search
REKLAMA
Biografie ludzi filmu

CURTIS HANSON. Człowiek, który wskrzesił film noir

Jacek Lubiński

23 września 2016

REKLAMA

Pomimo niezbyt pokaźnego, bo liczącego sobie zaledwie kilkanaście pozycji dorobku, był jednym z najbardziej niedocenionych twórców hollywoodzkich – o czym świadczy fakt, że w XXI wieku znano go głównie z wprowadzenia na aktorskie salony hip-hopowca Marshalla Mathersa, czyli Eminema. Także dla nieco starszych widzów pozostaje reżyserem głównie jednego tytułu, który przyniósł mu zresztą właściwie wszystkie najważniejsze nagrody w karierze – na czele z upragnionym Oscarem. Co by jednak nie pisać, to urodzonemu w 1945 roku w Reno Curtisowi Lee Hansonowi nie można było odmówić wszechstronności oraz talentu, a jego skromna, acz rozpościerająca się na blisko czterdzieści lat filmografia wychodzi daleko poza biografię „od zera do bohatera” i postnoirowski kryminał.

Curtisamma – jak wołano na niego w branży – przyszedł na świat w spokojnej, statecznej rodzinie. Jego matka była agentką nieruchomości, a ojciec nauczycielem angielskiego. Mały Curtis nie przejawiał jednakże miłości do nauki, kończąc swoją edukację na szkole średniej. Nie brakowało mu na szczęście smykałki do techniki i chęci odkrywania własnych możliwości przy jednoczesnym chłonięciu praktyk wszelakich. Przez jakiś czas parał się więc a to fotografią, a to dziennikarstwem, gdzieś pomiędzy będąc także zwykłym chłopcem na posyłki.

Zaczynał w piśmie Cinema, dla którego miał potem okazję przeprowadzać wywiady z takimi tuzami, jak John Ford, Vincente Minnelli, Roger Corman czy Samuel Fuller. Pomógł mu zresztą nieco wujek, który po przejęciu podupadającego już magazynu mianował Hansona redaktorem. Zarażony bakcylem, który dodatkowo podsycały filmy z lat pięćdziesiątych – dekady, którą Curtis ciepło wspominał przez całe życie i do której odnosił się w swej twórczości – zaczął pisać także pierwsze scenariusze. Późniejszy prezes UCLA Film and Television Archive i członek reżyserskiej Rady Gubernatorów w amerykańskim AMPAS-ie sprzedał swoje pierwsze dzieło mając zaledwie dwadzieścia cztery lata.

Horror w Dunwich z 1970 roku, z Deanem Stockwellem, Sandrą Dee i Talią Shire nie był zbyt ambitnym widowiskiem, ale sprawdzał się jako adaptacja prozy Lovecrafta. Hanson co prawda jedynie współtworzył scenariusz, ale udział w tym projekcie był właśnie dla niego – a nie dla kolegów po fachu czy reżysera, o których dziś mało kto pamięta – odpowiednim zapłonem. Doświadczenie zebrane przy pracy nad tym filmem pozwoliło mu całkiem szybko zaistnieć także za kamerą – już w dwa lata później zadebiutował innym tytułem grozy, Sweet Kill, które również napisał i wyprodukował. Nie było to przy tym zbyt udane przedsięwzięcie, bo bardziej niż treścią zasłynęło nagimi ciałami mordowanych niewiast.

Jeszcze gorsze okazało się Złowieszcze miasto, którego historia jest znacznie ciekawsza od fabuły. Znana również pod tytułami Diabelskie miasto, God Bless Dr. Shagetz czy God Bless Grandma and Grandpa produkcja powstała w ciągu kolejnych dwudziestu czterech miesięcy (choć wypuszczono ją do kin dobrych parę lat później) i odpowiadało za nią kilku różnych twórców. Dość powiedzieć, że Curtis, który z niewiadomych przyczyn odszedł z projektu na długo przed premierą, nie podpisał się pod nim własnym nazwiskiem, tylko pseudonimem Edward Collins, a jego reżyserskie zapędy zostały na tyle mocno ostudzone, że na kolejny film spod jego ręki – głupiutką komedię karate The Little Dragons – trzeba było czekać aż do kolejnej dekady.

curtis-hanson2
Na planie Dzikiej rzeki

W międzyczasie Hanson dalej pisał, m.in. udanie adaptując powieść Andersa Bodelsena Cichy wspólnik (aka Milczący partner), w  ekranowej wersji której wystąpili Elliott Gould, Christopher Plummer i Susannah York. W późniejszych latach odpowiadał także za kontrowersyjne White Dog Samuela Fullera oraz ekranizację książki Farley Mowat Już nigdy nie zawyje wilk, która także skupia się na relacji człowieka z niebezpieczną naturą. Przeważnie jednak Curtis Hanson już na kartce tworzył kino może nie tyle stricte autorskie, co po prostu pisał głównie na własny użytek. Tak właśnie powstały telewizyjne Dzieci z Times Square z Joanną Cassidy, tak było również z inspirowanym Hitchcockiem Widokiem z sypialni na podstawie prozy Anne Holden – solidnym thrillerze z takimi sławami, jak Steve Guttenberg, Elizabeth McGovern i Isabelle Huppert. Taki był również casus ostatniego, w miarę udanego kinowego filmu tego reżysera – Lucky You – Pokerowy blef, w którym to Eric Bana i Drew Barrymore stają w karciane szranki.

