzeń względem kasty dumnych bogaczy, odtrąca jego ofertę z oburzeniem, wypominając mu energicznie wielką przewinę, jaką było zrujnowanie szczęścia jej ukochanej siostry Jane oraz pogrążenie w ubóstwie niezwykle sympatycznego pana Wickhama. Czwarty odcinek otwiera scena, w której pan Darcy tłumaczy się ze stawianych mu zarzutów, a Lizzie przyjmuje jego wyjaśnienia z niemałym zaskoczeniem. Niedługo potem ma okazję, wraz ze swoim wujostwem – państwem Gardiner – zwiedzić posiadłość rodziny Darcych, przepiękny i bogaty majątek Pemberley, gdzie pod nieobecność właściciela rozmawia na jego temat z gospodynią domu. Tymczasem pan Darcy postanawia wrócić do domu wcześniej, co prowadzi do konfrontacji zwaśnionej pary i do legendarnej już sceny pływania w stawie.
I choć Colin Firth z zaciętą miną i w wilgotnej koszuli ma swój niezaprzeczalny urok, to nie ta scena – tak uwielbiana przez fanki aktora i serii – wpłynęła na mój wybór.
Krajobraz po burzy
Odcinek czwarty to coś na kształt krajobrazu po burzy – gdzieś tam jeszcze odlegle grzmi, ale to już tylko wspomnienie. Jeszcze jest trochę szaro, ale przez skórę się czuje, że za chwilę wyjdzie słońce. Lizzie – początkowo oburzona, wstrząśnięta, poruszona – uspokaja się stopniowo, dokonuje rewizji swoich poglądów na temat uroczego pana Wickhama (swój udział ma w tym także Jane) i już pogodzona z faktem, że przynajmniej chwilowo ani w jej życiu, ani w życiu Jane nic się nie zmieni, wyrusza z wujostwem do hrabstwa Derby, w którym znajduje się wspomniane Pemberley. Tam czeka ją kolejny wstrząs, ale już innej natury – nieprzystępny do tej pory pan Darcy najpierw w sposób dość rozbrajający reaguje na jej widok, a potem w stosunku do niej i jej wujostwa, o pozycji przecież tak dalece niższej niż jego własna, jest życzliwy, uprzejmy i uważny. W ich wzajemnych stosunkach dokonuje się niemała przemiana i choć najgorsze dopiero przed nimi, odcinek czwarty stanowi moment przełomowy.
Bohaterowie w akcji
Ta sytuacja daje głównej parze aktorskiej możliwość pokazania, na co ich stać. Jennifer Ehle udowodniła już, że elegancko potrafi zagrać gniew – teraz dostała szansę ukazania niepokoju, wątpliwości, rezygnacji. To wbrew pozorom trudniejsze niż płacz w chusteczkę, który następuje w odcinku kolejnym. Scena, w której Lizzie rozmawia z ojcem o prawdopodobnych skutkach wyjazdu Lydii do Brighton, to świetnie zagrana frustracja – przed wyznaniem prawdy powstrzymuje ją dyskrecja, do zgłaszania wątpliwości pcha autentyczny niepokój. W trakcie pobytu w Pemberley z kolei widzimy Lizzie już zupełnie odmienną, będącą bardziej „sobą” taką, jaką ją poznaliśmy – spokojną, uśmiechniętą, choć lekko zrezygnowaną, ale nie tracącą ironicznego poczucia humoru.
Pan Darcy także w tej właśnie części pokazuje nietypową dla niego, w jego przypadku – bardziej ludzką – twarz. Do tej pory dumny, wyniosły, urażony w miłości własnej panek nagle odkrywa, że uczucie, które żywi do istoty tak siebie niegodnej, nie daje się łatwo stłamsić. Kiedy spotyka Lizzie na podjeździe własnego domu, wiedząc, że ubrany jest absolutnie nieodpowiednio, a na dodatek – cóż za faux pas! – zjawia się niezapowiedziany, plącze się w najbardziej banalnej konwersacji jak skarcony uczniak. Odzyskując odpowiednie odzienie i rezon, niespodziewanie okazuje państwu Gardiner względy, których do tej pory odmawiał osobom znaczniejszym. Tak jak widok Pemberley zrobił wrażenie na Elżbiecie, tak widok Elżbiety w Pemberley zrobił wrażenie na panu Darcym – i dość powiedzieć, że Colin Firth w mętnej wodzie niewielkiego stawu zgubił swoją nadętą pozę i wreszcie mógł odetchnąć. Lekki uśmiech, zakłopotanie, nieco zagubiona mina – wspaniale mu to wychodzi i widz do niechętnego respektu dla jego postaci dodaje wreszcie zasłużoną sympatię.
Bohaterowie dalszych planów
I na koniec coś, co mnie osobiście – i osobliwie – bardzo podoba się w tym serialu. Państwo Gardiner (Tim Wylton i Joanna David) i pani Reynolds (Bridget Turner), czyli wujostwo Lizzie i gospodyni w Pemberley. Tak jak wspomniałam wcześniej, nie ma w tym serialu źle obsadzonej czy zagranej roli. Mam jednak wrażenie, że podczas gdy zewsząd sypią się zasłużone zachwyty nad postaciami głośnymi (jak histeryczna pani Bennet w wykonaniu Alison Steadman czy kuriozalny pan Collins, czyli David Bamber), mocno niedocenieni są cisi bohaterowie planu trzeciego i czwartego. W omawianym odcinku państwo Gardiner wprowadzają, wraz z malowniczymi krajobrazami hrabstwa Derby, konieczną dla równowagi w przyrodzie dawkę spokoju, rozsądku, opanowania i dobrych manier. Zwłaszcza pani Gardiner jest tutaj pogodną towarzyszką dla świeżo, głęboko poruszonej Lizzie. W lepsze ręce w tym momencie swojego życia nie mogła panna Bennet trafić. Z kolei pani Reynolds rzuca nowe światło na postać pana Darcy’ego – jeśli jeszcze ktokolwiek z widzów mógł nie dowierzać jego listowi w części dotyczącej pana Wickhama, twarde przekonanie starszej kobiety o szlachetności pierwszego i niewłaściwym prowadzeniu się drugiego musi zasiać w jego sercu wątpliwość. Turner jest na ekranie zaledwie parę minut, ale jej pojawienie się nie może zostać niezauważone.
Najlepszy z najlepszych
Duma i uprzedzenie to jedyna miniseria, którą zawsze oglądam od początku do końca. Nie jest to trudne, liczy zaledwie sześć odcinków, w sam raz na dwa wieczory. Nie opuszczam ani jednej sceny, nie przewijam ani jednego fragmentu. Każde zszokowane spojrzenie lady Catherine de Bourgh, każdy uśmieszek pana Collinsa, każdy wrzask pani Bennet i każde pouczenie statecznej do przesady Mary ma w tym serialu swoje znaczenie. A jednak zawsze, kiedy oglądam, czekam na odcinek czwarty. Na Lizzie, która patrzy na Pemberley usytuowane tak wspaniale nad jeziorem i mówi do siebie, że oto tego wszystkiego mogła być panią. Na pana Darcy’ego, który w najwyższym zmieszaniu po raz kolejny pyta o zdrowie jej rodziny, na co ona reaguje śmiechem. Na panią Gardiner, która w rozmowie z nim wspomina wielkie drzewo na łące obok kuźni.
Polecam, oczywiście, całość. Odcinek czwarty to tylko – i aż – crème de la crème tej wspaniałej uczty.