DLACZEGO KOCHAM “BIURO”? 10 powodów miłości do amerykańskiej wersji serialu
Biurowe żarty Jima
Jednym ze stałych motywów historii jest współzawodnictwo i obustronna niechęć do siebie Jima i Dwighta. W początkowych sezonach Jim jest wyluzowany i nie zależy mu zbytnio na pracy, co jest całkowitym przeciwieństwem postawy Dwighta. Jim umila sobie czas pracy, robiąc Dwightowi żarciki i psikusy. W swojej kreatywności i pracowitości w tej kwestii Jim osiąga wyżyny. Moim ulubionym prankiem jest ten, w którym Jim przychodzi do pracy ubrany i uczesany identycznie jak Dwight. Ten, pozbawiony humoru i wyczucia sytuacyjnego, zaczyna wywód o tym, jak wielkim problemem jest kradzież tożsamości. Jim, rozochocony, naśladuje Dwighta, a kiedy słyszy od niego słowa groźby, wstaje z okrzykiem “Michael!” i idzie na skargę do biura managera. Jest to zachowanie typowe dla Dwighta, więc puenta żartu wynika z czegoś zupełnie oczekiwanego: Dwight wstaje i z takim samym okrzykiem udaje się w to samo miejsce, w tym samym celu.
That’s what she said!
Jednym z ulubionych tekstów niedojrzałego managera, Michaela Scotta, jest właśnie “that’s what she said”. Michael używa go słysząc coś, co według niego mogłaby powiedzieć kobieta podczas intymnej chwili. Za każdym więc razem, kiedy Michael słyszy, że ktoś mówi o czymś “wielkim i soczystym”, nie może powstrzymać się i rzuca ten suchy tekścik. Kiedy tylko mowa o ruchach posuwistych lub wytrysku jakiejś substancji na jakąś powierzchnię – Michael uruchamia protokół “that’s what she said”. I mogłoby to wszystko być nudne i przewidywalne, gdyby nie to, z jaką finezją i wyczuciem scenarzyści wykorzystują ten motyw. Tekst pada w podobnych okolicznościach, ale jego wykorzystanie za każdym razem jest oryginalne i pasuje do sytuacji. Czasem tekst wypowiadany jest wprost, na głos, innym razem Michael mruczy go sobie pod nosem. Jim wie o “przypadłości” Michaela i podpuszcza go odpowiednimi tekstami w sytuacjach, kiedy manager powinien trzymać język za zębami. Wreszcie, po kilku sezonach, pozostałe postacie są świadome popularności tekstu i zaczynają same go używać. Najbardziej urocze i zabawne jest wypowiedzenie go przez zwykle grzeczną i poprawną Pam (Beesly, później: Halpert), która jest niezwykle dumna, że udało się jej znaleźć odpowiedni kontekst i powiedzieć tekst, zanim zdążył to zrobić ktoś inny.
Polityczna niepoprawność
Jestem pewien, że dziś ten serial by nie przeszedł. Producenci są wyczuleni na żarty w kwestiach seksualności, rasy, wyznania itp. Biuro robi sobie “jaja” z wszystkiego, chociaż w głębi ducha jedyne, co obraża, to głupota i ignorancja ludzi, a zwłaszcza jednego człowieka – Michaela. Serialowy manager wręcz tryska stereotypowymi przekonaniami, ograniczoną wiedzą lub niepoprawnymi przemyśleniami, ale to jego postać jest tak naprawdę obiektem żartów. Ale jest też kilka rzeczy, na które dzisiaj nikt by się nie zgodził. I tak, w jednym z odcinków do pracy przychodzą nowi pracownicy. Jednym z nich jest młody Afroamerykanin wywodzący się z biednej dzielnicy. Michael otrzymuje informację od zarządu, że jeden z nowych jest ścigany listem gończym. W przypływie poczucia misji i sprawiedliwości społecznej postanawia udowodnić pozostałym, że podejrzenie tego właśnie czarnego chłopaka jest efektem stereotypowego myślenia o jego społeczności. Nie obchodzi go nawet to, że nikt w pierwszej kolejności nie podejrzewa młodego, czarnego, nieznanego nikomu pracownika o bycie przestępcą. Michael uruchamia krucjatę przeciwko ślepocie i stereotypom. Na siłę udowadnia kolegom z pracy, że czarny wcale nie znaczy: gorszy. Okazuje się jednak, że czarnoskóry pracownik faktycznie był oskarżony o kradzież i ścigany listem gończym… Z podobnym traktowaniem mogą liczyć się homoseksualiści, Azjaci, Hindusi, Meksykanie i przedstawiciele wszystkich innych, dzisiaj “nietykalnych” mniejszości. Grunt to dystans!
Krótkie przebłyski powagi
Pomimo rozrywkowego, prześmiewczego i często satyrycznego charakteru Biuro miało kilka poważnych momentów. Widać to zwłaszcza na przykładzie postaci Michaela, który na przestrzeni siedmiu sezonów NIECO zmądrzał i ODROBINĘ dojrzał. Nie oczekujmy tutaj dramatycznej przemiany, to od początku do końca serial komediowy, ale późniejszy Michael w kilku miejscach reaguje zaskakująco dobrze na sytuacje, w których wcześniej by się wygłupił. Kiedy dociera do niego, że jego koleżanka Holly jest dla niego idealną partnerką, jego zachowanie staje się trochę bardziej logiczne. W kilku scenach widać też na jego twarzy cień zrozumienia i powagi (za co brawa należą się błyskotliwej kreacji Steve’a Carella). Mój ulubiony moment to ten, w którym Jim, niedawno wybrany na zastępcę managera, zwierza się Michaelowi ze swoich przemyśleń na temat nowych obowiązków. Przyznaje, że zarządzenie ludźmi i biurem jest trudniejszą pracą, niż się wydaje. Michael przeprowadza z nim krótką rozmowę, podczas której nie mogłem nie odnieść wrażenia, że aktorzy – Carell i Krasinski – na chwilę wyszli z ról i ich dialog był zupełnie poważny. Oczywiście po chwili wszystko wróciło do normy, ale takich króciutkich momentów było jeszcze kilka, a ich rozmieszczenie i ulotność tylko dodają im smaczku.
TEN MOMENT:
Jesteście fanami Biura? A może kompletnie nie przemawia do was ten styl kręcenia, ten rodzaj żartów, ten typ postaci? A może widzieliście angielską wersję i uważacie, że amerykańska nie dorasta jej do pięt? Dajcie znać w komentarzach. Mile widziane wasze ulubione odcinki, sceny i teksty.