CHILLING ADVENTURES OF SABRINA. Recenzja drugiego sezonu
Sabrina powraca z drugą częścią swoich przygód i muszę przyznać, iż jest dużo mroczniej, bardziej przerażająco, a co ważniejsze – satanistycznie. Wydawać by się mogło, że od odcinka specjalnego niewiele się wydarzyło w życiu tytułowej bohaterki i jej przyjaciół, ale nic bardziej mylnego. Twórcy rzucają zmartwychwstaniem, apokalipsą oraz Czarnym Panem w twarz widzów, wywołując wśród nich piski i radość.
Nigdy nie byłam szczególną fanką Sabriny jako postaci (za to serii, którą oglądałam, odkąd byłam dzieckiem, już tak). Niestety drugi sezon niczego nie zmienił w tej materii. Sabrina nadal cierpi na kompleks Harry’ego Pottera, czyli dalej jest zarozumiałą, zapatrzoną w siebie egoistką, która wymaga od wszystkich wyłącznie szczerości i zaufania, podczas gdy tak naprawdę wiecznie okłamuje bliskie jej osoby i robi, co jej się żywnie podoba, bez ponoszenia większych konsekwencji. A kiedy po raz n-ty usłyszałam starą śpiewkę o tym, że musi dowiedzieć się prawdy o rodzicach, to miałam ochotę wyrzucić laptopa przez okno.
Na szczęście reszta postaci nie zawodzi. Moją faworytką jest bez wątpienia pani Wardwell a.k.a. Lilith, w którą wcieliła się znana z serialu Doktor Who Michelle Gomez. Widać, jak fenomenalnie bawi się powierzoną jej rolą – aż nie można od niej oderwać wzroku, satysfakcjonuje również sposób, w jaki poprowadzono jej wątek. Czarny Pan to naprawdę niezły przystojniak (oczywiście w anielskiej wersji, a nie przerażającego kozła, który będzie chyba śnił mi się po nocach do końca moich dni). Fantastyczna jest też rola kuzyna Ambrose’a, który niestety w tym sezonie musi się mierzyć z czymś więcej aniżeli wyłącznie aresztem domowym.
Jeżeli chodzi o samą fabułę, to niestety, ale pierwsza połowa sezonu nie trzyma poziomu. Mamy do czynienia z teen drama rodem z Archie Comics, czyli Riverdale. O ile podoba mi się motyw dwoistej natury bohaterki, co pozwala lepiej poznać jej śmiertelnych przyjaciół, to motywy z młodzieńczymi zauroczeniami, złamanym sercem i związkami zupełnie do mnie nie przemawiają, a wyłącznie irytują. Szczególnie że tak naprawdę w żaden sposób nie popycha to fabuły do przodu. Ot, scenarzyści wplątują bohaterów w zupełnie nowe relacje, i to w taki sposób, byśmy, nie daj Boże, nie pomyśleli, że dramat rozstania i konieczność kontynuowania dalszej przyjaźni z osobą, z którą było się bardzo blisko, mogą być w ogóle ciekawe. Niestety całość na tym dotkliwie cierpi.
Jednak widzowie, którzy wytrwale przeczekają ten moment, zostaną wynagrodzeni całkiem świetną, o ile nie genialną wręcz drugą połową, wypełnioną po brzegi tym, co kochają. Mamy więc czary, apokalipsę oraz potyczki z Czarnym z Panem na śmierć i życie. Patrzy się na to niesamowicie. Ostatnie pięć odcinków obejrzałam za jednym zamachem i byłam rozczarowana, że znów muszę czekać na kolejny sezon. Nie będę jednak zdradzać większej liczby szczegółów, by nie popsuć zabawy, jaka płynie z oglądania drugiej połowy serii.
Podobne wpisy
Przy tym wszystkim niestety wielkim minusem sezonu jest skupienie się wyłącznie na szkole magii, co przecież samo w sobie powinno być początkiem intrygujących wątków fabularnych. Okazuje się jednak, że dywersyfikacja pomiędzy światem magii i śmiertelników została w drugim sezonie zupełnie odrzucona. W zamian dostajemy mało ciekawe mizoginistyczne wątki versus nieudolne próby pokazania, że kobiety są silnymi postaciami, które mogą poprowadzić grono wyznawców. I tego ostatniego podejścia absolutnie nie neguję, zwracam wyłącznie uwagę na fakt, iż zrobiono to w sposób niezwykle nieumiejętny, tak że widzowi nie pozostaje nic innego jak przewracanie oczami z poczucia żenady.
Podsumowując, można uznać, że pierwsza połowa sezonu to wyłącznie stracony czas, podczas gdy druga pełna jest cudownie przerysowanych momentów, które kupią praktycznie każdego fana tego typu klimatów. To przede wszystkim świetne horrorowe nawiązania, nawet jeśli momentami odnosimy wrażenie, iż to wyłącznie anyżowy cukierek zapakowany w ładny papierek dla niepoznaki. Jednak moim zdaniem warto przebrnąć przez dość nieciekawy początek, by później móc w pełni cieszyć się produktem ze świetnymi dialogami, epatującym stylem i klasą, choć momentami tak głupkowatym, iż widz zastanawia się, w którym momencie dojdzie do tak zwanego przeskoczenia rekina.