Connect with us

Publicystyka filmowa

DLACZEGO KOCHAM „BIURO”? 10 powodów miłości do amerykańskiej wersji serialu

„DLACZEGO KOCHAM 'BIURO’? Odkryj fenomen amerykańskiego serialu, który z humorem portretuje życie w korporacji i zaskakuje głębią postaci.”

Published

on

Twórca amerykańskiego THE OFFICE skomentował pogłoski o reboocie serialu

W znacznej mierze nie przepadam za sitcomami. Drażni mnie nadużywanie formy mockumentu we współczesnym kinie i telewizji. Nie przywiązuję się zbytnio do bohaterów seriali. Rzadko kiedy oglądam w całości serie, które składają się z więcej niż jednego, góra dwóch sezonów. Pracowałem w korporacjach przez sześć z dziesięciu lat swojej zawodowej kariery i mam nadzieję, że nigdy tam nie wrócę. Prawdopodobnie właśnie dlatego Biuro z miejsca stało się moim ulubionym serialem komediowym. Na przekór preferencjom dałem szansę kilku pierwszym odcinkom, kierując się głównie nazwiskiem Steve’a Carella. Zostałem na dłużej, a pracownicy oddziału Dunder Mifflin ze Scranton stali się stałymi gośćmi w moim domu.

Advertisement

Poniższy tekst dotyczy amerykańskiej wersji serialu.

Bohaterowie z krwi i kości

Serialową biurową powierzchnię zapełniają dziwne, ekscentryczne, często denerwujące albo nawet głupie postacie. Pierwsze odcinki skupiają się na wyśmiewaniu ich charakterów, przekonań i przyzwyczajeń. A jednak po jakimś czasie (i kilkadziesiąt odcinków później) okazuje się, że każdy bohater został przez scenarzystów potraktowany z należytą uwagą.

Advertisement

Zyskują głębię, niuanse, a w miarę jak ich życiorysy odkrywają się przed nami, okazuje się, że każdy z nich jest na swój sposób ciekawy i da się polubić. Gburowaty Stanley na początku stanowi centralny obiekt niepoprawnych politycznie skojarzeń i żartów z czarnoskórych, potem okazuje się wrednym, ale silnym i stanowczym facetem z bardzo określonymi zasadami. Złośliwa i małostkowa Angela zamienia się w pewną siebie kobietę, która potrafi wykorzystać wszystkie środki do osiągnięcia ustalonego celu. Idiotyczny w zachowaniu Andy wyrasta na czułego i utalentowanego człowieka, i tak dalej. Poszczególne perypetie pokazują bohaterów z wieloznacznością i głębią większą niż niejeden dobry dramat. I pomimo tego, że je znamy – ciągle znajdzie się miejsce na niespodzianki i zaskoczenia.

Dwight Kurt Schrute

Na osobny akapit zasługuje postać Dwighta, mojego osobistego faworyta. Antypatyczny, obcesowy, antyspołeczny, wredny, chamski i niedający się darzyć sympatią sprzedawca papieru jest dzisiaj właściwie twarzą produkcji (obok jej gwiazdy, Steve’a Carella, który nie występuje w dwóch ostatnich sezonach). Wystąpił we wszystkich 188 odcinkach i z drugoplanowego antagonisty wysunął się w pewnym momencie na pierwszy plan, dominując produkcję.

Advertisement

Dwight od początku konsekwentnie kreowany był na czarny charakter, przeciwwagę dla sympatycznego i „normalnego” Jima Halperta. Po jakimś czasie okazało się, że jego skomplikowany i nietypowy system moralny, na który składają się mizoginia, seksizm, pracoholizm, umiłowanie do broni i poniżania kolegów z pracy są czymś, za co go uwielbiamy. Dwight nie ma poczucia humoru (jest potomkiem niemieckich imigrantów), chociaż zdarza mu się powiedzieć lub zrobić coś zabawnego. Nie przejmuje się opinią innych o sobie, zrobi wszystko, by osiągnąć to, o czym marzy, a za centralny punkt świata uznaje samego siebie.

Jak się okazuje, taka postawa przynosi mu wiele korzyści. Dwight z rozwojem serii staje się właścicielem budynku, w którym mieści się tytułowe biuro, zdobywa serca kobiet, na które jego współpracownicy mogą tylko patrzeć z zazdrością, w końcu – dostaje wymarzoną posadę regionalnego kierownika, o którą walczył od samego początku. Amerykański sen w bardzo oryginalnym wydaniu!

Advertisement

Zerknięcia w kamerę

Bohaterowie serialu wiedzą, że są bezustannie obserwowani przez wścibski obiektyw kamery – nie tylko podczas pracy, ale także w sytuacjach prywatnych. Oprócz wypowiedzi i przemyśleń, które kierują bezpośrednio do widza, często kwitują sytuacje dyskretnymi zerknięciami w kamerę. Mistrzem tego gagu jest Jim Halpert, którego spojrzenie wyraża często więcej niż setka słów.

Jim dokładnie wie, które z pomysłów jego niedojrzałego szefa okażą się katastrofalną porażką, i porozumiewawczo zerka w kamerę za każdym razem, kiedy wyczuwa zbliżającą się wpadkę. Jego skuteczność wynosi sto procent. Po drugiej stronie medalu stoi Michael Scott – manager i centralna postać serialu. Michael zerka kamerę w poszukiwaniu litości na jego żenujące teksty i zachowania. W jego oczach widać błaganie o wyrozumiałość. Co dziwne – w większości wypadków byłem dla niego wyrozumiały.

Advertisement

Detale i konsekwencja

Biuro rozgrywa się na stosunkowo niewielkiej powierzchni, z okazjonalnymi wypadami dalej – do restauracji, do innych przestrzeni biurowych, do mieszkań bohaterów itp. Twórcy dbali, aby skromne i proste scenografie wypełnić smacznymi detalami. Warto zwrócić uwagę na plakaty motywacyjne, zdjęcia w ramkach, przedmioty na biurkach, karteczki post-it rozmieszczane niemal w każdym możliwym miejscu i drobne osobiste przedmioty każdego z pracowników.

Okazuje się, że wszystko ma swój porządek i konsekwencję. W zależności od rozwoju akcji poszczególne drobnostki nabierają nowego znaczenia. Przykładem niech będzie przewijający się w tle w pierwszych sezonach motyw seryjnego dusiciela, który grasuje w miasteczku, gdzie mieści się firma. Początkowo o jego istnieniu dowiadujemy się jedynie z fragmentów gazet czytanych przez bohaterów i artykułów w Internecie, które widać przy różnych okazjach, ale nigdy nie wychodzi to na pierwszy plan. Później jednak sprawa nabiera rozpędu, a morderca staje się na jakiś czas jednym z głównych wątków. To, że jego motyw nie wziął się „znikąd”, ale był wcześniej subtelnie zapowiadany, jest niezwykle satysfakcjonujące – po raz kolejny brawa dla scenarzystów.

Advertisement

Przy tej okazji warto też zwrócić uwagę na czołówkę serialu. Tuż przed kartą tytułową jest w niej ujęcie Michaela sięgającego po statuetkę na swoim biurku. Żeby zobaczyć to ujęcie w serialu, musimy czekać… siedem sezonów!

Role gościnne

Przez niemal dwieście odcinków serialu przewinęło się sporo postaci drugoplanowych, w które wcielali się równie ciekawi wykonawcy. Często – obsadzani w bardzo nietypowych dla siebie rolach. I tak, w Biurze gościli Amy Adams, Kathy Bates, Will Ferrell, Idris Elba, Cloris Leachman (zdobywczyni Oscara za Ostatni seans filmowy), Jack Black, Jessica Alba, Will Arnett (głos BoJacka Horsemana), Christian Slater, Jim Carrey, James Spader.

Advertisement

Ikonicznym momentem jest oczywiście spotkanie dwóch managerów serialowego Biura – Steve’a Carella i jego brytyjskiego „ojca”, Ricky’ego Gervaisa. Ciekawa jest również postać pracownika działu kadr, Toby’ego Flandersona. Znienawidzony przez Micheala, ignorowany przez resztę pracowników, trochę żałosny i budzący politowanie bohater pojawia się na drugim planie w wielu odcinkach, a wcielił się w niego… jeden z producentów i scenarzystów serii – Paul Lieberstein. Świetny przykład dużego dystansu do własnej osoby!

Biurowe żarty Jima

Jednym ze stałych motywów historii jest współzawodnictwo i obustronna niechęć do siebie Jima i Dwighta. W początkowych sezonach Jim jest wyluzowany i nie zależy mu zbytnio na pracy, co jest całkowitym przeciwieństwem postawy Dwighta. Jim umila sobie czas pracy, robiąc Dwightowi żarciki i psikusy. W swojej kreatywności i pracowitości w tej kwestii Jim osiąga wyżyny. Moim ulubionym prankiem jest ten, w którym Jim przychodzi do pracy ubrany i uczesany identycznie jak Dwight.

Advertisement

Ten, pozbawiony humoru i wyczucia sytuacyjnego, zaczyna wywód o tym, jak wielkim problemem jest kradzież tożsamości. Jim, rozochocony, naśladuje Dwighta, a kiedy słyszy od niego słowa groźby, wstaje z okrzykiem „Michael!” i idzie na skargę do biura managera. Jest to zachowanie typowe dla Dwighta, więc puenta żartu wynika z czegoś zupełnie oczekiwanego: Dwight wstaje i z takim samym okrzykiem udaje się w to samo miejsce, w tym samym celu.

That’s what she said!

Jednym z ulubionych tekstów niedojrzałego managera, Michaela Scotta, jest właśnie „that’s what she said”. Michael używa go słysząc coś, co według niego mogłaby powiedzieć kobieta podczas intymnej chwili. Za każdym więc razem, kiedy Michael słyszy, że ktoś mówi o czymś „wielkim i soczystym”, nie może powstrzymać się i rzuca ten suchy tekścik. Kiedy tylko mowa o ruchach posuwistych lub wytrysku jakiejś substancji na jakąś powierzchnię – Michael uruchamia protokół „that’s what she said”.