Tak też sprawy się miały z największym sukcesem Hansona, rewelacyjnymi Tajemnicami Los Angeles, które napisał wespół z Brianem Helgelandem, czyli autorem Godziny zemsty z Melem Gibsonem. Choć ze względu na silną konkurencję (to był rok Titanica) z aż dziewięciu Oscarowych nominacji, tylko dwie zamieniły się w złoto – dla aktorki drugoplanowej i dla Curtisa za scenariusz właśnie – to zarówno publika, jak i krytycy byli pod wielkim wrażeniem tyleż zgrabnego przełożenia na język kina pióra Jamesa Ellroya, co okiełznania potężnej obsady aktorskiej (Kevin Spacey, Russell Crowe, Guy Pearce, James Cromwell, Kim Basinger, Danny DeVito, David Strathairn…). Hołdujący złotej erze kina i przywracający blask gatunkowi noir film szybko zapisał się w historii dziesiątej muzy, stając się zasłużoną klasyką. A i w kasach zostawił producentom małe co nieco…

To przy tym wyjątki od reguły. Wszystkie pozostałe dzieła pisali wszak dla Hansona inni twórcy. Bill Norton podsunął mu zwariowaną komedię z Tomem Cruisem, Tracąc to w 1983 roku; David Koepp wprowadził go w lata dziewięćdziesiąte Złym wpływem z Robem Lowe i Jamesem Spaderem, a jakość erotycznego thrillera Ręka nad kołyską z Rebeccą De Mornay to w dużej mierze zasługa Amandy Silver. Z pewnością jednak nie byłyby to te same filmy, gdyby nie nadzorował nimi Hanson, co udowadniają dwa inne jego tryumfy z tej samej dekady – sensacyjna Dzika rzeka, w której Meryl Streep wyczynia cuda na pontonie; oraz ponownie przepełniona gwiazdami adaptacja, tym razem książki Michaela Chabona, Cudowni chłopcy. Ten ostatni tytuł także zebrał Oscarowe nominacje, wygrywając statuetkę jedynie za sympatyczną piosenkę Boba Dylana (dla którego parę lat później Henson nakręcił teledysk Things Have Changed). Dzika rzeka musiała się natomiast zadowolić wyróżnieniami do Złotych Globów oraz całkiem niezłą sprzedażą na rynku video, którego została jednym z ówczesnych hitów.

Niestety, znakomitej passy, którą reżyser zadziwiał pod koniec milenium, nie udało się już powtórzyć. Wspomniana we wstępie 8 Mila, choć również może poszczycić się Złotym Rycerzem za aspekty muzyczne i jest sama w sobie solidnym kinem, bez udziału Eminema raczej by nie istniała – w chwili premiery fani Hansona byli zresztą mocno zaskoczeni jego wyborem tej, błahej przecież, historyjki. Także ciepło przyjęty komediodramat z 2005 roku, Siostry z Cameron Diaz, Toni Collette i przypominającą o sobie światu Shirley MacLaine, nie zapisał się na dłużej w świadomości kinomanów. Choć ani on, ani dwa pomniejsze projekty – serial Królik Greg i jeden z pierwszych, niestety tylko telewizyjnych filmów, które brały na tapetę giełdowy krach XXI wieku, Zbyt wielcy, by upaść – nie przyniosły reżyserowi ujmy. A wręcz przeciwnie – tylko potwierdziły jego różnorodność twórczą i klasę realizacyjną.

Z ruchomym obrazem Curtis Hanson pożegnał się sportową Wysoką falą (Chasing Mavericks) z Gerardem Butlerem, gdzie wziął na tapetę środowisko surferów. Niestety trudno powiedzieć, na ile gotowy produkt jest autentycznie filmem Curtisa, gdyż ten w pewnym momencie musiał z powodów zdrowotnych oddać stery w ręce Michaela Apteda. Od tego też czasu Hanson zaczął coraz rzadziej udzielać się w branży (odpowiadał jeszcze tylko za produkcję wciąż nieukończonego, telewizyjnego Hoke), a w końcu w ogóle zniknął z życia publicznego. Okazało się, że cierpi na dość rzadkie schorzenie neurologiczne, tak zwane otępienie czołowo-skroniowe. 20 września tego roku zmarł we śnie, w swoim domu w Los Angeles. Miał siedemdziesiąt jeden lat.

I choć nigdy nie był ani gigantem Hollywood, ani tytanem kina, ani też prawdziwie wyjątkowym głosem, artystą per se, to jednak dziesiąta muza byłaby bez jego wkładu z całą pewnością uboższa. Jako reżyser nie zadziwiał finezyjną formą czy fikuśnymi eksperymentami, próżno też szukać w jego filmach wielopoziomowych, niezapomnianych sekwencji, a i scenariusze jego autorstwa raczej nie wychodziły ponad uczciwe rzemiosło. Niemniej jest to rzemiosło wysokiej próby – niezwykle stylowe, pełne postaci z krwi i kości, odpowiedniego klimatu; w jakiś sposób bliskie, bo prawdziwe. Skromność i nie silenie się na zbędne fajerwerki jego filmów podkreśla także w jakimś sensie sposób bycia Hansona również poza planem, w życiu prywatnym, w którym nigdy nie szalał (jeden rozwód, jeden syn – Rio) i nie dążył, by za wszelką cenę zagarnąć dla siebie światło reflektorów, skraść innym show (notabene przez te wszystkie lata zaliczył tylko jeden występ przed kamerą – cameo w Adaptacji Spike’a Jonze’a). Nie zważając na kompromisy, po cichu robił swoje.

korekta: Kornelia Farynowska

curtis-hanson3

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA