search
REKLAMA
Ranking

CZAS WYRÓWNAĆ RACHUNKI! Europejskie filmy o zemście

Mariusz Czernic

24 lipca 2017

REKLAMA

4. Dopaść Cartera (Wielka Brytania 1971), reż. Mike Hodges

ang. Get Carter

Michael Caine jako Jack Carter trzymający w rękach shotgun to symbol europejskiego vigilante, samozwańczego obrońcy sprawiedliwości. Sam nie jest bez skazy, a w rodzinie uważany jest za czarną owcę, jednak gdy ktoś tknie jego rodzinę, to może przy okazji wykopać grób dla siebie. Gdy Carter przybywa do Newcastle na pogrzeb brata, próbuje dojść prawdy, bo klimat tego miejsca i ludzie, których spotyka, podsuwają mu myśl, że ktoś tu zafałszował rzeczywistość. Prawda, jak to zwykle bywa, jest bolesna i wiele kosztuje. Muzyka Roya Budda i zdjęcia Wolfganga Suschitzky’ego współtworzą surowy obraz angielskiego półświatka, nieprzyjaznego dla obcych, niebezpiecznego dla tych, którzy próbują zniszczyć fasadę milczenia.

Rok 1971 był przełomowy w brytyjskim kinie w kwestii ukazywania przemocy na ekranie. Wcześniej rządził James Bond wraz ze swoim dżentelmeńskim stylem, ale z początkiem lat siedemdziesiątych miejsce dżentelmenów zajęli brutalni zawodnicy, tacy jak Jack Carter, Brudny Harry i „nędzne psy” Sama Peckinpaha. Film Mike’a Hodgesa powstał w oparciu o powieść Teda Lewisa Jack’s Return Home, którą zekranizowano także rok później w ramach nurtu blaxploitation (Hit Man, reż. George Armitage). Ta przeróbka nie może się równać z poprzednią adaptacją, ale moim zdaniem wygrywa starcie z kolejną – filmem Stephena Kaya z udziałem Sylvestra Stallone’a (Get Carter, 2000). Michael Caine powrócił do rewanżystowskich klimatów w 2009 w znakomitym brytyjskim filmie Daniela Barbera Harry Brown. Występując u Mike’a Hodgesa, stworzył kultową postać. Jack Carter, odkrywając tajemnice lokalnych ważniaków, sam jest zaskoczony podwójną moralnością i brakiem skrupułów, mimo iż nieraz miał do czynienia z arcyłotrami. Dopaść Cartera to sensacja po angielsku, więc brytyjska flegmatyczność jest tu obecna i może nieco irytować. Dobrze ona wpływa na realizm opowieści, a gdy widz zaczyna wierzyć w prawdziwość opowiadanej historii, angażuje się emocjonalnie i ciekaw jest, jak to się skończy.

5. Tony Arzenta (Włochy 1973), reż. Duccio Tessari

aka Big Guns / No Way Out

Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych Alain Delon odnosił sukcesy we współpracy z Jean-Pierre’em Melville’em, mistrzem opowieści gangsterskich. Niestety ten wybitny francuski filmowiec zakończył życie zbyt wcześnie – 2 sierpnia 1973 w wieku 55 lat. Trzy tygodnie po jego śmierci ukazał się w jego ojczyźnie film, w którym Delon złożył hołd swojemu mistrzowi. Rola płatnego zabójcy – Tony’ego Arzenty – samotnika, który jest jednocześnie łowcą i ofiarą, wyraźnie nawiązuje do postaci Jefa Costello, bohatera filmu Samuraj (1967). Arzenta chce skończyć z gangsterskim życiem, założył rodzinę i próbuje przeciąć więzy łączące go z mafią. Bezskutecznie. Wpadł w głębokie bagno, z którego nie można się wydostać. Za dużo wie, dlatego zostaje wydany na niego wyrok śmierci. W wyniku tragicznego zbiegu okoliczności ginie żona i syn Arzenty. No way out, jak sugeruje amerykański tytuł. Żadnej drogi ucieczki – można się poddać albo walczyć. Bohater wypowiada więc wojnę mafii…

Duccio Tessari to jeden z ciekawszych reprezentantów włoskiego kina gatunków. Stworzył znakomite peplum Przybycie Tytanów (1962), obsadził Delona w roli legendarnego mściciela w masce (Zorro, 1975). Próbował sił w spaghetti westernach, giallo, poliziottesco. Do tego ostatniego gatunku należy omawiana produkcja. To brawurowe kino akcji z dwoma świetnymi pościgami samochodowymi, dużą dawką przemocy, hiobową muzyką (na otwarcie L’Appuntamento w wykonaniu Ornelli Vanoni) i prostą fabułą przekształconą w serię dobrych jakościowo, trzymających w napięciu scen. Zdjęcia realizowano w Mediolanie, Paryżu, Kopenhadze i na Sycylii. Tony Arzenta to opowieść o ludziach, którzy udają Boga i bez zastanowienia decydują, kto ma umrzeć. Takie igranie ze śmiercią nie może się skończyć dobrze dla żadnej ze stron. Ciekawa jest rola policji w tym filmie – tworzy ona parasol ochronny nad głównym bohaterem. To odróżnia ten utwór od amerykańskich produkcji – w kinie made in USA samozwańczy obrońcy sprawiedliwości są ścigani jak zwykli bandyci.

6. Stara strzelba (Francja 1975), reż. Robert Enrico

fr. Le vieux fusil

Gdy w wieku 43 lat zmarła nagle Romy Schneider, wiele osób musiało być w szoku. To był cios nie tylko dla rodziny, ale i wielka strata dla kina, gdyż aktorka była wciąż aktywna zawodowo i tworzyła kolejne świetne kreacje. Ale świat się nie zawalił i czas zaleczył tę ranę. Jednak rzeczywistość Juliena Dandieu, bohatera filmu Stara strzelba, wali się całkowicie, gdy dwie bliskie jego sercu osoby zostają zamordowane. Zewnętrznie przypomina szarego obywatela, typowego Francuza z przedmieścia, ale ze względu na swoją profesję musi być osobą niezwykle odpowiedzialną i cierpliwą – jest bowiem chirurgiem, od jego pracy często zależy ludzkie życie. Facet ma pecha, że musi żyć i pracować podczas wojny (Montauban w 1944), ale ma też ogromne szczęście, że mimo trudnych warunków trwa przy nim piękna żona. Gdy ten ostatni bastion się rozpada, mężczyzna bierze do ręki starą dubeltówkę, którą pamięta jeszcze z dzieciństwa, gdy chodził z ojcem na polowania. Dookoła trwa walka, więc łatwiej jest sięgnąć po broń niż ratować czyjeś życie.

Scenarzyści – Robert Enrico, Pascal Jardin i Claude Veillot – umiejętnie wykorzystali gatunkowe wzorce, łącząc brutalny dramat wojenny z prostą sensacyjną fabułą, by w efekcie stworzyć przekonujący portret przeciętnego człowieka w starciu z wielką machiną wojenną. Nie brakuje mocnych scen, jak np. użycie miotacza ognia. Klimatu dodaje również sceneria zamczyska pełnego tajnych przejść i lochów. Dzięki świetnym aktorom (Philippe Noiret, Romy Schneider) film cieszył się powodzeniem i zdobył uznanie krytyków. Doceniono także muzykę, której autorem jest François de Roubaix. Kompozytor znakomicie zilustrował to, co odczuwa główny bohater: przeraźliwą tęsknotę i smutek. De Roubaix miał drugą (po muzyce) pasję i było nią, niestety, nurkowanie. Na Teneryfie oddawał się tej pasji i utonął w podwodnej jaskini. Miał tylko 36 lat, ale był tak płodnym kompozytorem, że zdążył uzyskać status wybitnego artysty.

7. Czarny korsarz (Włochy 1976), reż. Sergio Sollima

wł. Il corsaro nero

„Niech pioruny spalą mój statek, niech moje ciało pochłoną morskie głębiny, niech potępią mnie na wieki moi zmarli bracia, jeśli nie zgładzę Van Goulda i jego rodziny, tak jak on zgładził moją”. Przysięgę takiej treści składa czarny korsarz… szatanowi. Jego pragnienie zemsty jest tak silne, że gotów jest zabić swoją ukochaną za to, że jest córką jego największego wroga. Po zrealizowaniu świetnych westernów i filmów sensacyjnych Sergio Sollima wziął na warsztat książki Emilia Salgariego, które przerobił najpierw na sześcioczęściową produkcję Sandokan, potem na dwugodzinne widowisko Czarny korsarz. Mimo iż ten drugi jest krótszy, imponuje liczbą charakterystycznych postaci. Najważniejszy jest tytułowy mściciel, bohater o burzliwym życiorysie. Urodził się jako szlachcic, ale gdy zabito mu ojca i matkę oraz odebrano posiadłość, stał się korsarzem nękającym Hiszpanów, by po śmierci młodszych braci przejść kolejną metamorfozę – w pirata paktującego z diabłem. Oprócz konkretnych postaci z charakterem (takich jak na przykład Indianka Yara, ogarnięta pragnieniem zemsty na Hiszpanach) można tu znaleźć ciekawy zestaw typów ludzkich: poszukiwacze złota, ludzie o błękitnej krwi, sentymentalni głupcy, mistrzowie fechtunku. Pierwszych cechuje chciwość, drugich honor, trzecich wrażliwość, a czwartych zwinność. W pewnym momencie pojawiają się duchy, ale tylko po to, by przeciwstawić złu reprezentowanemu przez szatana pozytywne wartości, dla których warto żyć.

W tak atrakcyjnej formie nie przeszkadza nieco naiwne i pretensjonalne przesłanie, typowe dla kina lat pięćdziesiątych, a nie dekady gialli i poliziotteschi. W filmie Sergia Sollimy dzieje się dużo, a sceny walki, czy to duże bitwy czy pojedynki, wypadają bardzo dobrze – albo budżet był wysoki, albo reżyserowi udało się oszukać widzów, że nakręcił superprodukcję. Wspierał go dzielnie operator Alberto Spagnoli, natomiast bracia Guido i Maurizo De Angelis zadbali o prawdziwie żeglarską muzykę (piosenki Hombres Del Mar i Yara). Aktorstwo jest dość nietypowe – mam wrażenie, że w castingu dużą rolę odgrywały oczy, a nie twarze czy mimika. Czarnego korsarza można przyrównać do wspaniałego okrętu pokonującego dumnie morskie głębiny, kierowanego bardzo sprawnie przez kompetentnego kapitana i zmierzającego do jednego celu – by fanom morskiej przygody dostarczyć moc wrażeń i dużo frajdy. Dla mnie to nie tylko jeden z najlepszych filmów o zemście, ale i jeden z najlepszych filmów o piratach.

Mariusz Czernic

Mariusz Czernic

Z wykształcenia inżynier po Politechnice Lubelskiej. Założyciel bloga Panorama Kina (panorama-kina.blogspot.com), gdzie stara się popularyzować stare, zapomniane kino. Miłośnik czarnych kryminałów, westernów, dramatów historycznych i samurajskich, gotyckich horrorów oraz włoskiego i francuskiego kina gatunkowego. Od 2016 „poławiacz filmowych pereł” dla film.org.pl. Współpracuje z ekipą TBTS (theblogthatscreamed.pl) i Savage Sinema (savagesinema.pl). Dawniej pisał dla magazynów internetowych Magivanga (magivanga.com) i Kinomisja (pulpzine.pl). Współtworzył fundamenty pod Westernową Bazę Danych (westerny.herokuapp.com). Współautor książek „1000 filmów, które tworzą historię kina” (2020) oraz czwartego i piątego tomu „Europejskiego kina gatunków” (2023-2025).

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA