CZY POLSCY REŻYSERZY ŚNIĄ O FILMACH SCI-FI? (CZĘŚĆ 2)
Autorem artykułu jest Brunon Hawryluk.
Lata 50. i 60. – pierwsze gwiezdne przygody Ijona Tichego pod patronatem wujka Stalina
Przeczytaj pierwszą część artykułu.
Polskie kino powojenne długo nie mogło się doczekać filmu science fiction z prawdziwego zdarzenia. Aż do końca lat pięćdziesiątych w poszczególnych produkcjach zdarzały się tylko drobne wątki o naukowcach lub tajemniczych wynalazkach, ale nigdy nie mieliśmy widowiska z pełnym sztafażem czasów przyszłości, lotami kosmicznymi, robotami i obcymi cywilizacjami.
POWOJENNE ZGLISZCZA
Próżnia w tym gatunku występowała w zasadzie w całej odbudowującej się po wojnie Europie. W Hiroszimie i Nagasaki spełniły się najgorsze oczekiwania naukowych czarnowidzów, toteż najwidoczniej filmowcy i widzowie ze starego kontynentu przez jakiś czas musieli odpocząć od fantastyki naukowej i jej atrybutów.
Tymczasem w Hollywood rokrocznie kręcono kolejne już ekranizacje Frankensteina, Niewidzialnego człowieka H. G. Wellsa i dzieł Verne’a, triumfy święciły pierwsze arcydzieła gatunku, jak Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia i Zakazaną planetą. Wielka Brytania mogła pochwalić się m.in. Zemstą kosmosu i 1984, pierwszą adaptacją antyutopii George’a Orwella, a Japonia, w formie swoistej terapii szokowej po bombach atomowych, wysyłała do niszczenia swoich miast zmutowaną Godzillę.
W PRL-u lat pięćdziesiątych science fiction praktycznie nie istniała. Co innego w literaturze.
Przedwojenni autorzy poodchodzili jeszcze przed 1939 rokiem, a część zrezygnowała z fantastyki, często na rzecz wierszyków dla dzieci albo przewodników po Polsce. Pojawiało się jednak coraz więcej nowych pisarzy, jak choćby wyróżniony w naszym pierwszym konkursie SF Konrad Fiałkowski z opowiadaniem Czerwone skały opublikowanym na łamach pisma „Dookoła świata” albo Krzysztof Boruń i Andrzej Trepka z ich Trylogią kosmiczną (Zagubiona przyszłość, Proxima, Kosmiczni bracia). W 1950 roku ruszył miesięcznik „Młody Technik”, w którym, obok pism „Przegląd Techniczny” i „Horyzonty Techniki”, debiutowało wielu później uznanych twórców. Sytuacja w polskim kinie zmieniła się wraz z wydaniem powieści pt. Astronauci napisanej przez młodego Stanisława Lema. Kilka lat później, już przy odwilży po śmierci towarzysza Stalina, na jej podstawie został nakręcony pierwszy polski (choć, co prawda, w koprodukcji z NRD) pełnometrażowy film science fiction – Milcząca gwiazda.
Fabuła zaczyna się od znalezienia na pustyni Gobi nienaturalnego odłamka skalnego, który zawiera „dziwną szpulę”. Jak się okazuje, jest to swego rodzaju czarna skrzynka pojazdu kosmicznego z Wenus, który rozbił się na Ziemi wiele lat temu. Do odkrycia tajemnicy zostaje wybrana międzynarodowa załoga złożona z najlepszych naukowców, których celem jest dotrzeć na sąsiednią planetę i nawiązać pierwszy kontakt z obcą cywilizacją. Niestety, jak wynika z tytułu, gwiazda zaranna milczy – jedynym, co pozostało po Wenusjanach, są radioaktywna mgła i szklany las.
Kadr z filmu „Milcząca gwiazda” (1959), reż. Kurt Maetzig
Nie był to bynajmniej szczyt marzeń ówczesnych miłośników fantastyki. Krytyka i widownia odebrały film z mieszanymi uczuciami. Choć scenografia i efekty specjalne, jak na tamte lata, mogą robić wrażenie (z drobnymi wyjątkami), w treści jest sporo proradzieckich wtrętów, infantylności, a umiejętności aktorskie międzynarodowej obsady pozostawiają wiele do życzenia, nie wspominając już o byle jakim polskim dubbingu. Sam Lem uważał, że „film był dnem dna” i „okropną chałą, bełkotliwym socrealistycznym pasztetem”. Ale trzeba pamiętać, że raczej z reguły nie był on fanem adaptacji swoich książek. Krytykował nawet Solaris Tarkowskiego, twierdząc, że reżyser nie zna się na literaturze, chwaląc jednocześnie ekranizację Soderbergha (2002), w której ducha powieści zostało jeszcze mniej.
Mimo tych wszystkich zarzutów, Milcząca gwiazda dalej jest wizualną ciekawostką wartą obejrzenia. Księżycowa stacja Luna 3 oraz wnętrze statku Kosmokrator do dziś prezentują się całkiem nieźle. Dźwięki wiadomości od obcych wprowadzają specyficzny nastrój komicznej grozy, a całość pełna jest różnych „smaków”, które powinien łyknąć każdy fan science fiction. Że wspomnę tylko robota Omega, polski praodpowiednik R2-D2. Rozmach realizacji widać w każdym ujęciu, od pokazania tłumów ludzi w „przyszłości lat siedemdziesiątych” po statek kosmiczny i mglistą planetę. Tutaj warto dodać, że większość zdjęć odbywała się w atelier Studia Babelsberg pod Berlinem, najstarszego na świecie studia filmowego, w którym powstało m.in. klasyczne Metropolis.
Po premierze Milczącą gwiazdę uznano w Stanach za najlepiej zrealizowany film SF spoza Hollywood, a to już coś.
I choć przedstawiony w niej optymistyczny świat przyszłości, w którym zlikwidowano wszelki głód i choroby, może wydawać się nieco naiwny, to jednak wizja Wenus, zniszczonej przez wojnę atomową, jest mocną przestrogą dla ludzkości.