CARY GRANT. Jego hollywoodzka mość
Mówiono, że był definicją hollywoodzkiego dżentelmena. Mężczyźni chcieli być tacy jak on, kobiety pragnęły z kimś takim być. Przystojny, czarujący, utalentowany, wszechstronny. Ideał aktora według Alfreda Hitchcocka. Cary Grant, bo o nim mowa, był jednym z największych gwiazdorów kina. Właśnie mija trzydzieści lat od jego śmierci.
Po śmierci aktora „New York Times” napisał:
Cary Grant miał nigdy nie umrzeć. Miał trwać wiecznie i funkcjonować jako wzór uroku, elegancji i młodości.
Mimo że tak naprawdę pochodził z Anglii, stał się symbolem amerykańskiego dżentelmeństwa. Nawet po wycofaniu się z kina cieszył się niezwykłą popularnością oraz szacunkiem.
Błyszczał na ekranie, kradł innym aktorom sceny, ale robił to zawsze niejako przypadkiem, bez wysiłku. W życiu prywatnym zmagał się z wieloma problemami, był człowiekiem wyraźnych skrajności, i w pracy potrafił uczynić z tego swój wielki atut. Przekonywał zarówno w bezpretensjonalnych rolach w komediach, jak i w kinie znacznie poważniejszym. Choć na początku jego kariery wydawało się, że będzie jedynie kolejnym przystojnym panem w garniturze, szybko okazało się, że Grant ma do zaoferowania dużo, dużo więcej. Nie bez powodu Amerykański Instytut Filmowy uznał go jednym z najwybitniejszych aktorów w historii.
Na szczudłach po sławę
Urodził się 18 stycznia 1904 roku jako Alexander Archibald Leach. Wychował się w Bristolu w niezbyt zamożnej rodzinie. Gdy był dzieckiem, pozbawiono go matki, która po serii załamań nerwowych trafiła do szpitala psychiatrycznego. Małemu Alexandrowi powiedziano tylko, że musi ona odpocząć. Kilka lat później ojciec poinformował go zaś, że mama zmarła, co nie było prawdą. Dopiero w 1935 roku, kiedy aktor mieszkał już od dłuższego czasu w USA, okazało się, że pani Elsie Leach żyje. Grant nigdy nie wybaczył ojcu tego kłamstwa. Do końca życia uważał, że jego burzliwe relacje z kobietami naznaczone były traumą po utracie kontaktu z matką. Z ojcem nawet w dzieciństwie nie był blisko – kilkukrotnie uciekał z domu, a jedna z takich eskapad zakończyła się dołączeniem do wodewilowej trupy Boba Pendera, w której młody chłopak był akrobatą i klownem. Jego specjalnością było chodzenie na szczudłach. Już wtedy wiedział, że scena to jego żywioł.
Lata jego młodości nie należały oczywiście do łatwych. Matka w szpitalu psychiatrycznym, nadużywający alkoholu ojciec, bieda, pierwsza wojna światowa – nastolatek marzył o innym losie. Kiedy w 1920 roku trafił więc razem z trupą do Stanów Zjednoczonych, postanowił zrobić wszystko, aby zostać tam i rozpocząć nowy etap życia. Mówi się, że na statku do Nowego Jorku spotkał wracających z miesiąca miodowego Douglasa Fairbanksa oraz Mary Pickford. Fairbanks, którego wtedy nazywano „królem Hollywood”, stał się dla chłopaka wielką inspiracją. Choć w USA Grant zaczynał jako chodzący na szczudłach rozdawacz ulotek, cały czas pracował nad sobą, cierpliwie czekając na swoją szansę. Do perfekcji opanował na przykład amerykański akcent, co później ułatwiło mu drogę do szczyt.
Z pomocą Mae West
Pierwsze przesłuchanie zaproponowano mu w wytwórni Fox. Został jednak odrzucony. Powód? Zbyt gruba szyja. Przełomu w kinie nie było, ale aktor nieźle radził sobie w teatrze, głównie w musicalach. W 1931 roku wystąpił zaś w krótkometrażowym filmie Singapore Sue, czym zwrócił uwagę przedstawicieli Paramountu. Uważano, że różni się on od ówczesnych gwiazdorów Hollywood. Był nie tylko przystojny i utalentowany, ale też w jakiś sposób inny, ciekawszy. Potrafił zaczarować publiczność minimalnymi środkami. Szefowie wytwórni nakazali mu zmianę nazwiska na Cary Grant (uznano, że Archibald Leach kojarzyć się może co najwyżej z biskupem, a nie gwiazdą kina), a następnie podpisali z nim całkiem korzystny kontrakt.
