SEKSMISJA (1983). 35 lat od powstania kultowej komedii Machulskiego
Mam swoją ulubioną cechę filmów science fiction. Wbrew pozorom nie jest nią ani wirtuozeria, ani przepych formalny. Nie jest nią także możliwość sięgnięcia gwiazd i odwiedzenia zupełnie nieznanych światów. Najbardziej w SF kręci mnie takie konstruowanie fabuły, by fantastyczny kostium był tylko przykrywką dla inteligentnego, drugiego dna, skrycie komentującego rzeczywistość. Wiecie już do czego zmierzam?
Znakomicie cechę tę realizuje jeden z bardziej znanych polskich filmów SF. Kultowa już Seksmisja Juliusza Machulskiego to odważna fantastyka socjologiczna i bystra komedia zawarte w jednym dziele. Jako że film powstał w 1983, w tym roku mija dokładnie trzydzieści pięć lat jego bytowania w rodzimej popkulturze.
Zacznijmy od tego, że film Machulskiego wyróżnia się już na pierwszym, całkowicie podstawowym poziomie kontaktu z odbiorcą – mowa o tytule. Niewielu po latach zwraca na to uwagę, ale według mnie to jedna z bardziej chwytliwych nazw filmów w historii polskiej kinematografii. Ten dźwięczny zlepek dwóch kluczowych dla tematyki filmu słów można interpretować jako potrzebę dokonania porządku w relacjach damsko-męskich. Relacjach, które przez wieki nastręczały wiele problemów filozofom, a które w przyszłości mogą zostać całkowicie zaburzone.
W 2044 roku na świecie nie ma już mężczyzn. Dwóch ostatnich przedstawicieli wymarłego na skutek wojen gatunku zostało odhibernowanych. Przed nimi iście karkołomne zadanie – udowodnienie dzierżącej władzę Lidze Kobiet, że mężczyźni nadal są użyteczni.
Oparta na wyjątkowo czułym i nośnym temacie fabuła Seksmisji odznacza się tylko pozorną oryginalnością. Wytrawny sympatyk SF wie, że Machulski miał kilka źródeł inspiracji, których nie zawahał się użyć. Scenariusz oparty na motywie świata kobiet powstał m.in. na podstawie powieści Herland autorstwa Charlotte Perkins Gilman opublikowanej w odcinkach po raz pierwszy w 1915 (w formie książkowej w 1979). Istnieją też wyraźne podobieństwa do Paradyzji, powieści rodzimego fantasty, Janusza Zajdla, napisanej dwa lata przed powstaniem filmu. Nazwisko bohatera Seksmisji, Maksa Paradysa, zabawnie nawiązuje do książki Zajdla.
Polska publika miała okazję oglądać gotowy film Machulskiego dopiero od maja roku 1984 – wtedy to właśnie Seksmisja weszła do kin. Jak już zasugerowałem we wstępie, jego produkcja skończyła się jednak rok wcześniej. Mniemam, że jedną z przyczyn opóźnienia był żmudny proces cenzury, typowy dla filmowej rzeczywistości poprzedniego ustroju. Cenzor miał przy Seksmisji niemało pracy, gdyż Machulski zastawił w gotowym materiale pułapki, mające na celu zmylenie przeciwnika. Ze specjalnymi pozdrowieniami dla urzędnika powstała scena, w której Maks zwraca się do miłośników hibernacji znakiem „V”, czym miał budzić skojarzenie z ruchem solidarnościowym. Machulski oczywiście chciał, by po usunięciu tej sceny cenzor zostawił resztę materiału nienaruszoną. Podpucha się jednak nie udała, bo z filmu wyleciała także scena o ironicznym wydźwięku, w której Maks zachęca do udania się w kierunku wschodnim, gdyż tam – według niego – musiała być jakaś cywilizacja.
