search
REKLAMA
Seriale TV

Drugi sezon THE END OF THE F***ING WORLD. Bardzo udany powrót

Łukasz Budnik

7 listopada 2019

REKLAMA

Twórcy The End of the F***ing World w pierwszym odcinku drugiego sezonu serialu podsumowują krótko wydarzenia z poprzedniej odsłony, zatem i ja pójdę tym tropem – wszak od jej zakończenia minęły już dwa lata. James. Alyssa. Dwoje aspołecznych nastolatków, którzy pewnego dnia postanawiają uciec z domu. Ona chce odseparować się od problemów rodzinnych, on zaś widzi w niej potencjalną ofiarę i spełnienie jego zachcianki, żeby zabić człowieka. Po serii przygód para zbliża się do siebie, lecz ich poczynania ściągają na nich policję. W ostatnich minutach pierwszego sezonu funkcjonariusze strzelają do Jamesa. To, czy chłopak przeżył, pozostaje zagadką.

Kampania promocyjna drugiego sezonu była bardzo powściągliwa – zwiastun skupiał się jedynie na Alyssie odzianej w suknię ślubną, choć nie było nam dane zobaczyć, kto jest szczęśliwym (czyżby?) wybrankiem. Drugą osobą, której poświęcono uwagę w zapowiedzi drugiej serii, jest Bonnie – nowa bohaterka, której Alyssa wyraźnie czymś podpadła. Na tyle, że Bonnie podróżuje z pistoletem w dłoni.

Drugi sezon – podobnie jak poprzedni – składa się zaledwie z ośmiu dwudziestominutowych odcinków, zatem całość można zaliczyć w przeciągu trzech godzin. Nie chciałbym wobec tego zdradzać szczegółów fabuły – napiszę jedynie, że akcja nowej odsłony dzieje się dwa lata po zakończeniu poprzedniej, a wprowadzenie Bonnie ma ścisły związek z jednym z wydarzeń, w których udział brali James i Alyssa. Motywacje nowej bohaterki poznajemy w poświęconym jej odcinku, a więc są bardzo dobrze uzasadnione – pod wieloma względami to postać równie ciekawa, co dwójka znana już z pierwszego sezonu.

Z satysfakcją stwierdzam, że drugą odsłonę uważam za postęp w stosunku do poprzednika, który i tak był już udaną produkcją. To właściwie jeden długi film podzielony na kilka rozdziałów, z bardzo skondensowaną akcją i znakomitym tempem – kolejne epizody umykają niepostrzeżenie, a całość jest na tyle wciągająca, że nietrudno zaliczyć ją za jednym posiedzeniem. Szczęśliwie pomimo krótkiego czasu trwania twórcom świetnie udało się zarysować zewnętrzne i wewnętrzne konflikty postaci. U podstaw druga część The End of the F***ing World jest historią o przepracowywaniu traumy, walce z własnymi lękami i dźwiganiu na barkach ogromnego ciężaru. Przygoda Alyssy i Jamesa zostawiła trwały ślad, a jej konsekwencje są doskonale widoczne jeszcze po dwóch latach. Ton drugiego sezonu jest wobec tego nieco poważniejszy, choć naturalnie nie zabrakło miejsca na soczysty czarny humor znany już widzom, nawet jeśli jest go mniej.

Siła scenariusza tkwi nie tylko w ogóle, ale i w detalach – postaci w The End of the F***ing World, choć postawione w niecodziennych sytuacjach, są bardzo ludzkie, ze wszystkimi swymi zaletami i wadami (pytanie, których jest więcej) – płaczą, cierpią, są targani wątpliwościami. Mierzą się z przeszłością. Mając przed oczami takie skonfliktowane charaktery, łatwo jest się przywiązać i kibicować, a tym bardziej cieszy, gdy na ich twarzy pojawi się uśmiech. Duża w tym zasługa świetnych aktorskich występów.

Słowa uznania – podobnie jak w przypadku pierwszego sezonu – należą się za muzykę. Osoby odpowiedzialne za dobór poszczególnych utworów wykonują fantastyczną robotę – piosenki użyte w pierwszej serii do dziś często płyną z mojego odtwarzacza i zapowiada się, że już wkrótce dołączą do nich kolejne. Trudno mi wyobrazić sobie The End of the F***ing World bez tej znakomitej ilustracji.

https://www.youtube.com/watch?v=8XvFO83LXBE

Czy kontynuacja drugiego sezonu była potrzebna? To być może dziwne pytanie po tym, jak poświęciłem kilka tysięcy znaków na pochwały w jego stronę, ale nie da się ukryć, że zakończony cliffhangerem sezon pierwszy świetnie działał także w swoich ramach i spokojnie mógłby funkcjonować jako zamknięta całość z nutką tajemnicy. Nawet jeśli, cieszę się, że twórcy postanowili napisać kontynuację – dobrze zrobiło to przede wszystkim postaciom i pozwoliło na domknięcie ich drogi. Tym razem dalsza część wydaje się jednak już zupełnie zbędna i mam nadzieję, że scenarzystka Charlie Covell zdaje sobie z tego sprawę. 

Łukasz Budnik

Łukasz Budnik

Elblążanin. Docenia zarówno kino nieme, jak i współczesne blockbustery oparte na komiksach. Kocha trylogię "Before" Richarda Linklatera. Syci się nostalgią, lubi fotografować. Prywatnie mąż i ojciec, który z niemałą przyjemnością wprowadza swojego syna w świat popkultury.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA