DAVID O. RUSSELL o trudach bycia człowiekiem
Z Archiwum KMF (grudzień 2013).
Są twórcy, którzy w szczególnie ujmujący sposób potrafią opowiadać o nawet najtrudniejszych relacjach międzyludzkich. Do głowy przychodzi mi Jason Reitman, Sam Mendes, Sarah Polley i kilku innych twórców. Każdy z Was potrafiłby taką listę uzupełnić o inne mniej lub bardziej znane nazwiska. W tej drugiej grupie – reżyserów niecieszących się jeszcze dużą popularnością – umiejscowiłbym Davida Owena Russella, którego drugie imię zwykło się skracać do inicjału. Twórca, który wyrósł z nurtu amerykańskiego kina niezależnego, poprzez dzieła takie jak „Fighter”, „Poradnik pozytywnego myślenia” czy będące świeżo po premierze „American Hustle”, osiągnął komercyjny sukces i jest na dobrej drodze, by otrzymać czwartą nominację do Oscara, a może nawet zgarnąć rycerza za reżyserię.
Biorąc pod uwagę, że do niedawna dla wielu widzów był zupełnie anonimowy, aż trudno uwierzyć, że swój pierwszy film krótkometrażowy nakręcił w 1987 r., zaś jego debiut w pełnym metrażu nastąpił kolejne siedem lat później. Był to jednak debiut w kategoriach kina niezależnego iście spektakularny, bowiem „Spanking the Monkey” przyniósł Russellowi Independent Spirit Award oraz laur w Sundance, czyli dwa bodaj najważniejsze wyróżnienia jakie w Stanach może otrzymać twórca spoza mainstreamu. Wbrew oczekiwaniom 36-letni wówczas David nie rozpoczął zawrotnej kariery, nie został też guru indie-filmowców. Trzy kolejne fabuły, „Igraszki z losem”, „Złoto pustyni” i „Jak być sobą”, nakręcone w latach 1996-2004, były raczej dowodem na sprawność reżyserskiego warsztatu niż potwierdzeniem wybitnego talentu. Dopiero 2010 r. i świetny „Fighter” przyniósł rodowitemu nowojorczykowi splendor i pierwszą ze wspomnianych trzech nominacji do Oscara za reżyserię.
Co było potem wiemy już wszyscy – w 2012 r. na ekrany wszedł „Poradnik pozytywnego myślenia”, który mógł wygrać nagrodę Akademii w aż ośmiu kategoriach, a ostatecznie przyniósł najważniejszy amerykański laur Jennifer Lawrence. Dziś, gdy cały świat odlicza dni do ogłoszenia listy nominowanych do kolejnej edycji tych nagród, jednym z najczęściej (i najgłośniej) wymienianych oscarowych faworytów jest „American Hustle”, osadzona w realiach lat 70-tych historia oszusta Irvinga Rosenfelda i jego współpracy z agentami federalnymi. Russell ewidentnie zmierza już w kierunku mainstreamu i to tego przez duże „M”, ale podobnie rzecz ma się z wieloma niezależnymi reżyserami, którzy osiągną szeroko dyskutowany sukces (vide przypadki Denisa Villeneuve’a czy Marka Webba). Wciąż jednak jego historie znajdują uznanie w oczach kapituł przyznających nagrody spoza głównego nurtu, o czym świadczy szereg nominacji do Independent Spirit Awards za zeszłoroczny „Poradnik…”.
Bohaterowie Davida O. zazwyczaj znajdują się w relacjach, które działają destrukcyjnie na wszystkich, którzy je budują. Dotychczas swoje historie opierał na bezdyskusyjnym fundamencie, jakim jest rodzina („American Hustle” najprawdopodobniej przełamie ten schemat), ale rodzina z definicji zaburzona, dysfunkcyjna, choć nie zawsze patologiczna. Już w debiutanckim „Spanking the Monkey” (tytuł to slangowe określenie… męskiej masturbacji) relacja matki i syna nosi znamiona niepokojąco edypalnej więzi, a ciągła nieobecność ojca-komiwojażera tylko dopełnia obrazu tej osobliwej familii. Główny bohater, zdolny student medycyny niemal uwięziony w rodzinnym domu, zmuszony jest do opieki nad rodzicielką, która uległa wypadkowi i domaga się czułości. Russell w humorystyczny sposób opowiada o problemie samotności, który może dotyczyć także domowego ogniska, a także o konieczności dokonywania poświęceń w imię wartości rodzinnych. „Spanking the Monkey” było groteskowym preludium do przyszłych dzieł twórcy „Fightera”, w których udoskonalił on zdolność portretowania specyficznych familijnych relacji.
Kolejny utwór Davida, “Flirting with disaster”, czyli „Igraszki z losem” (nie mylić z „Igraszkami losu”, rom-komem z Kate Beckinsale i Johnem Cusackiem), także eksploruje temat więzi pomiędzy młodym mężczyzną i jego rodzicami, choć w tym wypadku Mel Coplin (w tej roli nie tak popularny jeszcze Ben Stiller) dopiero stara się ją nawiązać – został bowiem adoptowany i tuż po narodzinach własnego potomka postanawia odnaleźć swych biologicznych rodziców. Jak nietrudno się domyślić, podróż po Stanach w poszukiwaniu ludzi, którzy nie byli w stanie go wychować, będzie dla bohatera podróżą w głąb siebie. Gdy wreszcie dotrze do osób, które dały mu życie, Mel zrozumie wartość tego, co udało mu się zbudować, a także dowie się jakich błędów unikać. W „Igraszkach z losem” wiele jest ciepła i pokory, ale też filmem tym Russell daje widzom do zrozumienia jak wielu młodych ludzi staje przed problemem poszukiwania własnej tożsamości. Jego synonimem jest tu nieumiejętność nadania imienia własnemu dziecku – obawa przed podjęciem tak ważnej decyzji, która zdefiniuje życie niewinnej latorośli, znajduje swój początek w klasycznym rozdarciu pomiędzy rodzicami biologicznymi a adopcyjnymi. Nie zdradzę Wam finału tej historii – Russell postarał się, by każdy z widzów mógł z niej wyciągnąć swój własny morał.
Do tej familijnej układanki, którą formują pozycje z filmografii Davida O., niespecjalnie pasuje „Złoto pustyni” (“Three Kings”) z 1999 r., specyficzny film akcji z antywojennym przesłaniem. To obraz niepasujący zarówno pod względem świata przedstawionego (jedyny film tego twórcy rozgrywający się poza USA), jak i doboru obsady, która – zazwyczaj heterogeniczna – tym razem wprost kipi od testosteronu produkowanego przez George’a Clooneya, Ice Cube’a i Marka Wahlberga. Był to także film, który stanowił „następny krok w ewolucji” – Russel dostał potężny, 75-milionowy budżet i duże możliwości. Krótko mówiąc, wszedł do pierwszej ligi – i się sparzył. Opowieść o trójce chciwych żołnierzy, którzy tuż po zakończeniu wojny w Zatoce Perskiej chcą zgrabić iracko-kuwejckie złoto, a w trakcie wyprawy zaczynają mieć rozterki natury moralnej, była zbyt idealistyczna i naiwna, by mogła trafić do widzów, których urzekła bezpretensjonalność wcześniejszych dokonań nowojorczyka. „Złoto pustyni” poruszało nieobecny wcześniej w jego filmach wątek polityczny, będąc krytyką amerykańskich decydentów i imperialistycznej mentalności. Jakkolwiek ważne mogłyby wydawać się pobudki reżysera, efektowi filmowemu nie udało się zachować wiarygodności.
Być może właśnie kasowe fiasko pustynnego obrazu (w Stanach film zarobił mniej niż kosztował!) sprawił, że Russell zamilkł na całe pięć lat. Powrócił dopiero w październiku 2004 r. filmem „Jak być sobą” (“I heart Huckabees”), który jest ponownym zwrotem w kierunku tego, co reżyserowi dobrze znane – w stronę nieszablonowego indie cinema, robionego za niemałe pieniądze, ale niezależnego z ducha. Zbliżający się już wówczas do 50-tki David stworzył obraz, za który do dziś kochają go tysiące widzów – nieco zwariowany, pełen ciepła i nadziei, bardzo różny od filmów, które robi się w Hollywood. W „Jak być sobą” ponownie skupił się na dywagacjach egzystencjalnych, których pretekstem staje się zagubiony we własnych przemyśleniach Albert Markovski (niezrównany w tego typu kreacjach Jason Schwartzman). Bohater zwraca się o pomoc w zrozumieniu Wszechświata do pary bardzo osobliwych detektywów, zajmujących się rozwiązywaniem zagadek natury metafizycznej. Opowieść ta bardziej pasowałaby do Wesa Andersona czy Terry’ego Gilliama, jednak Russell poradził sobie z nią znakomicie. Uchronił się od nadmiernych wizualnych szarż, a dzięki umiejętnie prowadzonej grze aktorskiej udało mu się skomponować utwór o prawdziwie humanistycznym wydźwięku, opowiadający o trudach bycia człowiekiem, ale także o tym, że warto trudom tym stawić czoła. Wartość artystyczna filmu nie przełożyła się jednak na sukces finansowy, a David O. ponownie zniknął z pola widzenia – tym razem pozostał w ukryciu przez całe 72 miesiące.
„Jak być sobą” było ostatnim dziełem Russella, które nie odniosło sukcesu. Gdy powrócił w 2010 r. surowym, przygnębiającym obrazem skłóconej rodziny w biograficznym „Fighterze”, zewsząd spłynęły na niego pochwały. Po raz trzeci zaufał Wahlbergowi, który stworzył bardzo udaną kreację boksera Micky’ego Warda, pełnego kompleksów i niedocenianego przez własnych krewnych. Nowojorski reżyser znów zdecydował się opowiedzieć o problemach w relacjach rodzinnych, choć był to pierwszy jego tak gorzki film. W szarej rzeczywistości bostońskich suburbiów więź łącząca Micky’ego i jego starszego o kilka lat przyrodniego brata wystawiona zostaje na ciężką próbę, gdy kreowany przez Wahlberga bohater postanawia iść w ślady boksującego niegdyś Dicky’ego (Christian Bale). Pogrążony w narkotykowym nałogu brat Warda wciąż żyje wspomnieniami niebyłej sławy, utwierdzany w przekonaniu o swej wielkości przez matkę bohaterów (Melissa Leo). Pozbawiony wsparcia Micky porzuca rodzinę, by rozpocząć życie ze stojącą za nim murem Charlene (niezapomniana Amy Adams). „Fighter” zdobył siedem nominacji do Ocara (statuetki dla Leo i Bale’a za role drugoplanowe) i dziesiątki nagród na festiwalach na całym świecie. Od lekko zakręconych i mimo wszystko pozytywnych komediodramatów o trudach familijnej komunikacji Russell przeszedł do brutalnego dramatu o rodzinie, która – zamiast kochać – nienawidzi.
Ten przygnębiający nastrój dało się jeszcze zauważyć w „Poradniku pozytywnego myślenia” (“Silver Linings Playbook”), w którym tym razem źródłem konfliktu pomiędzy krewnymi jest niestabilność emocjonalna jednego z nich. Głównym bohaterem jest tu nauczyciel, który po pobycie w szpitalu psychiatrycznym na skutek pobicia kochanka żony, wraca do rodzinnego domu i próbuje odnaleźć równowagę. Dość szybko przekonujemy się jednak, że nie będzie to łatwe – wymagający ojciec z jednej, a nowo poznana dziewczyna z drugiej nieustannie wprowadzają chaos we wciąż nieuporządkowanej głowie bohatera (w tej roli Bradley Cooper). Porywczy Pat nawiązuje skomplikowaną relację z równie zagubioną Tiffany (nagrodzona Oscarem Jennifer Lawrence), jednocześnie usiłując nawiązać kontakt ze zdystansowanym ojcem. „Poradnik…” to bodaj najbardziej polifoniczny film Davida O. – każda z postaci jest tutaj osobnym rozdziałem, a konfrontacje Pata i Tiffany, a także Tiffany z Patem seniorem (znowu wielki Robert De Niro), sugerują, że protagonista nie musi być tym najbardziej skonfliktowanym wewnętrznie bohaterem. Russell raz jeszcze udowadnia, że jest prawdziwym mistrzem w prowadzeniu aktorów: nominacje do Oscara otrzymała cała czwórka najważniejszych aktorów, a gdyby wszyscy otrzymali również statuetki, nikt nie miałby prawa zgłosić sprzeciwu. Reżyser znowu przedstawił skonfliktowaną rodzinę, choć – inaczej niż w „Fighterze” – w tej historii z łatwością daje się dostrzec wzajemna miłość wszystkich członków familii Pata, która w efekcie prowadzi do nieco łzawego i naiwnego, ale przecież niezwykle budującego finału.
Girl power!
Z galerii osobliwości, jaką tworzą postaci z filmów Davida Owena Russella, szczególnie wyróżniają się kobiety. To one bardzo często są determinantami najważniejszych wydarzeń, choć głównymi bohaterami są wyłącznie mężczyźni. Oni jednak niemal zawsze zniewoleni są przez kobiety – czy jest to zmuszony do opiekowaniem się matką Ray ze „Spanking the Monkey”, rozdarty między oziębłą matką a buntowniczą ukochaną Micky z „Fightera” czy pogubiony emocjonalnie Pat z „Poradnika…”, zawsze oddani są silnym kobiecym osobowościom, które nadają sens ich życiu.
Sztandarowym przykładem bohaterki z charakterem musi być kreowana przez Lawrence Tiffany, która raz za razem wyrzuca z siebie zdania jak brzytwa przecinające zasłonę pretensjonalności i pruderii. Bez ogródek przyznaje się do swej seksualnej rozwiązłości, nie unika mówienia o zmarłym mężu ani o swoim załamaniu. Nie daje się zbić z tropu impertynencji Pata, wręcz przeciwnie – zaczyna grać w jego grę i wygrywa ją w cuglach. Główny bohater „Poradnika pozytywnego myślenia” staje się od niej uzależniony, pomimo wciąż wielkiego uczucia do byłej żony. Cichą bohaterką tego filmu jest też matka protagonisty, w którą wcieliła się znakomita australijska aktorka Jacki Weaver. Jej Dolores jest spokojną i życzliwą osobą, kochającą matką i żoną, która wydaje się najmniej ważną osobą w domu rodzinnym państwa Solitano. Nic bardziej mylnego – zarówno Pat senior, jak i jego syn darzą ją wielką estymą, a jej porządki, egzekwowane powoli i metodycznie, zawsze zwyciężają. Innym przykładem wprowadzenia niezwykle silnych żeńskich postaci jest „Fighter”, w którym ognisty konflikt powstaje pomiędzy matką głównych bohaterów a Charlene, narzeczoną Micky’ego. Znana z wcielania się w postaci negatywne Melissa Leo raz jeszcze udowodniła, że jest znakomitą aktorką dramatyczną, czyniąc z Alice Ward bohaterkę upadłą, lecz za wszelką cenę próbującą utrzymać się na powierzchni. Zwycięsko z kobiecego pojedynku wyszła jednak Amy Adams – jej postać wydaje się być pozbawiona hamulców, agresywna, namiętna. Dla ukochanego jest w stanie zrobić wszystko, nawet jeśli miałaby posunąć się do skrzywdzenia członków jego rodziny. Wspaniała, elektryzująca rola.
Gdzie ci mężczyźni?
Bohaterowie męscy to u Russella niemal dokładne przeciwieństwo kobiet – zagubieni, niepotrafiący określić samych siebie (Mel z „Igraszek z losem”, Albert z „Jak być sobą”), muszą korzystać z pomocy innych, by uzyskać życiową równowagę. Pragną, być afirmowani jako mężczyźni, choć nie są w stanie przejąć roli, której się od nich oczekuje: głowy rodziny i opiekuna.
To właśnie rodzinne konflikty i niewłaściwe relacje David O. zdaje się identyfikować jako główny powód niedookreślenia męskich postaci w jego filmach. Brak właściwej więzi z rodzicami, świadomość bycia dzieckiem adoptowanym czy poczucie braku motywacji staje się źródłem kompleksów, wątpliwości, a nawet poważnych zaburzeń psychicznych, które utrudniają mężczyznom z dzieł Russella określenie swego miejsca w zbiorowości – czy to tej węższej (własna rodzina) czy szerszej (społeczeństwo). Reżyser nie stara się jednak usprawiedliwiać swych postaci – z pełną świadomością obnaża wszystkie ich słabości i grzechy, nie ułatwiają zadania tym z widzów, którzy chcieliby sympatyzować z bohaterami. Dobry przykładem jest zwłaszcza Pat Solitano, czyli Bradley Cooper z „Poradnika pozytywnego myślenia”. Jego graniczące z chamstwem bezpośrednie komentarze odnośnie Tiffany i innych bohaterów mogą stwarzać obraz gbura i impertynenta, jednak odpowiednie prowadzenie historii przez autora filmu sprawia, że niestabilny emocjonalnie bohater zyskuje w oczach widzów, którzy mogą dostrzec w nim własne obawy i niezagojone rany.
Najważniejszy jest autentyzm
My job is to make you love them in spite of all their sins (“Moim zadaniem jest sprawić, byście pokochali ich mimo wszystkich ich grzechów”) – powiedział kiedyś o swoich postaciach Russell. Choć w napisanych i wyreżyserowanych przez niego opowieściach jest zawsze wiele kreacji, to jednak ich bohaterowie pozostają nam bardzo bliscy, ze wszystkimi swoimi kompleksami, wątpliwościami i słabościami. Kochają nieporadnie, nieudolnie okazują zrozumienie, psują relacje z najbliższymi, tak jak każdy z nas kiedyś to zrobił lub zrobi.
W jednym z wywiadów David O. wyjawił niegdyś zasadę, według której robi tworzy swoje filmowe historie: The closer you stay to emotional authenticity and people, character authenticity, the less you can go wrong. That’s how I feel now, no matter what you’re doing. (“Im bliżej jesteś autentyczności emocjonalnej, ludzkiej, tym mniejsza jest szansa, że się pomylisz. Tak właśnie czuję, nieważne co robię”). Trudno znaleźć lepsze podsumowanie dla twórczej drogi, jaką podąża David Owen Russell, który w wieku 55 lat ma na koncie zaledwie siedem pełnometrażowych fabuł. Choć „American Hustle”, o którym w najbliższych tygodniach będzie mówiło się dużo i głośno, podąża w nieco innym kierunku, naszego bohatera najbardziej będę cenił właśnie za ten prawdziwy emocjonalny autentyzm.