W rezultacie tej ingerencji polska wersja filmu została skrócona o trzy minuty, a radziecka o, bagatela, czterdzieści. Co takiego sprawiło, że niewinna komedia oparta na fantastycznym koncepcie, ukazującym wizję świata bez mężczyzn, tak bardzo nie spodobała się władzy? Kością niezgody okazało się, rzecz jasna, drugie dno filmu. Seksmisja to bowiem doskonała satyra na komunizm, obnażająca wszelkie niedoskonałości totalitarnego systemu władzy. Zarówno w sposobie funkcjonowania społeczeństwa, jak i mechanizmach represji, kontroli i propagandy, świat ukazany w dziele Machulskiego ma nawiązywać do rzeczywistości PRL-u. Wielu znawców nie ma jednak wątpliwości, dlaczego to akurat kobiety posłużyły jako główni antagoniści. Miała to być odpowiedź na ideę równości płci, która, szerzona w dobie PRL-u, przyczyniła się do awansu społecznego kobiet, choć nie została całkowicie przyjęta w zgodzie.
I tu dochodzimy do dość przykrego wniosku, mówiącego zarazem wiele o współczesnej (także filmowej) rzeczywistości. Seksmisja to jeden z tych filmów, który najpewniej nie powstałby w dzisiejszych czasach. I bynajmniej nie dlatego, że odważny scenariusz idzie niejako pod prąd, nie bojąc się wymierzyć siarczystego policzka władzy. Mowa raczej o komentarzu czysto obyczajowym, regulującym relacje zachodzące w obrębie dwóch płci, czyli kwestię zwłaszcza dzisiaj wyjątkowo newralgiczną. Komentarz ten już w latach 80. był kontrowersyjny. Dość powiedzieć, że film Machulskiego stanął ością w gardle amerykańskim feministkom, które dostrzegły zarówno w rubasznych dowcipach Maksa, jak i w samym wydźwięku filmu elementy seksizmu, szowinizmu oraz, o zgrozo, faszyzmu.
Podobne wpisy
Przesada? Jak by nie patrzeć, Seksmisja to komedia, która ukazując wizję świata rządzonego przez kobiety, robi to w sposób ewidentnie prześmiewczy. W dodatku reżyser sugeruje, że struktury tego świata nie są w pełni stabilne, co sprawia, że drwina jest jeszcze czytelniejsza. Owszem, gdy Maks i Albert budzą się w postapokaliptycznej przyszłości, wszystko dokoła sprawia wrażenie prężnie funkcjonującej machiny. Kobiety poradziły sobie, wykorzystując do rozmnażania partenogenezę. Cywilizacja została odbudowana bez zemsty i agresji – przywar czysto męskich. W miarę upływu akcji wychodzi jednak na jaw totalitarny charakter ustroju, a co za tym idzie, powtarzanie przez kobiety grzechów ojców. Ujawnia się także prawda o rzekomym braku męskiej ingerencji. Z kolei jedna z bohaterek na skutek zwykłego pocałunku zaczyna stopniowo przewartościowywać swój stosunek do mężczyzn, konfrontując się z własną potrzebą bliskości. Potrzebą tak skutecznie zakopaną przez regularnie łykane tabletki.
Pamiętajmy jednak, że mamy do czynienia z filmem wymagającym już na wstępie od widza odpowiedniego dystansu – zarówno za sprawą sztafażu SF, jak i humorystycznego charakteru. Wiele kwestii wypowiadanych przez bohaterów nieprzypadkowo zagościło w naszym potocznym języku. Publika zrozumiała żart. Nie chodzi bowiem o to, by licytować się, czy lepszy byłby świat w ujęciu męskim, czy kobiecym. Istotne jest to, by zrozumieć, że obie płcie są względem siebie komplementarne. Wzajemnie się przyciągają i wzajemnie się potrzebują. Ta inteligentna polityczna satyra Machulskiego po latach wciąż wysyła ważne, acz oczywiste przesłanie obyczajowe. Świat bez mężczyzn byłby tak samo smutnym miejscem, jak świat bez kobiet. Ten drugi byłby może nawet miejscem smutniejszym, bo jak zauważa Albert w jednej z kluczowych scen, to kobiety i piękno, jakie uosabiają, stanowią główne źródło natchnienia. A bez tego natchnienia próżno myśleć o rozwoju.