Początki to głównie drugoplanowe role tzw. „panów w garniturach”, które odrzucane były przez sławniejszych aktorów. Od Granta wymagano, aby dobrze wyglądał, prezentował męski glamour, co oczywiście przychodziło mu bez problemu, ale w tych filmach nie miał się czym popisać. Przełom przyszedł, kiedy zagrał obok Mae West w Nie jestem aniołem. Aktorka, uważana za amerykański symbol seksu, dostrzegła w Grancie naturalny instynkt do pracy z kamerą. To ona jako pierwsza zwróciła reżyserom uwagę, jak świetnie potrafił on współpracować z pozostałymi członkami obsady. Nie próbował błyszczeć na siłę czy kraść scen, ale inteligentnie reagował na to, co działo się na planie. Ta opinia bardzo pomogła później Grantowi, a sukces kasowy, jaki odniósł film, sprawił, że aktor zaczął spełniać swój amerykański sen – ten, o którym marzył jako nastolatek w Anglii, zmagający się z rozmaitymi problemami dnia codziennego.
Niewygodne pytania
Grant świetnie wykorzystał szansę, jaka pojawiła się po premierze Nie jestem aniołem. Dostawał coraz lepsze role. W życiu prywatnym również mu się powodziło – wziął ślub z przepiękną Virginią Cherrill, znaną choćby z występu obok Charliego Chaplina w Światłach wielkiego miasta. Niestety, sielanka nie trwała długo. Małżeństwo nie wytrzymało nawet roku. Cherrill wystąpiła o rozwód, oskarżając męża o bycie obsesyjnym perfekcjonistą. Poza tym był tak zazdrosny o żonę, że chciał kontrolować jej każdy krok. Po rozstaniu Grant zamieszkał ze swoim przyjacielem, Randolphem Scottem, co wywołało plotki o homoseksualizmie aktora. Powracały one właściwie przez całą jego karierę.
Ulubieniec publiczności był osobą dość skrytą. W ogóle nie opowiadał na przykład o swoim życiu w Anglii, tłumacząc, że są to zbyt bolesne wspomnienia. Unikał wywiadów, a kiedy już ich udzielał, potrafił świetnie migać się od odpowiedzi na niewygodne pytania. Część mediów tylko upewniała się wtedy, że Grant coś ukrywa. Nie pomogły mu też kolejne burzliwe rozstania oraz brak potomstwa. Aktor był pięciokrotnie żonaty, a jedynego dziecka doczekał się dopiero po sześćdziesiątce. Jego małżeństwo z właścicielką fortuny Barbarą Hutton wprost nazywano transakcją bankową – po rozwodzie okazało się jednak, że Grant podpisał intercyzę i nie należały mu się żadne pieniądze.
Ostatnie pięć lat życia spędził u boku młodszej od niego o czterdzieści siedem lat Barbary Harris, z którą był niezwykle szczęśliwy. Nawet wtedy, w latach osiemdziesiątych, nie dawano mu spokoju. Uparcie zaprzeczał, jakoby miał być gejem, a Chevy’ego Chase’a, który żartował sobie na ten temat, podał do sądu. Zarówno córka Granta, jak i rodzina Scotta, do dziś przekonują, że panowie byli po prostu bardzo dobrymi przyjaciółmi, a teoria o ich związku jest wyssana z palca.
Gwiazdor bez kontraktu
Mimo uciążliwych plotek i niepowodzeń w życiu prywatnym, pozycja Granta w Hollywood wciąż rosła. Kiedy przyszło do renegocjacji umowy z Paramountem, zażądał, aby sam mógł wybierać filmy, w których wystąpi. W tamtym okresie przywilej ten zarezerwowany był dla nielicznych – gwiazd nad gwiazdami. Studio uważało, że Grant nie jest jeszcze aż tak sławny i nie zgodzili się, licząc, że zmieni zdanie. On jednak zagrał im na nosie i stwierdził, że będzie reprezentował samego siebie. Był pierwszym gwiazdorem Hollywood bez kontraktu. Podjął wielkie ryzyko, ale opłaciło się – to właśnie wtedy uformował się jego ekranowy wizerunek, z którego znany jest do dziś. Występując w Nagiej prawdzie, dał się poznać jako utalentowany aktor komediowy. Nie był mu straszny nawet slapstick.
To właśnie dzięki filmom z udziałem Granta gatunek screwball comedy (odnoszący się do zabawnej wojny płci) nie tracił nic ze swojej popularności jeszcze wiele lat po premierze Ich nocy. Wielkimi przebojami były choćby Wakacje i Drapieżne maleństwo, w których zagrał u boku Katharine Hepburn, albo Dziewczyna Piętaszek. W ostatnim z tych filmów wcielił się w cynicznego, niezbyt sympatycznego dziennikarza, a publiczność i tak go pokochała. To zdecydowanie jedna z najlepszych produkcji z udziałem Granta.
Kiedy wybuchła druga wojna światowa, kariera aktora wcale nie przystopowała. Stwierdzono, że na srebrnym ekranie potrzebny jest bardziej niż na froncie. Grant uniknął wcielenia do armii, ale nie oznacza to, że wojna nie miała żadnego wpływu na jego życie. W trakcie walk w Europie śmierć poniosło pięciu członków jego rodziny. Aktor postanowił wtedy przeznaczyć całą gażę za film Filadelfijska opowieść na wojskowy fundusz charytatywny. Zmienił też nieco strategię – nie chciał już występować jedynie w komediach. Stawiał na filmy poważniejsze lub wręcz smutne, nostalgiczne. Wreszcie został doceniony przez branżę. Melodramaty Ich dziecko oraz Nic oprócz samotnego serca przyniosły mu nominacje do Oscara. Rozpoczął też współpracę z Alfredem Hitchcockiem. Podejrzenie czy Osławiona nie były filmami, z którymi publiczność kojarzyłaby Granta, ale trzeba przyznać, że spisał się w nich świetnie.
Te poszukiwania możliwości rozwoju miały bardzo dobry wpływ na jego karierę. Nawet kiedy wystąpił w Arszeniku i starych koronkach, nie mieliśmy do czynienia ze sztampową komedią, ale czymś wyjątkowym. Niestety, przełom lat czterdziestych i pięćdziesiątych przyniósł pewien kryzys. Grant cały czas szukał coraz bardziej wymagających ról, co nie zawsze podobało się publiczności. Sukcesy kasowe się skończyły. W końcu postanowił wystąpić w Małpiej kuracji, która na papierze wydawała się dokładnie tym, czego oczekiwali widzowie, ale frekwencja wcale nie była wysoka. Zaczęto mówić o tym, że kariera Granta zmierza ku końcowi, a w Hollywood pojawiły się inne obiekty kultu. Uwierzył w to nawet sam aktor, który w 1952 roku ogłosił, że nie będzie już więcej grać.
Powrót pod okiem mistrza
Odrzucił role w Rzymskich wakacjach i Sabrinie. Zaczął podróżować i poświęcać się pasjom, na które wcześniej nie miał czasu. Nabrał dystansu, czego bardzo potrzebował. Do powrotu przed kamerę udało się go namówić dopiero mistrzowi Hitchcockowi. Złodziej w hotelu zapoczątkował nowy etap w karierze Granta. Okazało się, że widzowie bardzo za nim tęsknili. Hitem kinowym był zarówno Niezapomniany romans, w którym zagrał obok Debory Kerr, jak i Duma i namiętność. W drugim z tych filmów partnerowała mu dwudziestoletnia Sophia Loren, z którą wdał się w romans. Kiedy dowiedziała się o tym trzecia żona Granta, Betsy Drake, natychmiast przyjechała na plan. Z piękną Włoszką aktor spotykał się od tamtej pory tylko na planie, ale jego małżeństwo nigdy nie było już takie samo. Grant zaledwie rok później przyjął rolę w kolejnym filmie u boku Loren i wtedy Drake już nie wytrzymała – złożyła papiery rozwodowe.
To był kolejny trudny okres w życiu Granta. Loren wróciła do męża, Carla Pontiego, który był wielką miłością jej życia, a aktor został sam ze swoimi myślami. Bardzo chciał założyć szczęśliwą rodzinę, ale każdy jego kolejny związek rozpadał się z jeszcze większym hukiem niż poprzedni. Był tak zdesperowany, że w końcu zdecydował się na terapię wykorzystującą LSD. Po jej zakończeniu znowu pojawił się na planie u Hitchcocka. Północ – północy zachód był zdecydowanie ich największym wspólnym sukcesem. W 1959 roku zaledwie dwa filmy osiągnęły większe wpływy z biletów. Do dziś tytuł ten umieszcza się na wszelkich listach najlepszych produkcji w historii kina. Grant, który był nie tylko świetnym aktorem, ale też biznesmenem, wynegocjował sobie procent od zysków, co w tamtych czasach było niezwykle rzadkie. Po raz kolejny okazało się, że miał świetną intuicję.
„Żyjemy po to, aby coś po sobie zostawić”
W 1965 roku Grant ożenił się z dwudziestoośmioletnią Dyan Cannon. Kobieta urodziła córkę Jennifer, która została oczkiem w głowie aktora. Mimo że jego kariera po Północ – północy zachód miała się bardzo dobrze (świetną rolę zaliczył choćby w Szaradzie obok Audrey Hepburn), nie był już zainteresowany graniem. Całkowicie poświęcił się wychowywaniu dziecka i znowu zapowiedział przejście na emeryturę. Tym razem nie zmienił zdania. Na nic zdały się namowy samego Hitchcocka, który widział go w swojej Rozdartej kurtynie. Komedia Idź, nie biegnij okazała się ostatnim tytułem w filmografii aktora. Byli tacy, którzy twierdzili, że chciał zejść ze sceny, zanim widzowie mieli go dosyć, inni mówili, że kino zmieniło się i Grant coraz słabiej się w nim odnajdywał. On sam raczej ucinał takie dyskusje. Mówił wprost:
Żyjemy po to, aby coś po sobie zostawić. Kiedy umrę, moje filmy nie przetrwają długo. Człowiek to co innego. To jest właśnie ważne. Jennifer jest moją najlepszą produkcją.
Małżeństwo z Cannon nie przetrwało długo, ale córka zawsze była dla Granta niezwykle ważna. Nawet po rozwodzie nie zdecydował się na powrót do pracy. Kiedy przyznano mu honorowego Oscara, nie chciał go odebrać. Przekonał go dopiero przyjaciel, inny dżentelmen ekranu, Gregory Peck.
Nigdy nie przestał szukać miłości. Na początku lat osiemdziesiątych spotkał wymarzoną kobietę. Kiedy brali ślub, aktor miał już siedemdziesiąt siedem lat, ale cały czas powtarzał, że był wtedy najszczęśliwszy w całym swoim życiu. Wreszcie czuł się swobodnie. Otworzył się na ludzi i świat – mimo że wcześniej był raczej zamknięty w sobie i nieufny, zaczął często opowiadać o swoim życiu. Spotykając się z fanami, tworzył coś na wzór one man show, popisując się ironią oraz prezentując dystans do siebie i swoich doświadczeń. Przed jednym z takich spotkań źle się poczuł. Bardzo chciał wyjść na scenę, ale wreszcie dał się przekonać na powrót do hotelu. Tam okazało się, że doznał rozległego wylewu. Odmówił przewiezienia do szpitala i zmarł jeszcze tego samego dnia. Odszedł tak, jak chciał. Z klasą. W jednym z ostatnich wywiadów przyznał:
Śmierć? Oczywiście, że myślę o niej. Ale nie chcę się nad tym rozwodzić… Uważam, że w moim wieku wypada pomyśleć o tym jak to się stanie i czy będziesz się przy tym dobrze zachowywać.
Nie chciał pogrzebu. Jego prochy rozsypano nad Oceanem Atlantyckim.
Po latach, w hołdzie dla jego osiągnięć, w rodzinnym Bristolu odsłonięto jego pomnik. Wiele osób uważało, że skromny Grant nie byłby zadowolony z takiego pomysłu, ale trzeba przyznać, że pomnik ten wykonano idealnie. Słynny aktor nie stoi w żadnej majestatycznej pozie. Wygląda, jakby gdzieś się spieszył – jedną rękę trzyma nonszalancko w kieszeni, w drugiej niesie aktówkę. Ponoć taki właśnie był. Mimo sławy, pieniędzy, blichtru, pozostał normalnym człowiekiem, odznaczającym się zdrowym rozsądkiem. Mówił:
Mój sposób na życie jest dość prosty. Wstaję rano z łóżka, kładę się do niego w nocy. W międzyczasie staram się zajmować sobą najlepiej, jak tylko potrafię.
korekta: Kornelia Farynowska