Advertisement

I mogłoby to wszystko być nudne i przewidywalne, gdyby nie to, z jaką finezją i wyczuciem scenarzyści wykorzystują ten motyw. Tekst pada w podobnych okolicznościach, ale jego wykorzystanie za każdym razem jest oryginalne i pasuje do sytuacji. Czasem tekst wypowiadany jest wprost, na głos, innym razem Michael mruczy go sobie pod nosem. Jim wie o „przypadłości” Michaela i podpuszcza go odpowiednimi tekstami w sytuacjach, kiedy manager powinien trzymać język za zębami. Wreszcie, po kilku sezonach, pozostałe postacie są świadome popularności tekstu i zaczynają same go używać. Najbardziej urocze i zabawne jest wypowiedzenie go przez zwykle grzeczną i poprawną Pam (Beesly, później: Halpert), która jest niezwykle dumna, że udało się jej znaleźć odpowiedni kontekst i powiedzieć tekst, zanim zdążył to zrobić ktoś inny.

Polityczna niepoprawność

Podobny obraz

Jestem pewien, że dziś ten serial by nie przeszedł. Producenci są wyczuleni na żarty w kwestiach seksualności, rasy, wyznania itp. Biuro robi sobie „jaja” z wszystkiego, chociaż w głębi ducha jedyne, co obraża, to głupota i ignorancja ludzi, a zwłaszcza jednego człowieka – Michaela. Serialowy manager wręcz tryska stereotypowymi przekonaniami, ograniczoną wiedzą lub niepoprawnymi przemyśleniami, ale to jego postać jest tak naprawdę obiektem żartów.

Advertisement

 Ale jest też kilka rzeczy, na które dzisiaj nikt by się nie zgodził. I tak, w jednym z odcinków do pracy przychodzą nowi pracownicy. Jednym z nich jest młody Afroamerykanin wywodzący się z biednej dzielnicy. Michael otrzymuje informację od zarządu, że jeden z nowych jest ścigany listem gończym. W przypływie poczucia misji i sprawiedliwości społecznej postanawia udowodnić pozostałym, że podejrzenie tego właśnie czarnego chłopaka jest efektem stereotypowego myślenia o jego społeczności. Nie obchodzi go nawet to, że nikt w pierwszej kolejności nie podejrzewa młodego, czarnego, nieznanego nikomu pracownika o bycie przestępcą.

Michael uruchamia krucjatę przeciwko ślepocie i stereotypom. Na siłę udowadnia kolegom z pracy, że czarny wcale nie znaczy: gorszy. Okazuje się jednak, że czarnoskóry pracownik faktycznie był oskarżony o kradzież i ścigany listem gończym… Z podobnym traktowaniem mogą liczyć się homoseksualiści, Azjaci, Hindusi, Meksykanie i przedstawiciele wszystkich innych, dzisiaj „nietykalnych” mniejszości. Grunt to dystans!

Advertisement

Krótkie przebłyski powagi

Pomimo rozrywkowego, prześmiewczego i często satyrycznego charakteru Biuro miało kilka poważnych momentów. Widać to zwłaszcza na przykładzie postaci Michaela, który na przestrzeni siedmiu sezonów NIECO zmądrzał i ODROBINĘ dojrzał. Nie oczekujmy tutaj dramatycznej przemiany, to od początku do końca serial komediowy, ale późniejszy Michael w kilku miejscach reaguje zaskakująco dobrze na sytuacje, w których wcześniej by się wygłupił. Kiedy dociera do niego, że jego koleżanka Holly jest dla niego idealną partnerką, jego zachowanie staje się trochę bardziej logiczne.

W kilku scenach widać też na jego twarzy cień zrozumienia i powagi (za co brawa należą się błyskotliwej kreacji Steve’a Carella). Mój ulubiony moment to ten, w którym Jim, niedawno wybrany na zastępcę managera, zwierza się Michaelowi ze swoich przemyśleń na temat nowych obowiązków. Przyznaje, że zarządzenie ludźmi i biurem jest trudniejszą pracą, niż się wydaje. Michael przeprowadza z nim krótką rozmowę, podczas której nie mogłem nie odnieść wrażenia, że aktorzy – Carell i Krasinski – na chwilę wyszli z ról i ich dialog był zupełnie poważny. Oczywiście po chwili wszystko wróciło do normy, ale takich króciutkich momentów było jeszcze kilka, a ich rozmieszczenie i ulotność tylko dodają im smaczku.

Advertisement

TEN MOMENT:

Jesteście fanami Biura? A może kompletnie nie przemawia do was ten styl kręcenia, ten rodzaj żartów, ten typ postaci? A może widzieliście angielską wersję i uważacie, że amerykańska nie dorasta jej do pięt? Dajcie znać w komentarzach. Mile widziane wasze ulubione odcinki, sceny i teksty.

 

Advertisement
Advertisement
Kliknij, żeby skomentować

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *